Forum Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER Strona Główna Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER



"Ogień i deszcz" (tłumaczenie - Luby)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER Strona Główna -> FanFic
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Dosia
Pielęgniarz



Dołączył: 25 Wrz 2005
Posty: 223
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Pią 22:59, 06 Lip 2007    Temat postu: "Ogień i deszcz" (tłumaczenie - Luby) Back to top

Mam nadzieję, ze wam się spodoba Smile Tłumaczę tego długawego trochę ficka, który wg mnie jest najlepszym opowiadaniem, które miałam okazję czytać...

Informacje wstępne - akcja dzieje sie w jakieś 5 lat po siódmym sezonie. Autorka pisała ficka na bazie wydarzeń 7go sezonu, Luka i Abby byli wtedy ze sobą i mieli się dobrze. Mark był chory, Dave pracował. W sumie tyle.
Oryginał opowiadania dostępny pod adresem: [link widoczny dla zalogowanych]


Rozdział pierwszy:

To był zły pomysł. Zły pomysł. Nie chciał tu być. Chicago nie było jego domem. Chorwacja także nim nie była. Każde z tych miejsc było pełne złych wspomnień. Mógł zawsze wrócić do Chorwacji, by odwiedzić rodzinę, ale nie było powodu, by przyjeżdżać do Chicago.

Wszystko wyglądało tak samo, nowy budynek wyrósł tu, nowy sklep tam. Ale ulice były wciąż te same, otaczał je ten sam mrok, pozbawiający miasto wyrazu. Ciemność w Chicago była dla niego symbolem złych zdarzeń. Ale sprobował odłożyć te rozmyślania na później. Ale cały czas, gdy przejeżdżał obok miejsc, koło których już jeździł, wspomnienia powracały. Ulica, którą zwykle codziennie się przechadzał, piekarnia, w której kupował chleb, tory kolejki El, niefortunna uliczka przy rzece.

Nie musiał spoglądać na mapkę, która leżała na siedzeniu pasażera, żeby wiedzieć gdzie jechać. Niektóre rzeczy się zmieniły, ale wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak przed prawie pięcioma laty, gdy wyjeżdżał. Dziwne, że część rzeczy zmieniała się tylko z zewnątrz, wewnątrz pozostając niezmienioną. Próbował przekonać siebie samego, że z nim jest tak samo, ale zbyt dobrze wiedział, że mimo, ze miasto było takie samo, on nie był już tym samym człowiekiem.

Gdy dojechał, rozmasował ramię, czując napięcie rodzące się w mięśniach karku. Minął już jakiś czas odkąd zaznał dobrego, nocnego snu i gdy zaczynał już przywykać do nowej sytuacji, znów u wracał. Jego serca zaczęło bić jak oszalałe w momencie gdy dowiedział się, że ma tu wrócić, praktycznie zatrzymało się gdy wyszedł z lotniska i do tej pory biło dość nieregularnie. To było bolesne. Powrót tutaj był prawie tak samo bolesny jak powrót do Chorwacji. Zbyt wiele rzeczy sprawiło, że chciał wczołgać się do dziury i umrzeć. W dziwny sposób wciąż jednak tęsknił za ludźmi, za swoja pracą. Jedna rzecz trzymała go z dala bardziej niż inne, wiedział, że bycie z powrotem w Chicago było pomyłką, ale pewna część niego, taka o której do tej pory nie miał pojęcia, ciągnęła go tutaj z powrotem.

Zatrzymał wypożyczony samochód przed hotelem i wyjął swoja torbę z bagażnika. Bez słowa skinął na pracownika hotelowego i wszedł do środka. Była tam nowa recepcjonistka – nie to, że spodziewał się zobaczyc tą starą, ale ta, mimo swojej wagi, wydawała się bardzo młoda. Stała za ekranem komputera, żując gumę i najwyraźniej odwalała swoją pracę. Postawił swoją torbę na podłodze podłodze wyjął plik dokumentów dokumentów wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza.

„Dr.Kovac?” usłyszał głos mężczyzny za swoimi plecami.

Luka odwrócił się by zobaczyć starego menedżera, uśmiechającego się od ucha do ucha, tak jakby byli odwiecznymi przyjaciółmi. Bez zbędnej grzeczności uścisnął rękę mężczyzny, formując nieznaczny uśmiech na twarzy.

„Co pan tutaj robi? Myślałem, ze się pan wyprowadził z miasta”

„Tak zrobiłem” powiedział Luka. „Jestem tu w interesach”

Menedżer poklepał Lukę po plecach, „Zapomnijmy o rezerwacji. Mindy, przygotuj dla doktora Kovaca apartament”.

Luka potrząsnął głową i lekko się zaśmiał, „ To nie jest niezbędne.”

„Nonsens. Najlepszy pokój dla najlepszego lokatora”, zażartował. „Jak długo zamierza pan zostać w Chicago?”

„Uhhh, tydzień”, odpowiedział Luka.

„Więc pokój ma pan zapewniony. Myślał pan, ze zgodze się, by pan zamieszkał w jednym z tych małych pokoików?”

„Cóż”, zawahał się. „Dziękuję.”

„Jeżeli będzie pan czegoś potrzebował, proszę po prostu do mnie zadzwonić i wyślę kogoś do pana”, dodał menedżer.

„Proszę”, powiedziała Mindy, podając Luce kółeczko z kluczami.

Luka wziął je i obkręcał w palcach aż do momentu, gdy odwrócił sę w stronę menedżera, by raz jeszcze mu podziękować.

„Nie ma za co. Znajdź mnie któregoś wieczoru, to napijemy się drinka. Witam z powrotem”, menedżer znów poklepał Lukę po ramieniu i odszedł witać kolejnych gości.

Luka uśmiechnął się, odprowadzając go wzrokiem, po czym spojrzał na Mindy, która wesoło robiła z gumy balona i gapiła się w stornę szefa.

-----------------

Apartament był definitywnie dużo lepszy niż pokoik, który zajmował przed laty. W oddzielym pokoju stało wielkie łóżko, a w mniejszym saloniku ogromny telewizor. Jedyna rzecz której brakowało to kuchnia, ale i tak nie zamierzał spędzać zbyt dużo czasu na gotowaniu. Na ścianach wisiały ramki, w wazonach stały świeże kwiaty. Obsługa nie zapomniała nawet o upiększeniu łazienki. To wszystko wyglądało tak dostojnie, że czuł się niezręcznie. Duże przestrzenie zawsze przypominały mu o sposobie, w jaki mogłyby być wypełnione – przez ludzi. Ludzi, których nie znał.

Położył torbę na podłodze i usiadł na łóżku, chowając twarz w dłoniach. Był zmęczony. Podróżą, prowadzeniem samochodu, swoim życiem. Wszystkim. Właściwie nie mógł sobie przypomnieć, kiedy nie był zmęczony. Gdy tak siedział, czuł upływ lat, ale gdy odrywał wzrok od podłogi, okazywało się, ze były to tylko sekundy. Położył się na łóżku i podniósł słuchawkę telefonu. Po wykręceniu kilku znajomych numerów, zamknął oczy i czekał.

„Tom?” zapytał, otwierając oczy i przez sekundę patrząc w dół.

„Luka, dotarłeś szczęśliwie?” odpowiedział mężczyzna po drugiej stronie słuchawki.

„Tak, tak, jestem w hotelu”, powiedział Luka z odrobiną entuzjazmu.

„Wiesz gdzie masz jechac?”

Luka przytaknął, „Tak, chciałem po prostu dać ci znać, że jestem już na miejscu”.

„Ok”, powiedział Tom. „Posłuchaj, dziękuję ci, że to robisz. Jestem ci winny wielką przysługę.”

„Nie ma problemu”, odparł Luka, chociaż sam widział w tym wielki problem.

„Damy ci kilka dni wolnego, gdy wrócisz z powrotem.” Dodał Tom, by podnieść Lukę na duchu, ale i to nie podziałało. Odchrząknął więc, „Przepraszam cię, ale jesteśmy trochę zajęci, więc oddzwoń do mnie, dobrze?”

„Dobrze, hmmm, zaraz kładę się spać”, odpowiedział Luka.

„Chcesz żebym przekazał coś komuś?” spytał Tom.

Luka zdawał się myśleć o tym przez chwilę, ale w końcu odpowiedział, „Nie”.

„Okej. Do zobaczenia gdy wrócisz!”

„Tak, do zobaczenia”, odparł Luka, odkładając natychmiast słuchawkę. Odetchnął i spojrzał na sufit, zauważając, ze nawet sufit jest pomalowany tak dokałdnie, jakby był sufitem Kaplicy Sykstyńskiej. Spróbował zdjąć buty tylko za pomocą stóp, ale to i tak nie miało sensu, gdyż wiedział, ze musi jeszcze wstać, by zgasić światło…

… „Nie gaś światła, nie skończyliśmy jeszcze rozmawiać,”, powiedział z furią Luka.

„Nie ma tu o czym już rozmawiać.”

„Myślę, ze jest.”

„Luka, proszę, nie chcę o tym rozmawiać.”

„Ja chcę”.

„Po prostu zostaw mnie w spokoju.”

„Nie mogę!”…


Kolejny raz wypuścił z siebie nadmiar powietrza. Marzył o tym, że mógł powiedzieć nie. Ale nie, ta idiotka Costas musiała zachorować na dzień przed podróżą. TO było cholernie wygodne. Teraz on tu był, nigdzie indziej jak w Chicago. Ostrożnie planował różne trasy, by nikt go nie zobaczył. Może po prostu wstanie, pójdzie załatwić swoje sprawy i natychmiast tu wróci. Będzie musiał jeść w hotelu, pić w hotelu i po raz kolejny w życiu – mieszkać w hotelu. Luka Kovac nie wyjdzie na ulice Chicago i nie pozwoli wspomnieniom zawładnąć jego umysłem i powoli go zabijać - tak jak to robiły przez ostatnie 5 lat.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dosia dnia Pią 23:57, 06 Lip 2007, w całości zmieniany 2 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Pią 23:42, 06 Lip 2007    Temat postu: Back to top

O Boże xD Kogo ja tu widzę xD <zgon>

A ficzka znam^^ Boski jest ;] Chociaż to nie moja para, ale to się wytnie Very Happy Wrzucaj dalsze części, wrzucaj ;]


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Avonelee
Lekarz



Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 1574
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

 PostWysłany: Pią 23:44, 06 Lip 2007    Temat postu: Back to top

Dosiaaaa !!!!!! Ojej Shocked Witaj Wink

Świetne, boskie i cudowne Exclamation Wrzucaj kolejne cząstki xD


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Dosia
Pielęgniarz



Dołączył: 25 Wrz 2005
Posty: 223
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Pią 23:53, 06 Lip 2007    Temat postu: Back to top

Abby Carter napisał:
O Boże xD Kogo ja tu widzę xD <zgon>



Very Happy Very Happy Very Happy teraz ja mam zgona jak to przeczytałam Laughing W końcu byłoby miło, gdyby ktoś poza tobą też poczytał to tłumaczonko Razz


Avonelee - znamy się? Smile

Dobra, wrzucam kolejną część, mam ich jeszcze trochę w zanadrzu Wink




Rozdział drugi. „Deszcz ciężko spada.”


Na zewnątrz było pięknie, nagie drzewa otulał śnieżny płaszcz. Gdzieś w oddali śpiewał ptak, ale nie mógł zgadnąć gdzie dokładnie. Gdy rozejrzał się dookoła, uprzytomnił sobie, ze wszystko było jeszcze bardziej znajome w ciągu dnia, po dobrym, nocnym śnie. Było zimno. Nie to, że nie był teraz do tego przyzwyczajony, ale wiatr był tu bardziej przenikliwy niż gdziekolwiek indziej. Zobaczył mężczyznę biegnącego chodnikiem; kobietę z dziećmi, opatulonymi praktycznie po sam czubek nosa swoimi małymi płaszczami i zimowymi czapkami.

Zaczął iść. Było to coś, co robił przez ostatnie 15 lat – nawyk, którego nie mógł się pozbyć. Ciasno owinął płaszcz wokół swojego ciała, tak, by nie dać szansy wiatrowi. Bez myślenia jego kroki skierowały się we właściwą stronę. Wiedział, gdzie iść.

Głód zaczął dawać os sobie znać, więc po drodze postanowił wstąpić po jedzenie w drodze powrotnej do hotelu. Rzeka płynęła nadal w tym samym kierunku, wciąż stały przy niej małe ławki dla ludzi, pragnących posiedzieć, wciąż kręcili się tu bezdomni, nie zważając na wszechogarniające zimno. Ta sama, stara barierka, wciąż odgradzała przechodniów od wody. Luka nachylił się prezz nią, spojrzał w dół i odetchnął.

Nagle, zbyt nagle, wszystko zdawało się być takie, jakby nigdy nei wyjeżdżał. Nagle nadal mieszkał w Chicago, nie było Lakeside, nie było Toma, nie było Irene. Była tylko rzeka i poranne spacery, bajgle i zbyt dużo kawy. Były dwunastogodzinne dyżury, które kończyły się jak sen. Było przytulne mieszkanie i damskie ciuchy. Był kot…

…”Luka, co się dzieje?”

„Ciii, po prostu trzymaj oczy zamknięte”, wyszeptał ciepło do jej ucha.

„Czy to kolejna niespodzianka z serii, „Zobacz, posprzątałem mieszkanie?””

Luka się roześmiał. „Nie, ale rzeczywiście, posprzątałem”.

„Okej, mogę je już otworzyć?”

„Jeszcze sekundkę” powiedział, kładąc wszystko przed dzrewko. Szybko z powrotem stanął za nią i oparł swój podbródek na jej głowie. „Okej, możesz już je otworzyć:,

„Co to jest?”

„To kot” odpowiedział Luka.

„Kupiłeś kota?”

„Nie, kupiłem nam kota”, powiedział, klękając z drugiej strony, podkreślając głosem słowo ‘nam’ i patrząc jak zwierzak bawi się jej małymi palcami.

„Nam kota?”

„Nie będziesz mi chyba kazać go oddać, prawda?” zaczął się z nią drażnić, czekając na jej odpowiedź, gdyż z jej twarzy nie można było wyczytać nic pewnego, ale w końcu spojrzała na niego z uśmiechem. „Jak go nazwiesz?” zapytał Luka.

„Nie znam zadnych kocich imion.”

„No dalej” powiedział Luka lekko zirytowany.

„Okej, okej… Oreo.”

Luka zaśmiał się, spoglądając na torbę z ciastakmi, leżącą na stole. „Okej, Oreo.”…



Luka odrzucił pomysł zatrzymania się na śniadanie. Wiesz, czasami jesteś tak głodny, że w ogóle nie masz ochoty na jedzenie…

Kiedy wyszedł z hotelu ponownie, ubrany i ogolony, padało. Nie był to lekki deszczyk, czy deszcz który upadając otacza cię warstwą jakby miękkiej wełny, ale zimny deszcz, padający jak grad. Wypożyczony samochód czekał już na niego na zewnątrz i po zajęciu miejsca kierowcy Luka znów wziął głęboki oddech, zamknął oczy i otworzył je, przygotowując się do drogi.

Dźwięk deszczu uderzającego o szyby samochodu zabrał go z powrotem do czasów popcornu i filmów; czasów zimnych zim, ale ciepłego mieszkania z kocami i poduszkami na kanapie i filmu w odtwarzaczu.

„Hej, uważaj jak jedziesz, baranie!”

Zdążył już wrócić z krainy wspomnień, ale nie zdążył jednak zauważyć czerwonego światła. Rozglądając się nieuważnie czy nie ma w pobliżu żadnego policjanta, przyspieszył, słysząc wściekłe trąbnięcia kierowane w jego stronę przez wściekłych kierowców,

„Pocałuj mnie gdzieś”, wymruczał pod nosem, kontynuując jazdę, słuchając piosenki z radia, którą kiedyś dawno słyszał w Nowym Jorku.

Stary parking przed centrum zebrań był pusty, ale wystarczyło jedno spojrzenie na zegarek, by poznać przyczynę tego stanu rzeczy. Wbiegł szybko do budynku, ochraniając głowę przed deszczem za pomocą płaszcza, który jednak szybko przemókł.

„W czym mogę pomóc?” ktoś spytał w momencie, gdy wszedł do środka.

Luka spojrzał na zajętą czymś kobietę, strzepując krople deszczu ze swojego płaszcza. Kobieta stała za biurkiem, przywalona stertą papierów.

„Yyy, przyszedlem na konferencję”, powiedział.

Kobieta zdjęła okulary i zbadała go wzrokiem. „Jest pan wcześnie”.

Luka spojrzał ponownie na swój zegarek, jakby nie wiedział, ze jest dwie godziny przed czasem. Ale to nei zmieniło faktu, ze kobieta zdawała się być sfrustrowana.

Wydała z siebie lekkie westchnienie, pytając, „Nazwisko?”

„Luka Kovac”, powiedział szybko, patrząc na tabliczki z nazwiskami, rozrzucone po całym stole.

„Proszę nosić ja przez cały czas. I może pan wejść i zająć miejsce. Na stołach jest kawa i pączki, jeżeli pan będzie głodny. Proszę”, podała mu broszurę. „Żeby się pan nie nudził:.

Luka wziął książeczkę i uśmiechnął się, „Dziękuję”.

Zdawała się nie słyszeć go.



W auli było ciepło, szybko też nalał sobie kawy i rozejrzał się po sali. Różnego rodzaju krzesła stały za długim stołem, pośrodku było podium. Luka poczęstował się tez pączkiem, wszedł do sali i zajął miejsce na tyłach.

Znów cisza.

Cisza zdawała się go śledzić gdziekolwiek by nie poszedł. To była jego lojalna towarzyszka, jedyna która go nigdy nie opuszcza, nigdy nie ocenia, zawsze czeka na niego po długim dniu. Cisza była jego najlepszą przyjaciółką. Luka Kovac był Don Kichotem, a cisza, była jego Sancho Panzą. Podróżowali razem dookoła świata, walcząc i gubiąc marzenia, zawodząc się.

Wypił łyk kawy i spojrzał na papiery, które trzymał w dłoniach. Program konferencji. Odłożył go jednak na bok, czując, że potrzebuje jakiejś niespodzianki. Ironia, że serwują pączki na śniadanie na konferencji medycznej. Ale amerykańskie towarzystwa medyczne nigdy go nie zachwycały.

Zamknął oczy i przechylił głowę do tyłu. Mógł wciąż słyszeć deszcz uderzający w szyby. Po latach praktyk mógł już zatrzymać czas… Teraz szukał drogi, by go cofnąć…

…”Kerry?”

„Luka… miałeś być tu dwie godziny temu, gdzie byłeś?”

Odetchnął, „Byłem na rozmowie kwalifikacyjnej. Ktoś zaoferował mi pracę samodzielnego lekarza gdzieś indziej… wziąłem tę posadę.”

„Co?”

„Odchodzę za dwa dni.”…



„Hej kolego”.

Luka otworzył oczy i zobaczył ze audytorium jest pełne ludzi.

„Konferencja się zaraz zacznie.”, powiedział mężczyzna, zajmując miejsce obok niego.

Luka potrząsnął głową i wyprostował się na krześle, zastanawiając się, co się stało z jego kawą, i mając jednocześnie nadzieję, że jej nie rozlał. „Przepraszam”.

Mężczyzna spojrzał na Lukę i uśmiechnął się. „Jeżeli już usnąłeś, mogłeś równie dobrze zostać w domu na te kolejne kilka dni.”

Luka zaśmiał się i wyciągnął dłoń w kierunku nieznajomego. „Jestem doktor Kovac”.

„Doktor Jensen.” Mężczyzna potrząsnął dłonią Luki. „Hej, jeśli chcesz jeszcze pospać, mogę robić notatki dla ciebie”, zażartował.

Luka znów się zaśmiał. „Brzmi nieźle”.

„Halo?”, powiedział mężczyzna przy mikrofonie. „Testowanie, czy wszyscy mnie słyszą?”

Różnorodne ‘tak’ dało się słyszeć z wielu zakątków sali.

„Więc, witam wszystkich na tegorocznej konferencji Amerykańskich Towarzystw Medycznych, mam nadzieję, że cieszycie się piękną pogodą w Chicago”, zaczął sarkastycznie i wszyscy zaśmiali się. „Jeśli spojrzycie w plan konferencji, dowiecie się, co d a was przygotowaliśmy. W tym roku będziemy dyskutować o oddziałach szpitalnych, sposobach, dzięki którym będziemy mogli zaoferować naszym pacjentom lepszą pomoc i by wykonywać lepiej swoją pracę. Posłuchacie o tym, jak niektóre z naszych szpitali i oddziałów osiągnęło już ten cel i co wiele z was też może zrobić…”

Luka rozejrzał się dookoła, wypuszczając wstrzymywane powietrze. Mężczyzna na podium nie mówił jeszcze nawet minuty, a on już nie mógł się skoncentrować. A przecież wszystko co miał do zrobienia w Chicago to nagrać całą konferencję i zrobić kilka notatek.

Westchnął poraz kolejny.

„Chcesz się stąd wyrwać?” zapytał dr. Jensen.

Luka pokręcił głową. „Muszę przygotować raport”.

„Ja też. Przypomina mi to czasy szkolne. Moi koledzy i ja płaciliśmy jednemu kujonowi z klasy za notatki. A w tym czasie podglądaliśmy ćwiczenia szkolnych cheerleaderek”.

Luka potrząsnął głową. Polubił tego faceta. „Skąd pochodzisz?” zapytał.

„Z Denver. A ty?” zapytał dr. Jensen.

„San Diego”. Odparł Luka, patrząc przed siebie.
„Pięknie. Słyszałem że tam pogoda zawsze jest idealna”. Odszepnął dr. Jensen.

„To prawda.” Odpowiedział Luka, ale ktoś z tyłu przerwał im rozmowę, uciszając ich. Postanowił naprawdę słuchać cod zieje się na podium, ale jego skupienie cały czas ulegało rozproszeniu. Wiedział, ze tak będzie. Wiedział, odkąd tu wrócił.


-------------

„Okej, więc wyjdźcie teraz, idźcie cos zjeść, spotykamy się tu o pierwszej.” Powiedział mężczyzna na podium.

Luka wstał ze swojego krzesła, zabierając swój płaszcz.

„Mam nadzieję, że oni wiedzą, ze nie będę płacił za swój lunch”, powiedział dr Jensen.

Luka tylko wzruszył ramionami.

Na dworze wciąż padało. Patrzył jak małe, lodowe krople spadały na chodnik. Część z nich się rozkruszała, część upadała w nienaruszonym stanie, część wpadała do powitych już kałuż. Otulił się płaszczem i spojrzał na niebo. Było trochę cieplej, ale nadal zimno. Wszyscy zdawali się być zachwyceni kanapkami serwowanymi przez organizatorów, ale pączek, którego zjadł wcześniej mu wystarczył.

Czy to źle jeżeli tęsknisz za złą pogodą? Nie to, żeby miał coś przeciwko słońcu i przyjemnej ciepłej bryzie, ale tęsknił za zimą. Śniegiem. O ile dziwnie to brzmiało, o tyle to było prawdą.

Wszedł z powrotem do budynku, rozglądając się wokół. Oparł się o ścianę i wyciągnął książeczkę, którą otrzymał, gdy tu wszedł. Lista tych, którzy mieli przemawiać nachwalę zajęła jego oczy. Wędrował po nazwiskach uśmiechnął się. ‘Kerry Weaver, szpital w zasięgu oddziału izby przyjęć ‘. Nie mógł tego przegapić.

Schował ulotki z powrotem do aktówki, potarł nos i znów się rozejrzał. Na zewnątrz był tuzin palących, rozmawiających i kulących się przed wiatrem. Nagle pomyślał, ze nie jest tu tak źle, jak się spodziewał. Już znalazł kumpla i zanosiło się na to, ze niedługo zobaczy się z Kerry. Zastanawiał się jaka jest teraz. Zastanawiał się, jak wszystkim się wiodło. Ale nie dowie się tego. To było pytanie, na które nie chciał poznać odpowiedzi. Tylko czy przestał się nimi przejmować czy tylko starał się tego nie robić.

Opuścił głowę gdy dotarły do niego miliony głosów, czyjś śmiech, czyjeś poważne, czyjeś nudne rozmowy, usłyszał czyjś podekscytowany głos. Usłyszał chichot i jego życie zatrzymało się na tym śmiechu.

…”Może chciałbyś… wyjść gdzieś, kiedyś…”

… „Właściwie to podobało mi się, przegrywanie z tobą.”…

…”Patrzysz na mnie, gdy się kochamy”…

…”Proszę, nie zakochuj się we mnie”…

… „Już za późno”…

… „Czy chciałbyś… wprowadzić się do mnie?”…

… „Kocham cię.”…

… „Kocham cię.”…

… „Żegnaj, Abby.”…




Pozostawili go samego, lecącego, wiszącego w tym locie nad innymi, gdy wszystko okół zaczęło znikać. Jego serce przestało bić, płuca przestały oddychać. Jej włosy były dłuższe, ale skręcone, nosiła okulary, oficjalny kostium i tabliczkę z napisem ‘Dr Lockhart’ nad lewą piersią i rozmawiała i śmiała się z jakimiś znajomymi, nieświadoma jego obecności. Nagle to wszystko stało się zbyt przytłaczające, i wszystko wokół niego zaczęło się kręcić, jak dzikie tornado.

Wyszedł.

Deszcz uderzył go milionem szpilek, drążąc w skórze tysiące kanalików, czyniąc ból nieznośnym do wytrzymania. Otworzył drzwiczki samochodu i wsiadł, oparł głowę o kierownicę, próbując złapać oddech. Przesiedział tam wieczność, ignorując konferencję, która najwyraźniej się już zaczęła. W samochodzie zaczęło już brakować powietrza.

Spojrzał w górę.

Cienkie strużki potu spływały mu w dół po obu stronach twarzy i nagle poczuł, że znów przesadził z reakcją. Ale nie mógł wrócić do środka budynku. Nie po tym jak ciężko pracował na to, by zostawić historie z Chicago za sobą.

Więc odjechał.

Gdzie? Nie wiedział, ale jazda pozwalała mu na odepchnięcie swoich uczuć na dalszy plan. Jego frustracja i zdenerwowanie mijało, prowadził, aż zrobiło się ciemno, aż nie wiedział, gdzie się znajduje. Powrót do hotelu zajął mu dwie godziny.

Upuścił torbę na łóżko, usiadł i wziął ze stołu małe menu. Nie był nawet pewny co zamówił, ale obiecali podać mu to w przeciągu piętnastu minut.

Położył się, marząc o kąpieli. Jego umysł był jak pole bitwy. Myśli przeciwko myślom, kij przeciwko kijowi, pozytywy przeciwko negatywom. Czuł się jak kukiełka, nad którą władzę miała jego przeszłość. Im bardziej starał się pozbyć się jej sznurków, tym bardziej się w nie zaplątywał.

Gdyby mógł po prostu przestać o tym myśleć, wszystko wróciłoby do normy, byłoby tak jak przed kilkoma miesiącami. Ale wiedział, że tak się nie stanie, nie dopóki jest tutaj, w Chicago, nie, dopóki wciąż chodzi tymi samymi ulicami, co lata temu. Na zewnątrz był szpital, który zmienił jego życie, współpracownicy, którzy sprawiali, ze śmiał się i wpadał w frustrację. Tam była złośliwa, mała szefowa, która zawsze przypominała mu jastrzębia, i tam też były jego dobre czasy. Te złe także. Wspomnienia chwyciły go za serce i prawie zmusiły go do płaczu.

Jego życie rozpoczęło się dawno temu. Poznał tysiące ludzi. Ludzie zawsze niosą ze soba wspomnienia i żyją nimi na zawsze. Żył, ignorując te piękne wspomnienia – zatrzymując tylko te złe. Wiedział, ze była to jedna z jego wad. Było lepiej, gdy był w dołku. Kiedy jesteś w dobrym nastroju – zawsze możesz upaść. Kiedy jesteś na dnie – nie masz nic do stracenia. Jesteś niewidoczny, ślepy. Jesteś nieśmiertelny.

Zadzwonił telefon, ale nawet go nie przestraszył. Nadal patrzy w sufit, błądząć ręką w poszukiwaniu słuchawki. Podniósł ją i przyłożył do ucha. „Halo?”

„Luka?”

Uniósł brew, „Kto mówi?”

„To ja”.

Nienawidził tego. Nie znosił gdy ktoś mu tak odpowiadał. Usiadł na łóżku, pocierając oczy. „Ja czyli kto?”

„Irene, nie poznajesz mojego głosu?” powiedziała zaczepnym tonem.

Luka spojrzał w górę, „Tak, przepraszam”, uśmiechnął się.

„Co tam się dzieje?”, znów zapytała.

„Nic”, odpowiedział.

„Jak tam konferencja?”

„Nudna”, odpowiedział Luka, kładąc się z powrotem na łóżku,

„No, jeśli będziesz odpowiadał tak szczegółowo…”

Luka zaśmiał się, „Jestem po prostu zmęczony.”

„Rozumiem, sama przed chwilą skończyłam dwunastogodzinny dyżur”, dodała Irene.

Luka ścisnął usta, ale nic nie odpowiedział. Po chwili usłyszał pukanie do drzwi i podniósł się. „Posłuchaj, muszę kończyć”.

„Oh.” Powiedziała Irene.

„Zobaczymy się jak wrócę”, dodał.

„Tak… Musimy porozmawiać, ale to jak wrócisz.”

Luka przytaknął, a ponowne pukanie skierowało jego kroki w stronę drzwi. „Okej.”

„Do zobaczenia w przyszłym tygodniu.”

„Pa”, powiedział Luka, rozłączając się. Otworzył drzwi z lekkim westchnieniem i odebrał jedzenie, które i tak pewnie nietknięte pozostanie na tacy aż stanie się zimne i niejadalne. Ta metafora zabrzmiała zbyt znajomo.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Avonelee
Lekarz



Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 1574
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

 PostWysłany: Sob 0:07, 07 Lip 2007    Temat postu: Back to top

Dosia napisał:



Avonelee - znamy się? Smile



Znamy się, ale możliwe że mnie nie pamietasz Wink Chwila to na pewno ta Dosia która studiuje biotechnologie ?? Bo może inna xD

jeszcze tej części nie przeczytałam, ale zdaje się być cudowna Exclamation


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Dosia
Pielęgniarz



Dołączył: 25 Wrz 2005
Posty: 223
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Sob 0:16, 07 Lip 2007    Temat postu: Back to top

Tak, ta sama Very Happy

Już wiem kim jesteś, po prostu zmieniłaś nicka, ale numer gg wszystko wyjaśnił.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
11_lipiec
Praktykant



Dołączył: 10 Cze 2009
Posty: 368
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chojnice ;)

 PostWysłany: Sob 15:04, 04 Lip 2009    Temat postu: Back to top

Podoba mi się

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Jamie Er.
Stażysta



Dołączył: 29 Maj 2009
Posty: 1015
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/5

 PostWysłany: Sob 15:52, 04 Lip 2009    Temat postu: Back to top

Mnie też i to bardzo:) Co za talent w pisaniu tłumaczeńSmile Genialne:D

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jamie Er. dnia Sob 15:54, 04 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Dosia
Pielęgniarz



Dołączył: 25 Wrz 2005
Posty: 223
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Wto 20:50, 10 Lis 2009    Temat postu: Back to top

Haha, patrzcie co Dosia znalazła XD

Kolejny rozdzialik, jeśli komuś się to chce jeszcze czytać a raczej przeczytac raz jeszcze:

Rozdział trzeci. „Dotkniety przez ogień”.



„Masz rację, Greg. Trzymajcie się wszyscy, bo czeka nas kolejny dzień pełen deszczu, deszczu i jeszcze raz deszczu! Ta mała przyjemność przychodzi do nas znad Wielkiego…”

Ręka Luki powędrowała w górę i uderzyła w budzik, by wyłączyć alarm. Przez moment myślał, że jest z powrotem w domu, więc sięgnał po pilota od telewizora, który powinien znajdowac się na nocnej szafce obok. Ale nie było tam nic, więc otworzył oczy i odchrząknął.

No tak.

Usiadł na łóżku, rozejrzał się dookoła, próbując w ten sposób się rozbudzić. To była niespokojna noc, którą spędził na oglądaniu sobotnich powtórek filmów i wysłuchiwania mrożących krew w żyłach wiadomości. Ruszył do łazienki, ostrożnie poruszając się i próbując nie patrzeć w lustro.

Za późno.

Przeciągle spojrzał na swoja twarz. Wydawało mu się, ze ostatni raz patrzył na swoje odbicie lata temu, gdy miał energię i wolę trzynastolatka. Jeśli tylko dobrze się przypatrzył - mógł nadal dostrzec ślady dawnego Luki. Mógł go prawie usłyszeć, ale nie pozwalał mu wyjść ze swojego umysłu, nie pozwalał mu naprawić istniejącej sytuacji.

Zjadł śniadanie w drodze między hotelem a salą konferencyjną. Wiedział, ze jedzenie podczas wykonywania innych czynności, nad którymi był bardziej skupiony, zawsze powodują u niego bóle żołądka, ale tym razem nie miał nic przeciwko fizycznemu bólowi.

Padało. Nienawidził tej pogody. Było chłodno. Gdy dojechał, wyłączył silnik i pozostał w środku, patrząc jak inni lekarze wchodzą do budynku, chroniąc głowy przez zamoknięcie – okrywając je gazetami czy płaszczami. Czekał.

Potem czekał jeszcze trochę.

Dźwięk deszczu był jak kołysanka, wiec zamknął oczy i oparł głowę na zagłówku, przypominając sobie czas, gdy ostatnio tak bardzo padało.

… „Co się stało? Gdzie on jest?”

„Elizabeth”, powiedział, przestraszony, z pękniętym sercem, nieszczęśliwy i całkowicie rozbity. Nie mógł znaleźć odpowiednich słów. „Ja, ja…”…


Pukanie w blachę. „Hej, kolego.”

Luka otworzył oczy i spojrzał za okno, na uśmiechniętą twarz dr Jensena, osłoniętą wielką czarną parasolką. Uśmiechnął się.

„Konferencja zaraz się zacznie, spóźnimy się.” Powiedział dr Jensen.

Luka zebrał swoje rzeczy i otworzył drzwi, ciesząc się że dr Jensen podzielił się z nim swoją parasolką.

„Przepraszam, ze cię obudziłem” powiedział dr Jensen, gdy skierowali się w stronę wejścia.

„nie spałem” odpowiedział Luka.

Dr Jensen zdawał się tego nie słyszeć, albo puścił tę wiadomość mimo uszu. „Założę się, ze nie jesteś przyzwyczajony do takiej pogody”.

Luka spojrzał poraz kolejny na spadający z nieba deszcz, „Trochę.”

„Jestem znany z robienia różnych dziwnych rzeczy, ale nigdy nie pracowałbym w tym pieprzonym mieście” powiedział dr Jensen, jakby nagle zdenerwował się na Lukę.

Luka uśmiechnął się, „Musiałbyś stracić rozum.”

~*~

„nie rozglądaj się, nie rozglądaj się”, podpowiadał mu ciągle rozum. Przemawiający na podium mężczyzna wprowadził wszystkich słuchaczy w stan błogiego snu. Luka ciężko walczył, by pozostać przytomnym.

Podniósł się na krześle i przez chwile przyglądał się jak dr Jensen rysuje na kartce papieru samoloty i żołnierzy. Sam jednak nie mógł tak łatwo odpłynąć myślami i zająć się niewinną zabawą.

Mikrofon zapiszczał i wszyscy się obudzili, przestraszeni.

„Okej, dziękuje dr Morgan”, powiedział kolejny mężczyzna, podczas gdy słuchacze niemrawo klaskali. „Zapraszam wszystkich na lunch. Spotykamy się o pierwszej.”.

Luka wstał, zabrał swój płaszcz a dźwięk ludzi, robiących to samo przypomniał mu spokojny dźwięk morza. Pacyfik był najlepszym słuchaczem, najlepszym terapeutą.

„Może zjemy coś w tej meksykańskiej knajpie?” zapytał dr Jensen, wkładając płaszcz.

„Nie sądzę, żebyśmy zdążyli wrócić na czas”, powiedział Luka, ale Jensen już go nie słuchał. Luka spojrzał w kierunku, którym zainteresowany był jego kolega. Patrzył na jakąś kobietę. „Jestem pewien, że ona będzie chciała”, dodał zachęcającym tonem.

Jensen posłał Luce krzywy uśmiech i odszedł, oferując kobiecie swoją parasolkę.

Luka patrzył jak odchodzą i potrząsnął głową. Wygląda na to, ze kolejny dzień pędzi na zimnych kanapkach i starej kawie. Przed stołami z jedzeniem uformowała się już długa kolejka, wątpił czy cos zostanie, gdy nadejdzie jego kolej. Wiec zdecydował się wziąć tylko butelkę z wodą i wyszedł na zewnątrz.

Kiedy był mały, kochał deszcz. Razem z bratem skakali po kałużach., polewali się wodą z węży ogrodowych. Potem, wykończeni, kładli się na trawie i patrzyli na chmury, a miliony kropli spadały im na skórę. Otwierał wtedy buzię i łapał je, a potem połykał słodkie krople deszczu. Te wspomnienia zawsze łączyły się z krzykiem ich matki i silnym przeziębieniem następnego dnia.

Ale tu było inaczej. Amerykański i chorwacki deszcz były inne. Ale oprócz tego, było wiele różnic między tymi dwoma państwami i po jakimś czasie nauczył się ich nie porównywać. Oba państwa były częścią tego, kim był i zdawało się że jego dom jest gdzieś pomiędzy nimi – gdzieś na środku Atlantyku.

Włożył ręce do kieszeni i wciągnął zimne powietrze. Spojrzał na czubki swoich butów i nie mógł oprzeć się stwierdzeniu, ze są już bardzo stare i ziszczone. Nie robiły dobrego wrażenia. Ale nikt nawet nie zwrócił uwagi na to, ze stoi tu sam. Nie mogły ich wiec obchodzić jego buty.

I znów się pomylił.

Znów poczuł to znajome uczucie, te oczy. Zawsze mógł je rozpoznać. Miliony głosów w jego głowie błagało, by odszedł, ruszył się z tego miejsca, ale kolejny milion mówił, że musi zostać.

Palące uczucie. Dreszcz… zamiana… i stary Luka znów był z powrotem.

„Pomyślałam, ze będziesz chciał zjeść kanapkę”.

Wzruszył ramionami i miał pewność, ze wyglądał jak jeleń oślepiony samochodowymi reflektorami, stojący na drodze wielkiej ciężarówki, której kierowca nie zatrzyma się. Ta myśl przeleciała przez jego umysł w jednej tysiącznej sekundy. Spojrzał na kobietę. Ten sam wzrost, ta sama waga, dłuższe włosy, skręcone, jej głos brzmiał tak samo. Jak głupiec od razu spojrzał na jej lewą dłoń. „Typowe zachowanie ex-faceta”, pomyślał.

„Powiedz coś, dupku”, powiedział w duchu, spoglądając na kanapkę, którą mu oferowała. Uśmiechnął się i wziął ją w swoja dłoń. „Dziękuję.”

Abby spojrzała na niego, ale szybko odwróciła wzrok w stronę deszczu, wiedząc, ze nawet gdyby mocno tego chciała – nie będzie w stanie nic mu powiedzieć. Jego włosy były bardziej siwe, oczy zmęczone. Wyglądał na wyższego, może bardziej chudego.

Spojrzała w dół na swoja kanapkę i rozpakowała ją z plastikowego opakowania. Słuchała deszczu, i zdawało jej się, ze zostali sami, ze wszyscy inni już dawno weszli do budynku. Ale nie weszli.

„Co u ciebie?”, zapytał nagle Luka, niezdolny do tego, by na nią spojrzeć, kopiąc wodę pod swoim butem.

Abby spojrzała na niego, ale jej wzrok szybko skierował się na samochody stojące na parkingu. „W porządku. Ty?”

Luka zacisnął wargi i przytaknął. „”Tak, ja też… w porządku.”

„Nie spodziewałam się, że cię tutaj zobaczę.”, dodała, odgryzając kawałek kanapki.

„Zmiana planów” powiedział Luka.

Abby przymknęła oczy i spojrzała na ziemię. Jego akcent prawie zniknął. To, za czym szalała prawie każda kobieta w Country, już znikło. Nie była to duża strata, ale uświadomiło to jej, że minęło już 5 lat, a może 500.

„Hej, Ab.”

Oboje spojrzeli stronę, gdzie jakiś mężczyzna machał do Abby, uśmiechając się i pokazując jej dwie butelki soku.

Abby uśmiechnęła się do mężczyzny i odwróciła się do Luki, „Zobaczymy się tu gdzieś znowu.”

Luka patrzył jak nerwowo mu pomachała i odeszła. „Tak”, powiedział, gdy już jej nie było. Znów spojrzał na deszcz i zastanawiał się czy ostatnie 5 minut naprawdę się wydarzyło czy było to tylko wspomnienie. Zmarszczył czoło, spojrzał znów w jej stronę,, ale jej już tam nie było.

Kiedyś miał sen, w którym Danijela weszła do jego pokoju hotelowego, z torbą zakupów w ręce. Nagle była tam kuchnia i kobieta zaczęła robić jego ulubione danie. Wstał i pocałował ją, przytulił. To było takie prawdziwe, całował ja, a ona tam była. Ale to był tylko sen.

Zastanawiał się, czy to się znów nie zdarzyło. Pamiętał, ze obudził się rano, ale zastanawiał się, czy reszta dnia nie była surrealna.

~*~

„Cholera!” zasyczał, kopiąc przebitą oponę wypożyczonego samochodu. Deszcz siąpił, a jego krople wbijały się w skórę. Nie mógł zrobić nic innego jak wsiąść do środka.

Mógł odjechać i zaryzykować całkowite zniszczenie opony. To nie było jego auto. Zdecydował posiedzieć jeszcze chwilę, wsłuchując się w ciszę. Nagle jednak ciszę zaczął wypełniać inny, drażniący dźwięk. Może gdyby spał w samochodzie, rano zaoszczędziłby trochę czasu?

Klakson. Cholerny klakson. Otworzył oczy i został oślepiony światłami innego samochodu. Osłonił twarz swoim ramieniem. Przy swojej bocznej szybie zobaczył wielki parasol, uchylił więc okno. Świetnie. Minutę temu myślał, ze sprawy nie mogły się gorzej potoczyć. A jednak znów się mylił.

„Wszystko w porządku?” spytała Abby, próbując zajrzeć do środka.

Luka pomachał ręką w stronę opony. „Przebita”.


Odruchowo spojrzała na opony z jej strony, ale wszystkie wydawały się być w porządku. Odetchnęła. „Podrzucić cię gdzieś?

Czerwony alarm, czerwony alarm, Luka potrząsnął głową, „Nie, po prostu wezmę taksówkę.” Małe kłamstewko jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

Abby rozejrzała się dookoła. Było ciemno, a droga była praktycznie pusta. „Skąd?”

Zasada numer jeden – gdy kłamiesz, zawsze upewnij się, że twoje kłamstwo jest podparte dowodem.

Abby zmrużyła oczy, jakby patrzyła wprost na słońce. „Gdzie się zatrzymałeś?”

Luka spojrzał na nią, „W tym samym miejscu”.

Abby pomachała głową, czując, że jej plecy są już mokre od deszczu. „Chciałbyś może… wypić ze mną kawę?”

Nie, nie, NIE! Spojrzał na swój zegarek, żeby sprawić wrażenie, ze musi gdzieś być na czas. Ale nie musiał, i ona wiedziała o tym. Ale wiedziała też, ze nie idzie na kawę ze zwykłym przyjacielem. Zawsze umiała znaleźć drogę, by czuli się jak na rollercoasterze.

Abby zauważyła jego ociąganie i już chciała się wycofać, ale w usłyszała w swojej głowie głos, który mówił, ze to właśnie to. On znowu wyjedzie, i znów nie będzie szansy by powiedzieć ‘do widzenia’. „Chciałam po prostu wiedzieć jak sobie radzisz… ale nie musisz się zgadzać.”

Dźwięk deszczu stawał się coraz głośniejszy. Luka wypuścił z płuc trochę powietrza. „Okej.”

~*~

Ile razy wbiegał po tych schodach? Wbiegał, wchodził, zmęczony, niosąc zakupy, idąc za Abby, gdy chichotała, a on się śmiał? Zdawało mu się, ze to było dekady temu, a teraz, pokonując każdy stopień, wspomnienia stawały się coraz bardziej wyraźne, bardziej świeże.

Hol był nadal pomalowany ta samą farbą, na ten sam kolor co drzwi, i czuł się jakby odnajdywał zagubione kiedyś miasto. Wyjęła klucze i spojrzała na Lukę nerwowo. Wiedział, co ona myśli i myślał o tym samym – prawdopodobnie nie był to dobry pomysł wchodzić do tego mieszkania po raz kolejny, z Abby, kiedy na dworze padało. Był pewien, ze widział ta scenę w tysiącu filmów, i bohaterowie zawsze kończyli w łóżku.

Otworzyła drzwi i uderzył go wciąż ten sam zapach. Wciąż zapalała te same świeczki, jej zapach unosił się w powietrzu. W mieszkaniu było kilka nowych mebli. Było tam teraz bardziej niewinnie, szczęśliwiej. Zakręciło mu się w głowie.

Wahając się, wszedł do środka. Abby położyła klucze na półce. Luka prawie podskoczył ze strachu, gdy młoda dziewczyna wyszła z jednego z pokoi.

„Hej”, powiedziała cicho Abby.

„Jak było na konferencji?”, zapytała dziewczyna.

„Nudno” odpowiedziała prosto Abby, ściągając płaszcz. Pomachała na Lukę, by zrobił to samo.

‘Więc…”, zaczęła dziewczyna, patrząc na Luke z rozbawieniem. „Czas na mnie”. Założyła płaszcz i wzięła swój plecak. „Śpi już dwie godziny.”

„Dzięki, Steff”, powiedziała Abby. „Podwieźć cię?”

„Nie, wezmę taksówkę.”, odpowiedziała.

Abby podeszła do niej i podała jej kilka rachunków i Steffanie wykorzystała szansę i wyszeptała jej do ucha, „Czy to nie jest ten facet ze zdjęcia?:

Abby wypchnęła młodą dziewczynę i zamknęła za nią drzwi. Stała przy nich jeszcze przez moment, plecami do swojego gościa, ale w końcu odwróciła się z nerwowym uśmiechem.

Luka uniósł brwi, rozumiejąc jej obawy. „Kto to był?” zapytał.

„Uhhh”, powiedziała Abby, drapiąc się po głowie i patrząc wokół, szukając odpowiednich słów. „Hmmm, jest ktoś, kogo chciałabym ci przedstawić”.

Luce nie spodobało się to, co usłyszał, ale gdy Abby wyminęła go i skierowała się w stronę sypialni, poszedł za nią. Otworzyła drzwi pokoju, w którym kiedyś trzymali wszystkie książki i drobiazgi i o mało co się nie przewrócił, gdy okazało się, że teraz jest to pokój dziecinny.

Poczuł ścisk w żołądku.

Abby podeszła do kołyski. Na jej twarz wypłynął taki wyraz, którego Luka nigdy wcześniej nie widział. Była szczęśliwa, promieniująca. Była Abby, której nigdy wcześniej nie znał. Była jeszcze piękniejsza.

Odwróciła się z uśmiechem na twarzy i gestem wskazała, by podszedł, ale Luka zbyt bał się tego, co zobaczy w środku. Stał jeszcze przez chwilę, oparty o framugę drzwi czując… czując coś. Czuł zazdrość, strach, czuł się oszukany. Wreszcie oderwał się od drzwi.

Musiało mu to zająć godziny, ale wreszcie dotarł do Abby. Spojrzał w dół i zobaczył małą postać leżącą w pościeli, śpiącą, wyglądającą jak aniołek.

„To Liliana”, powiedziała dumnie Abby, nie odrywając wzroku od dziecka.

Luka był zmieszany i… zmieszany. Spojrzał na Abby, „Myślałem…” spojrzał na jej lewą dłoń, bez obrączki… „Ja…”

Abby zaśmiała się. „Ona nie jest moja… to znaczy JEST moja, ale… adoptowałam ją.”

Luka przytaknął i nagle wszystko miało już sens. Spojrzał w dół na dziewczynkę. Mógł wydedukować, ze jest adoptowana, bo nie było sposobu, żeby była córką Abby, chyba ze jej ojcem byłby [link widoczny dla zalogowanych]. Jej lekko opalona skóra wyglądała tak miękko, czuł, ze musi ją dotknąć, a jej czarne, jedwabne włoski pachniały tak, ze nie mógł się oprzeć.

Spojrzał znów na Abby, z pytającym wyrazem twarzy. „Jak… jak?”

Abby wyszła z pokoju, a Luka skierował się za nią. Usiadł na kanapie, a Abby ruszyła do kuchni, by przygotować kawę. Minuty mijały, a Luka był coraz bardziej mieszany, tysiące uczuć kotłowały się w jego wnętrzu. Najważniejsze jednak dla niego było dowiedzieć się: jak?


…”Luka… Ja, ja nie mogę mieć dzieci.”…


Zapach kawy sprawił, ze spojrzał w górę i wziął podawaną mu filiżankę. Abby usiadła na kanapie, ale niezbyt blisko niego. Oboje siedzieli po dwóch stronach mebla.

„Nie planowałam tego”, zaczęła, opierając szklankę na kolanach. „Pracowałam na porodówce tego dnia, gdy przywieźli młodą dziewczynę. Widziałam ją już wcześniej. Miała 19 lat, jej rodzice byli gdzieś… nie wiem, gdzieś w Południowej Ameryce. Miała chodzić tutaj do szkoły, ale jej chłopak zrobił jej dziecko i zwiał.”

Potrząsnęła głową. „Była naprawdę przestraszona, i za każdym razem gdy przychodziła, próbowałam ja uspokajać, wspierać. Jej chłopak był biały, a jej rodzice mieli moralne obiekcje przed tym, ze byli ze sobą, więc on po prostu zaprzeczył, że dziecko było jego. Zdecydowała się je urodzić, bo myślała, że pójdzie do piekła, gdy dokona aborcji.”, pomyślała przez chwilę i uniosła brwi. „Byłam jej położną gdy przyszła, pomogłam jej urodzić, byłam z nią przez cały czas. Wiedziałam, ze nie chce tego dziecka, ale próbowałam ja przekonać, żeby je zatrzymała.”

Luka patrzył na nią, słuchając każdego jej słowa. Wszystko zdawało się być zbyt niedorzeczne. Nadal był zmieszany bardziej niż kiedykolwiek.

Abby podrapała się po czole i wzięła głęboki oddech. „Pewnego dnia przyszłam do domu, a przed moimi drzwiami leżało zawiniątko.” Zaśmiała się lekko. „Była tez dołączona kartka. Jedyną rzeczą jaką chciała ode mnie było to, bym nazwała ją Liliana, bo tak miała na imię jej babcia. Mała ma teraz 9 miesięcy i dwa tygodnie.”

Luka uśmiechnął się, ale nie był pewny czy to był prawdziwy uśmiech. Patrzył się na nią, gdy kończyła mówić. Wyglądała na prawie całkowicie spełnioną. Wiedział, ze jest egoistą, ale nie mógł nic poradzić na to, co czuje. „Ale jak…”

„Znalazłam czas?” zapytała Abby.

To nie było to pytanie, które Luka chciał zadać, ale na razie mogło to wystarczyć.

„Kerry mi dużo pomogła. Nie wiedzieliśmy czy mogę ją zatrzymać, wiesz, jak ciężko coś załatwić z departamentem socjalnym. Nie wiedziałam też, czy chcę ją zatrzymać.”, wypuściła powietrze. „Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam było zaniesienie jej na najbliższy posterunek policji. Tam opieka społeczna chciała ją chwilowo zabrać do jednego z tych wielkich domów, a wiesz jakie one są, więc zdecydowałam się wziąć ja na noc do siebie. Zajęło mi to tylko jedną noc. Po prostu zakochałam się w niej.” Powiedziała szczerze.

Luka przytaknął i spojrzał na swoją filiżankę z kawą. W pokoju leżało sporo dziecięcych zabawek. Wziął głęboki oddech i oparł się, z poważna miną wyrysowaną na twarzy.

Abby zauważyła to, odstawiła wiec swoją szklankę na stół. „Luka, nie planowałam tego…”

„Myślę, ze powinienem już iść.” Powiedział, wstając z miejsca. Zanim doszedł do drzwi usłyszał cichy płacz dobiegający zza drzwi.

Abby patrzyła przez chwilę na Lukę i z przepraszającym wyrazem twarzy przeszła do pokoju małej. Luka stał przez chwilę bez ruchu, próbując sobie wszystko ułożyć. Wiedział, ze powrót do Chicago będzie bolesny, ale nie wiedział, że aż tak bolesny. Sięgnął po swój płaszcz.

„Hej”, uśmiechnęła się Abby, wchodząc do pokoju dziecięcego. Dziecko siedziało w łóżeczku, łzy spływały po jej małej twarzy. „Już w porządku”, uspokoiła ją.

„Mama” zapłakała Liliana, a Abby przytuliła ją w ramionach. Płacz stawał się coraz bardziej cichy.

„Ciiii, ciii”, kołysała ją, chodząc po pokoju. Nie przestała nawet, gdy postać pojawiła się w drzwiach.

Luka obserwował ją, nie będąc w stanie oderwać oczu od tej sceny. Zamknął oczy, próbując zdominować się własnymi uczuciami. Chciał cieszyć się jej szczęściem, ale nie mógł. Czuł się, jakby ktoś wyrwał z niego wszystkie wnętrzności. Życie po raz kolejny okazało się być niesprawiedliwe.

Wziął głęboki oddech, patrząc w dół, na podłogę. „Jak…”, zatrzymał się, ale po chwili kontynuował. „Nigdy nie… rozmawialiśmy o…”

„Wszystko było mętlikiem, Luka” powiedziała, kręcąc głową.

Luka przygryzł wargę, patrząc w dół. „Chciałem tego, Abby.”

Abby zatrzymała się, także spoglądając w dół, z dzieckiem śpiącym w jej ramionach. „Ja też.”, powiedziała miękko, potem spojrzała w jego twarz. „Odszedłeś.”

Było to ukłucie, którego spodziewał się cały wieczór, ale nie wiedział, ze będzie to aż tak bolało. Patrzył w dół na różowy dywan, podczas gdy uczucia szalały w nim jak opętane. Bez patrzenia na kobietę, wymamrotał „Powinienem już iść”.

Abby poczekała aż wyjdzie i dopiero uniosła głowę. Usiadła na krześle na biegunach i mimo że mała już spała, nadal ją uspokajała. A może próbowała uspokoić siebie.

~*~

Drzwi cieżko zamknęły się za nim, był wściekły. Wściekłość płynęła jego żyłami, wypełniała mu serce, przejęła kontrolę nad jego ciałem.

Dlaczego tak zawsze było? Dlaczego zawsze sprawiała, ze był tak wściekły? To była tortura i nie miał siły, by się jej poddać. Usiadł na swoim łóżku, trzymając głowę w dłoniach przez kilka sekund. Włączył budzik i położył się. Zajęło mu kilka minut zanim zauważył, ze próbował zasnąć w butach.

W pokoju była mała mucha, latająca w tą i z powrotem, obijająca się o żarówkę. Ciągle i ciągle i ciągle… Zamknął oczy i czuł jak spada.

… „Nie mogę mieć dzieci”, jej glos był miękki, bezbronny, prawie drżący.

„Abby, nie musisz się bać choroby, na którą cierpi twoja matka…”

„Nie mogę mieć dzieci, Luka”, jej głos był silniejszy, pełen bólu.

Luka potrząsnął głową, zmieszany, zraniony. „Dlaczego?”

Zaczęła płakać.

Luka pogładził ją po ramieniu, nie wiedząc co robić. „Abby”, wyszeptał.

W końcu uniosła głowę, mokrą od potu. Usiadła na kanapie, wzięła głęboki oddech ale łzy nie chciały przestać płynąć. „Ja, ja byłam w ciąży wcześniej”, wyszeptała, zbierając odwagę. „Ale nie mogłam tego zrobić, nie mogłam tego znów robić. Ale coś zrobili nie tak,” powiedziała troche silniejszym głosem, jakby w ogóle nie płakała. „Nie możemy mieć dzieci, Luka, przepraszam”, wyszeptała przez łzy…






P.S. Jeszcze troszkę tego mam do wklejenia Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dosia dnia Wto 22:44, 10 Lis 2009, w całości zmieniany 4 razy
 
Zobacz profil autora
Amaranthine
Salowy



Dołączył: 22 Wrz 2009
Posty: 89
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: *Dreamland*

 PostWysłany: Wto 22:09, 10 Lis 2009    Temat postu: Back to top

To chyba zbieg okoliczności, bo właśnie dzisiaj zaczęłam tłumaczyć opowiadanie, a kiedy zrobiłam sobie przerwę i odświeżyłam forum zobaczyłam, że ktoś coś dodał w dziale fanfiction Very Happy.

Przeczytałam wszystkie trzy rozdziały i opowiadanie bardzo mi się podoba Smile. To pierwsze opowiadanie, które jest pisane bardziej z punktu widzenia Luki, jakie czytałam i wszystko jest takie inne niż w serialu to ciekawi mnie co będzie dalej Smile.
Choć trochę rzeczy już się wyjaśniło, to i tak jeszcze cały czas opowiadanie jest trochę tajemnicze - ciekawa jestem czemu tak naprawdę Luka wyjechał i co do końca wydarzyło się między nim i Abby.

Życzę Ci dużo cierpliwości i czasu na tłumaczenie Very Happy.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Dosia
Pielęgniarz



Dołączył: 25 Wrz 2005
Posty: 223
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Śro 22:53, 11 Lis 2009    Temat postu: Back to top

„Samotny slodko-gorzki deszcz”

Światło. Na zewnątrz jest światło. Wzeszło słońce. Było słonecznie? Wyszedł z hotelu, czując ciepło muskające jego skórę i nagle płaszcz, który miał na sobie, okazał się być zbyt grubym okryciem jak na ten dzień. Co się stało z deszczem? Z chmurami? Z zimnem? Z bólem?

Wziął głęboki oddech i powietrze nie zaszczypało go w nos. Wschód słońca i czyste niebo zawsze łączyło się z dobrym humorem i wygodnym życiem. Jak w reklamach tabletek na alergię. Jedna pigułka wzięta w ciągu dnia, a będziesz miał lepszy humor, chmury będą jak z wełny, niebo przybierze ładny odcień niebieskiego.

Myśli, by darować sobie dzisiaj pójście na konferencję przeleciały w jego głowie. Może po prostu wsiąść do wypożyczonego samochodu i jechać aż do plaży. Może kupić jedzenie gdzieś po drodze, położyć się na piasku i czekać aż fale go zahipnotyzują, przeniosą go w inne czasy, gdzie będzie żył w spokoju. Ale nie było plaż w Chicago, za to był powód dla którego chciał być dzisiaj obecny na konferencji. Powód był wystarczająco silny, by Luka wybrał dobrą drogę i zatrzymał się we właściwym miejscu.

Jak zwykle był pierwszy. Wybrał krzesło pośrodku sali, by zakamuflować swoją tu obecność. Co jakiś czas ktoś wchodził i zajmował miejsce z dala od niego, wyciągał gazetę lub czytał jakiś medyczny miesięcznik. Nigdy nie przyszło mu do głowy by zabrać coś do czytania.

Nagle jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Rozejrzał się dookoła, niespokojny, modląc się, by nikt tego nie zauważył. Nikt nie zwracał na niego uwagi.

Jego dłonie stały się zimne i chociaż wewnątrz było tylko kilkoro ludzi, wszyscy zajmujący się swoimi sprawami, czuł się obserwowany, jak gdyby ktoś siedzący obok niego przykleił wzrok do jego skóry. Rozejrzał się, wycierając spocone dłonie o spodnie. Serce biło mu szybko, na całym ciele pojawiła się gęsia skórka.

Gwałtownie wstał, przewracając prawie krzesło i wybiegł na zewnątrz. Słońce cały czas świeciło, nic się nie zmieniło, a rześki powiew uratował go od uduszenia. Położył ręce na kolanach i opuścił głowę tak mocno, ze prawie uderzył nią o beton. Strużki potu ciekły mu po twarzy i plecach. Otaczały go dźwięki miasta i ruchu ulicznego, ale on słyszał tylko ogłuszającą, tętniącą ciszę. I pulsujący dźwięk.

Włosy na rękach i plecach nadal stały mu dęba, więc przejechał przez nie ręką, próbując je położyć, i wziął kilka głębokich oddechów. Jego oczy były wilgotne i miał ochotę walnąć kilka razy głową o ścianę. Kilka kobiet, które przeszło koło niego dziwnie się na niego spojrzało, więc spróbował się jakoś pozbierać. Jeszcze nigdy nie był tak przestraszony. Nie, przestraszony to złe słowo, był już przestraszony. Był przerażony, to było to słowo. Powód numer 1638, by trzymać się z dala od Chicago…

Teraz by przestraszony (tym razem to dobre słowo) tym, ze musi wrócić do środka.

„Jesteś facetem, Luka, zachowuj się jak facet”, skarcił się. Po zrobieniu kilku kroków, poczuł się pewniej. „Mężczyźni nie boją się duchów.”

W środku było już kilkoro ludzi, ale znalazł swoje rzeczy pod krzesłem w nienaruszonym stanie. Znów rozejrzał się, wytarł resztki potu z dłoni o spodnie i usiadł.

Powietrze nadal było gęste i trudno mu było oddychać, ale obecność innych ludzi wokół niego sprawiła, ze poczuł się lepiej. Zastanawiał się, czy ta inna, obca obecność nadal jest przy nim, patrzy na niego, oddycha z nim i w nim. Przez lata modlił się, by te nawiedzające go wspomnienia przestały go śledzić. Dlatego tez przeprowadził się… im dalej, tym lepiej. Ale teraz znów wrócił i czuł się otoczony przez prawdę i konsekwencje swoich czynów przeszłości.

Czasami zastanawiał się, dlaczego Bóg jeszcze nie zabrał mu życia. Zadawał sobie pytania dlaczego zawsze był nieszczęśliwy, dlaczego nie dane mu było być z tymi, których kochał. Pamiętał te noce, gdy obmyślał perfekcyjny plan.

Podcięcie żył na nadgarstkach to była droga, którą wybierało wielu ludzi. Ale nie chciał pozostawiać po sobie takiego bałaganu. Nie chciał wystraszyć kogoś kto przez przypadek go znajdzie. Taki obraz pozostaje w pamięci na zawsze, nie da się go wymazać. Wyskakiwanie z okna miałoby taki sam efekt, dodatkowo nie był pewien czy nie wyląduje na swoich własnych nogach. Chciał umrzeć, a nie spędzić resztę życia na wózku inwalidzkim.

Najbardziej oczywista drogą, dla niego jako dla lekarza, było wzięcie garści tabletek i zaśnięcie na zawsze. To był pomysł, który mu się najbardziej podobał, po prostu zamykasz oczy i trzymasz się mocno. Wady? Znał pacjentów, którzy przywiezieni w takim stanie, wychodzili ze szpitala na własnych nogach. „Nie pamiętam jak wezwałem 911”, ale wzywali. Najwyraźniej, gdy twoje ciało nie chce umrzeć, znajdzie sposób, by przeżyć, nawet wbrew twojej woli. Wiec to był kolejny pomysł, który odrzucił. Jeśli zamierzał to zrobić – chciał to zrobić raz i musiało mu się udać.

Wiec pomyślał o skoku z mostu. Woda zawsze go hipnotyzowała i zapraszała. Ale wiedział, ze instynktownie zacząłby płynąć. Tak wiele opcji, tak wiele powodów. Ale jeden pomysł przewyższał wszystkie inne. Pomysł, który w dwie sekundy mógłby załatwić wszystko, bez żadnego wysiłku. Pacjent podał mu ten pomysł. „Mężczyzna nie powinien chodzić w nocy sam po mieście. Daj mi telefon, a ja załatwię ci mały pistolet. Dam ci zezwolenie w godzinę, bez zadawania pytań.”

Bez zadawania zbędnych pytań, to była najlepsza część. Po co potrzebujesz broń? Chciałem po prostu strzelić sobie w głowę. Świetnie, proszę bardzo. Nie zapomnij polecić nas twoim przyjaciołom!

Czuł się, jakby patrzył na swoje akcje spoza swojego ciała. Zobaczył siebie wchodzącego do małego sklepu, spoconego, zdenerwowanego. Widział siebie jak kupuje broń, jak płaci i wychodzi. Im więcej o tym myślał, tym bardziej czuł, ze musi to zrobić. Gdy po raz pierwszy wziął do ręki pistolet, poczuł się dobrze. Był jak przewodnik, który miał go zabrać do rodziny i przyjaciół. To było to, ten moment, musiał tylko nacisnąć spust. Jak ciężkie to może być? Podnieść palec i nacisnąć. Jeżeli kiedykolwiek się uspokoi to tylko przez to, co planuje teraz zrobić. To uspokojenie miało nadejść w chłodny, listopadowy wieczór. Ale nie nadeszło. Coś go zatrzymało. Abby go zatrzymała.

Nadal pamiętał tą zimną noc i nadal na samą myśl przechodziły mu podlecach ciarki. Zabił swoja rodzinę, przyjaciół, zabił jednego mężczyznę. Luka Kovac był mordercą. Jak na razie był odpowiedzialny za śmierć co najmniej pięciu ludzi, nie wliczając pacjentów, którzy umarli, gdy się nimi opiekował… dlaczego nie zabić kogoś jeszcze?

Nie zostawił listu pożegnalnego. Pokój był czysty. Obsługa pokoju była zwolniona. Mógł to zrobić na łóżku, z głową na poduszce. Pistolet wydawał się ciężki w jego dłoni, niemalże ciążył do ziemi. Wyczyścił go, by mieć pewność, ze nie ma na nim żadnych innych odcinków palców. Jeżeli zamierzał iść na dno, zamierzał iść tam sam. Wszystko było gotowe; powiedział ostatnią modlitwę. Mógł czuć zimną lufę na swojej skroni. Oczy miał wilgotne. Zamknął je i wszystko stało się czarne, aż nagle ktoś zapukał do drzwi.

Przez moment pomyślał, by mimo wszystko to zrobić, ale odpowiedni moment zniknął. Szybko schował pistolet i wyczyścił twarz.

„To ja.”

Reszta jest już historią. Następnego dnia wrzucił pistolet do rzeki. Gdy leżał tamtej nocy w łóżku z Abby, czując jej oddech na szyi, myślał o opuszczeniu Chicago, rozpoczęciu nowego życia gdzieś indziej. Te myśli męczyły go co noc - i wtedy, gdy w łóżku leżał sam, i wtedy, gdy obok niego była Abby. Ale nagle, pewnego ranka, to nie było już tylko jego życie, był w nim jeszcze ktoś. Miał mały powód, by zostać. Co ona by powiedziała? Jak zareaguje? Gdyby spróbował od niej odejść, będzie próbowała go zatrzymać? Myśli o samobójstwie już więcej nie zaprzątały jego głowy; ucieczka była czymś, co już kiedyś zastosował. Czy Abby spodoba się ten krawat? Czy spodoba jej się ta restauracja? Czy spodoba jej się to , ze chce zapuścić brodę? Czy będzie go wspierać, jeśli zdecyduje się trenować golfa? Tego typu myśli krążyły w jego umyśle.


Patrząc wstecz widział, ze było to jak uzależnienie. Abby była jak narkotyk. Ale odejście od niej nie było lekarstwem. Budził się i nadal rozmyślał, czy Abby spodobałby się ten krawat, myślał, ze kochałaby pogodę, jaka była w San Diego. Wciąż… po pięciu latach.

Widząc dziecko… nie był na to gotowy. Był gotowy na obrączkę, duży dom na przedmieściach, wysokiego mężczyznę z wąsami, ładny samochód. Nie był gotowy na dziecko. Im bardziej starał się cieszyć jej szczęściem, tym gorzej mu to wychodziło. Mógłby pogodzić się z tym, gdyby miała męża, ale to… to było dla niego zbyt wiele. Chciał zadać zbyt wiele pytań, ale jedno dręczyło go najbardziej. Dlaczego on nie jest na tym obrazku?

„Odszedłeś”. Tak, to była prawda. Odszedł, rozpoczął nowe życie na drugim końcu kraju. Tak wybrał. Wybrał życie, w którym nie musiałby rozmyślać. Ludzie mówią, że łatwiej jest uciec. Ale to nie prawda. W ten sposób nie jest mu łatwiej, nie jest mu lżej, nie cierpi mniej. Wspomnienia zawsze cię dopadną. Nigdy nie jest łatwo. To jak infekcja, która czeka, by zaatakować.

Dlaczego ludzie wybierają ucieczkę? Nigdy się tego nie dowie. Dlaczego on odszedł? Tego też nie wie. Znał powody, ale gdy zebrał je jeszcze raz do kupy, wszystko stało się zbyt przytłaczające – wróciły nawet myśli o samobójstwie. Życie stało się mdłe. Kobieta, którą kochał, nie była już jego. Jego praca była bezsensowna. Jego jedyny przyjaciel odszedł.

Spojrzał na zegarek. Za wcześnie. Jedyny dźwięk, jaki słyszał to pracująca klimatyzacja. Pomyśla o swoim doświadczeniu. Zabawne, im bardziej próbujesz o czymś nie myśleć, tym łatwiej to do ciebie wraca. Czy jest tu ktoś kto na niego patrzy w tym momencie? Słyszy go? Dotyka go? Klimatyzacja się wyłączyła i salę ponownie wypełniła cisza. I znów usłyszał pulsujący dźwięk. Cholerny pulsujący dźwięk.

”Mark? Mark, otwórz oczy! Zaczynamy masaż serca”

Poczuł jak ktoś puka go po ramieniu. Otworzył oczy. Mężczyzna siedzący obok niego wskazał na podium, gdzie kolejny mówca zaczynał przemówienie. „Dziękuję”, wymamrotał do mężczyzny.

„Nie ma problemu.”

~*~

Brawa wypełniły salę i Luka był pierwszy który wstał. Czekał na schodkach do podium z wielkim uśmiechem na twarzy, podczas gdy setki lekarzy przechodziło obok niego, wychodząc z budynku. Widział wielu ludzi, ale tylko Kerry zdawała się być odmłodzona o te minione 5 lat. Iskierki w jej oczach były prawie oślepiające, a uśmiech zaraźliwy. Nie widziała go, więc przeczekał, aż go wyminie i nachylił się nad jej uchem.

„Świetna prezentacja, prawie nikt nie usnął” powiedział zaczepnym tonem.

Kerry odwróciła się ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. „Luka!” rzuciła mu się na szyję. „Co u ciebie?”

Luka nachylił się, by ją przytulić, przymykając oczy i ciesząc się z pozytywnej reakcji Kerry. Już miał odpowiedzieć na zadane przed chwilą pytanie, ale przerwała mu.

„Dlaczego nie powiedziałeś mi, że przyjeżdżasz?” powiedziała, przerywając uścisk.

„Bo nie zamierzałem tu przylatywać, ale lekarz, który miał się pojawić, musiał odwołać swój przylot, więc wysłali mnie.” Tłumaczył Luka, w drodze do wyjścia.

Kerry spojrzała na niego, widząc jak przygryza wargi. Hałas, jaki wydawali mijający ich ludzie był ogłuszający, więc prawie krzyknęła, „Chcesz się gdzieś zatrzymać na lunch?”, zapytała. „Te kanapki były w stołówce od miesięcy, jestem zaskoczona, ze nikt się nie zorientował.

Luka uśmiechnął się i otworzył jej drzwi, „Jeśli ty płacisz.”

”Grrr, czemu gdy tylko ktoś się dowie ze jestem lesbijką, każą mi przejąć rolę faceta?”

Luka zaśmiał się.

Kerry figlarnie uderzyła go w ramię i uśmiechnęła się. „Tak dobrze cię widzieć”

Luka uśmiechnął się, ale tym razem był to prawdziwy, szczery uśmiech.


~*~







~*~

Młoda kelnerka odebrała od nich zamówienie, i, próbując je zapamiętać, oddaliła się do innego stolika.

„Więc, jak tam Kim?” zaczął Luka, biorąc łyka coli.

Kerry bawiła się słomką od swojej lemoniady. „Świetnie nam się żyje.”

„Słyszałem, ze ułożyłaś sobie życie?” dodał.

Kerry zaśmiała się, „Tak. Kyle ma 5 lat, a Mollie 3”, uśmiechnęła się.

„Jak to się stało?” zapytał Luka, z nutką zachwytu w głosie.

Kerry uniosła się na siedzeniu. „Technologia. Pomieszałyśmy nasze jajeczka ze sobą i ze spermą dawcy i pierwsze zapłodnione jajeczko zostało zużyte. Kim była w ciąży z obojgiem dzieci.”

Luka potrząsnął głową. „Wow. Kto był dawcą?”

„Anonim”, dodała Kerry. „Poprosiłyśmy Romano, ale stanowczo odmówił”.

Luka zaśmiał się z dowcipu. „Cieszę się”. Pociągnął kolejny łyk coli i spojrzał na nią. :Które z dzieci jest twoje a które Kim?” zapytał.

„Nie wiemy.” Powiedziała z uśmiechem. „I nie chcemy wiedzieć. Jeżeli kiedyś będą chcieli dowiedzieć się, która z nas jest ich biologiczną matką, wykonamy testy, ale na razie jesteśmy jedną wielką szczęśliwą rodziną i nic nie może tego zepsuć.”

Luka uśmiechnął się, spoglądając w dół. Przewiercał wzrokiem płyn, który znajdował się w jego szklance, próbując nie zrujnować tego momentu. Nie udało mu się to. „Wygląda na to, że wszystkim się dobrze układa, sam muszę tego spróbować.”, powiedział, z nutką sarkazmu w głosie, bez cienia uśmiechu.

Kerry przez chwilę obserwowała go z uwagą. „Słyszałeś o tym?”

„Widziałem to”. Powiedział, bawiąc się słomką i uderzając nią o kostkę lodu.

Kerry nie wiedziała co powiedzieć, nie wiedziała, czy powinna go pocieszyć, wysłuchać czu po prostu dotrzymać mu towarzystwa przez chwilę. Postanowiła dowiedzieć się czegoś więcej, więcej potem zadziałać. „Widziałeś ją?”

„Zeszłej nocy” odpowiedział natychmiast. „Wygląda na szczęśliwą.”

Kerry uniosła brwi, podczas gdy Luka przewiercał stół wzrokiem na wylot. „Jest z nią lepiej, odkąd ma Lily.”

Luka podrapał się po głowie, wciąż patrząc w dół, fascynując się serwetkami, które wciągały wyciekający ze szklanki napój.

Kerry czekała na kolejną reakcję, znak, ale nie zobaczyła nic, poza pustym wzrokiem Luki. „Luka, jeżeli myślisz, ze to był trudny czas dla ciebie, musisz wiedzieć, ze dla niej to było piekło. Ty po prostu odszedłeś, nie podając przyczyny ani wyjaśnienia. Abby pozostała przez jakiś czas ze mną i z Kim. Carter prawie zwariował, próbował z nią porozmawiać. Nie obwiniam cię i wiem, ze nikt cię nie obwinia. Nie obwiniam też Abby ani rzeczy, które zrobiła w przeszłości. Ale dzisiaj patrzę wstecz, szukając jakiegoś dobrego wyjaśnienia, i nie mogę go znaleźć, Luka. Nie mogę.” Potrząsnęła głową, spoglądając na niego. Nadal bawił się serwetką.

W końcu się poruszył. „Nie chciałem jej skrzywdzić.”

„Nie oskarżam cię o to, Luka. Rozumiem, że ta cała sytuacja cię przerosła. Ale byliśmy tu, dla ciebie. Chcieliśmy ci pomóc. Ale następna rzeczą, o której się dowiedzieliśmy, był twój wyjazd. A Abby płakała w każdym kącie szpitala. Dlaczego?” zapytała, może zbyt emocjonalnie. Teraz, gdy miała go przed sobą, chciała to wyjaśnić, ale nie chciała przypierać go do muru i nie zostawić miejsca na ucieczkę.

Luka czuł jakby go ktoś dźgnął nożem, pozostawiając wiele ran. Przymknął oczy i poczuł rękę Kerry na swojej.

„Dlaczego po prostu nie pozwoliłeś nam sobie pomóc?” zapytała ponownie, delikatniejszym tonem.

Otworzył oczy i pierwszą rzeczą jaką zobaczył była serwetka. Więc podniósł ją i zaczął ją składać. „Nie wiem, Kerry. Nigdy nie myślałem, ze jeszcze się zakocham. Abby i ja mieliśmy problemy, kłóciliśmy się, płakaliśmy, ale pod koniec dnia, ale nadal byliśmy ze sobą. Wystarczyło powiedzieć ‘kocham cię’ i ‘przepraszam’ i wszystko było w porządku. Tak samo było z Danijelą, kłóciliśmy się, jakby to był koniec świata.”

Przerwał na moment, zastanawiając się, jak odpowiedzieć na zadane wcześniej pytanie. „Nie było jednego powodu, i to nie była tylko i wyłącznie wina Abby. Po prostu wszystkie małe powody w końcu zebrały się w jeden duży. Nagle Abby wpadła w depresję, a ja poczułem, ze nie daję rady, i wszystko zaczynało wymykać się spod kontroli, umykać między palcami.” Porozrzucał na tole kawałki podartej serwetki. „Nie wiem dlaczego odszedłem, Kerry. Prawdopodobnie dlatego, ze jestem tchórzem. Abby rzuciła mnie, i…” wzruszył ramionami. „Straciłem najlepszego przyjaciela z powodu…” zacisnął wargi, by się uspokoić. „Nie mogłem tu zostać po tym wszystkim. Jeśli bym został, nie przeżyłbym.”

Kerry nie mogła oderwać od niego oczu. 5 lat, odpowiedź, którą już poznała… Pogładziła go po dłoni. „Rozumiem to.” Powiedziała. „I tak jak powiedziałam wcześniej, nie obwiniam cię i nie myślę źle o tobie. Zrobiłeś co uważałeś za stosowne i żyjesz dalej. Musiało cię to kosztować wiele odwagi i podoba mi się to. Ale to nie znaczy, ze nie żałuję.”

Luka spojrzał na bok, lekko wzdychając. „Dziękuję, ze się nią zaopiekowałaś.”

Kerry uśmiechnęła się. „jak się masz, ale tak naprawdę?”

Luka spojrzał na nią i wzruszył ramionami. „Okej. Mam dobrą pracę, dobrych przyjaciół.”

„To dobrze.”, powiedziała szybko. Kelnerka podała jedzenie, więc zapadła między nimi chwila ciszy. Kiedy odeszła, Kerry podniosła widelec. „Słyszałam, ze byłeś przez rok w Dallas.”

Luka uśmiechnął się. „Szpiegujesz mnie?”

Kerry zaśmiała się. „Mam swoje kontakty.”

Luka potrząsnął głową, „Było tam za zimno, a moja szefową była ruda, więc odszedłem stamtąd”, zażartował.

Kerry kopnęła go pod stołem i uśmiechnęła się, gdy się skrzywił. „Cieszę się, że tu jesteś.”

Luka posłał jej krzywy uśmiech. „Cieszę się, że się cieszysz.” To było jedyną prawdą, jaką mógł jej powiedzieć, by oboje w spokoju dokończyli swój posiłek.

~*~

Samochód wypełnił śmiech Kerry i Luka zaczął się śmiać, próbując skoncentrować się na drodze.

„Wiec Kyle powiedział do Kim: ‘Mam dwie mamusie, czy więc będę mógł zostać w domu także dzień po dniu matki?’ To było urocze.” Powiedziała.

Luka dołączył swój śmiech do jej i zapytał. „Co powiedziałyście dzieciom o was?”

Kerry wzruszyła ramionami. „Wytłumaczyłyśmy to Kyle’owi. Wie na razie wystarczająco dużo, ale nie sądzę, ze naprawdę to rozumie. Mollie jest na razie za mała, więc jeszcze trochę poczekamy. Oni ciągle zadają jakieś pytania, wiec nie trzymamy przed sobą sekretów.” Wyjrzała przez okno samochodu i westchnęła. „Czasami zastanawiam się, jak będzie oddziaływał na nich brak ojca, ale nie umiem się wyobrazić nie mieć dzieci.”

Luka uśmiechnął się. „Maja bardzo dobre matki”.

„Kim je rozpieszcza” potrząsnęła głową.

Luka zaparkował samochód, odchrząknął, szukając sposobu, by zmienić temat. Był szczęśliwy, ze Kerry ułożyła sobie życie, ale było to dla niego trochę bolesne. Rozejrzał się dookoła – prawie wszystkie miejsca były wolne. „Wygląda na to, ze spóźniliśmy się na drugą część konferencji.”

Kerry także sporzała dookoła. „No cóż, pożyczymy notatki.” Zachichotała.

Luka wyszedł, by otworzyć jej drzwi. Spojrzał na jej szczupłą figurę, nie pamiętając kiedy ostatni raz czuł się tak dobrze. „Dobrze było icę znów zobaczyć, Kerry.”

„Ciebie też” położyła mu rękę na ramieniu. „Kiedy wyjeżdżasz?”

Spojrzał na swój zegarek, jakby miał tam kalendarz. „Za cztery dni.”

„Nie zapomnij o nas” dodała Kerry, oddalając się z uśmiechem na twarzy.

„Kerry?” zawołał i patrzył jak kobieta się odwraca. „Czy wszyscy nadal są w County?”

Kerry przytaknęła. „W większości”.

Także przytaknął. „Może was odwiedzę przed wyjazdem.”

„Byłoby świetnie”. Odpowiedziała, odwracając się i odchodząc.

„Kerry?” Luka zawołał po raz kolejny.

Znów się odwróciła, mrużąc oczy, gdyż zachodzące słońce oślepiał ją.

„Jak Elizabeth?” Luka spytał z wahaniem, patrząc na swoje buty.

No tak… ale nie powinna być zaskoczona. „Dobrze, Luka. Obie sobie radzą.”

Luka bawił się swoimi ustami, nie odrywając oczu od ziemi.

„Luka, ona nigdy cię nie obwiniała, nikt tego nie robił.” Podeszła, głaszcząc go po ramieniu, obdarowując uśmiechem. „Zobaczymy się później, okej? Nie zmieniaj się w nieznajomego.”

Luka popatrzył na nią i uśmiechnął się. „Dziękuję, Kerry.”

I słońce zaszło.

~*~

Gdy wrócił do hotelu, znalazł butelkę wina w lodówce i kartkę:

„Musiałem wyjechać w interesach, nie możemy się więc razem napić. Czuj się jak u siebie w domu i wróć jeszcze do nas,

Don Burke”

Uśmiechnął się i odłożył kartkę na bok. Słodkie wino. Dobry rocznik. Idealna noc, żeby się upić samotnie.

Wziął prysznic i podniósł słuchawkę telefonu.

„Halo?” odezwał się damski głos po drugiej stronie kabla.

„Hej” powiedział Luka, wiedząc że kobieta pozna to przywitanie.

„Hej, Luka”, odpowiedziała Irene.

Luka uniósł brwi. „Jesteś zajęta?" Jej głos brzmiał, jakby oderwała się od pracy.

„Nie, co u ciebie?” spytała, ale Luka wyczuł dystans.

„Brzmisz, jakbyś była zajęta.” Powiedział

„Nie jestem. Co się dzieje?” zapytała, lekko poirytowana.

Luka bawił się kablem od telefonu. „Nic, po prostu chciałem wiedzieć jak ci leci.”

Irene lekko westchnęła. „Oh, u mnie wszystko w porządku. Costas znowu wzięła chorobowe, więc musiałam pracować za nią. Poza tym musze pracować nad kartami jej pacjentów – mam je właśnie przed sobą. Przysiegam, ze jeżeli Tom szybko nie wywali tej leniwej dupy, to sama się nią zajmę.”

Luka uśmiechnął się. Lubił ją taką słyszeć, było w tym coś słodkiego, bo miała najbardziej koniecy głos, jaki dotad słyszał.

„Jak tam konferencja?

„Nudno” odpowiedział. Usłyszał w słuchawce szelest papierów wiec postanowił od razu przejść do rzeczy. „O czym chciałas ze mną porozmawiać?”

Przez chwilę panowała cisza, ale w końcu odpowiedziała. „Naprawdę wolałabym poczekać do czasu, gdy wrócisz.”

„Chcesz ze mną zerwać?” prawie jej przerwał.

Irene wypuściła wstrzymywane powietrze. „Luka, nie mogę ci powiedzieć przez telefon.”

„Więc chcesz, tak?” naciskał.

Irene znów westchnęła. „Dlaczego zawsze to robisz?”

„Co?” zapytał, z nutką ignorancji.

„Zawsze znajdziesz takie zakończenie sprawy, które sprawi, ze będziesz nieszczęśliwy… i które sprawi, ze inni też będą cierpieć.” Powiedziała, zdenerwowana.

Luka zamrugał, wiedział, ze jest wkurzona. „Po prostu chciałem wiedzieć…”

„Pa, Luka” powiedziała i rozłączyła się.

Przez chwilę trzymał jeszcze słuchawkę przy uchu, ale gdy sygnał zaczął się zmieniać odłożył ją na widełki.

Bez zbędnych rozmyślań wyjął butelkę wina z lodówki i przeszedł z nią do pokoju, włączając wiadomości. Otworzył butelkę i wypił łyk, nie kłopocząc się przynoszeniem szklanki.

Pomyślał o Kerry. Kerry pytaniach i odpowiedziach, których udzieliła. Dlaczego? Niesprawiedliwością było to, ze zadawano mu pytanie, na które nawet sam sobie nie umiał odpowiedzieć. Czuł się gorzej niż przez te ostatnie lata. Wyobrażał sobie, że Abby szybko pozbierała się i rozpoczęła nowe życie, tak jakby on nigdy nie istniał. Nie myślał o tym, że płakała. Kilka razy, gdy jej się to zdążyło, było ciemno, leżeli w łóżku, i nawet na ten płacz czekał wieki. Nie wiedział, ze będzie musiała mieszkać u Kerry. Nie wiedział, i to był największy problem. Nigdy nawet nie pomyślał, że sam mógłby płakać lub zareagować później w ten sposób. To się po prostu stało.

Dlaczego? Dlaczego nie mógł teraz przestać o tym myśleć? Jednego dnia był tam, następnego wyjechał z krótkim ‘do widzenia’, rzuconym w dal. Czy Abby też o tym myślała? Możliwe. Czy to sprawiało, że płakała? Najwyraźniej. Nie chciał tego i zastanawiał się czy nie jest za późno, by to naprawić.

Pociągnął kolejny łyk z butelki i spojrzał na telefon. Alkohol podjął decyzję za niego, jeszcze zanim sam Luka pomyślał dokładnie o tym pomyśle.

Wybieranie odpowiednich numerów zestresowało go. Przez ostatnie 5 lat zbyt często je wybierał, by je zapomnieć. Czasami nie mógł nawet dotrzeć do siódmej cyfry. Czasami czekał, aż odbierze, a wtedy rzucał słuchawką.

Ale tym razem było inaczej. Tym razem odezwie się. Odebrała po trzecim sygnale, a Luka nie mógł wydobyć z siebie głosu.

„Halo?” zapytała po raz drugi.

„Abby, tu Luka” powiedział nerwowo.

„Och… hej” powiedziała, najwyraźniej zaskoczona. „Nie sądziłam, że jeszcze cię usłyszę.”

Poczuł, jakby ktoś uderzy go w twarz. Spojrzał w dół. „Hmmm, widziałem się dzisiaj Kerry, zastanawiałem się czy moglibyśmy porozmawiać?”

„Ty i ja?” zapytała Abby.

Luka rozejrzał się dookoła. „Jeśli nie masz nic przeciwko temu.”

„Co ona ci powiedziała?” zapytała, a w jej głosie dało się wyczuć nutkę złości.

„Nic”, powiedział defensywnie Luka.

Abby westchnęła. „Luka, nie sądzę, żebyśmy mieli o czym rozmawiać. A jeśli chcesz przeprosić, nie martw się o to. Przeprosiny przyjęte.”

I znów policzek. „Abby” zaczął z westchnieniem. „Po prostu… nie chcę znów wyjeżdżać zanim tak naprawdę porozmawiamy. Proszę? Pójdźmy gdzieś na kawę albo coś takiego.”

Zdawało mu się, ze Abby się nad czymś zastanawia. „O czym chcesz porozmawiać?”

Luka zacisnął usta. „Nie wiem”, powiedział ignorancko. „Jest zbyt dużo rzeczy…”

Po drugiej stronie kabla zapadła cisza. W tle słychać było irytującą piosenkę śpiewaną przez Barney’a. Abby w końcu odezwała się „Zamierzałam zabrać jutro Lily do zoo, zamykają je na zimę.”

Luka ożywił się. „To świetnie! Pozwól mi iść z wami! Będziemy mogli porozmawiać i będę mógł poznać bliżej Lilianę.”

„Ona jest dzieckiem, Luka, jest tylko zainteresowana poznawaniem lepiej Elmo”, powiedziała.

„Nie przewracaj oczami, Abby, zostanie ci tak.” Uśmiechnął się i wiedział, że ona także się uśmiechnęła, widział to. „Czy to oznacza zgodę?”

Abby pomyślała jeszcze przez chwilę, ważąc opcje i walcząc ze sobą. „W porządku.” W koncu wymamrotała.

Taniec zwycięstwa. „Wspaniale. Przyjadę po was o 8, dobrze?”

„Jasne” powiedziała.

Uśmiechnął się. „Dzięki, Abby”.

„Nie ma problemu. Ty płacisz”, powiedziała, odwieszając słuchawkę.

Zadowolony z siebie, także się rozłączył. Patrząc na butelkę z winem, zdecydował się ją odstawić z powrotem do lodówki i wypić innego wieczoru.

Usiadł przed telewizorem i słuchał wiadomości o powodzi spowodowanej wylewami rzeki Mississippi. Wiedział, ze nawet gdyby przygotował się na jutrzejszą rozmowę, i tak nie powie tego, co by chciał powiedzieć. I odkąd okazało się że Abby jest pełna niespodzianek, zdecydował, że będzie improwizował, gdy nadejdzie odpowiednia chwila. Oparł się więc i rozluźnił, czując że po 5 latach będzie w stanie zrobić to, co trzeba, wyprostuje wszystkie rzeczy i będzie mógł ruszyc ze swoim życiem naprzód. Zamknie w końcu ten rozdział za sobą.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dosia dnia Śro 23:22, 11 Lis 2009, w całości zmieniany 3 razy
 
Zobacz profil autora
Jamie Er.
Stażysta



Dołączył: 29 Maj 2009
Posty: 1015
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/5

 PostWysłany: Sob 21:03, 14 Lis 2009    Temat postu: Back to top

Wspaniałe, ja chcę jeszcze takich opowiadań, cudnie, że ktoś tu znowu zaczął pisać. Dziękuję, dziękuję, dziękuję :*

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jamie Er. dnia Sob 21:04, 14 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Dosia
Pielęgniarz



Dołączył: 25 Wrz 2005
Posty: 223
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Sob 21:55, 14 Lis 2009    Temat postu: Back to top

Cieszę się że się podoba Smile

Rozdział piąty. „Rzeki niebieskiego deszczu”



„Telefon pobudka dla dr Kovac.”

„Mhmmm”, wymamrotał i odwiesił słuchawkę. Pieprzona konferencja. Słońce zdążyło już wstać. Słońce, słoneczny dzień, ciepło, parki, plaże, dzieci, zwierzątka, zoo… zoo. Nagle sobie przypomniał, ze nie idzie dzisiaj na konferencję, lecz do zoo. Zapowiada się piękny dzień w zoo z małpkami, tygrysami i niedźwiedziami. Miał nadzieję, ze ten dzień przyniesie też dobrą rzecz na przyszłość.

Te myśli sprawiły że wyfrunął z łóżka prosto do łazienki. Wziął prysznic i ogolił się w mniej niż 10minut.

Nigdy nie wiedział jak to się dzieje, ale i tym razem sługa hotelowy zdążył już wyprowadzić jego auto przed budynek. Zastanawiał się, czy nie jest za wcześnie i nie powinien czasem zadzwonić, ale na to było za późno. Poza tym wiedział, że Abby zawsze wcześnie wstawała. Oczywiście Abby, kobieta, która nie miała dziecka. Abby – matka, którą poznał była zupełnie kimś innym. Abby i matka. Nigdy nie myślał, ze wypowie te dwa wyrazy w jednym zdaniu.

Gdy tak jechał, zdał sobie sprawę z tego, ze jest zdenerwowany. Nie Abby, wszystko, co było z nią związane już dawno zostało zaprzepaszczone. Był zdenerwowany Lilianą. Wiedział, że mała nie ma nawet roku, ale bał się spotkania z nią, gdy będzie całkowicie obudzona. Dzieci lubiły go. Kochały jego nos. Ale co jeżeli Liliana go nie polubi? W jakiś sposób nie czułby się wtedy dobrze w Chicago. Nie wiedział dlaczego, ale czuł się w ten sposób. Była córeczką Abby, dzieckiem, które on chciał mieć, dzieckiem, które oni chcieli mieć. Dobry Boże, dlaczego teraz, a nie 5 lat temu? Czas był jego fatum. Miał ręce mokre od potu.

Kiedy wspinał się po kilku drobnych stopniach, instynktownie sięgnął do kieszeni, szukając kluczy, ale po chwili uprzytomnił sobie, że już tu nie mieszka, więc nacisnął domofon.

„Kto tam” zapytała Abby.

Figlarny uśmiech zagościł na twarzy Luki, który podszedł bliżej do głośnika. „Luka chce zabrać Abby i Lily do zoo” powiedział, naśladując głos Elmo.

Chwila ciszy. „Boże, powinnam wezwać ochronę”, powiedziała, zwalniając zamek.

Luka potrząsnął głową i wszedł, dumny ze swojego dowcipu. Wsiadł do windy i zauważył otwarte drzwi. Zapukał lekko, „Abby?”

„Wejdź”, zawołała z sypialni.

Luka otworzył drzwi do szeroka i wolno wszedł do salonu. Zauważył włączony telewizor i lecącą akurat ‘Ulicę Sezamkową’. Rozejrzał się. Mimo rozłożonych wszędzie zabawek, mieszkanie wyglądało na bardzo czyste. Było to miłe zestawienie z ciemnymi meblami Abby. „Jesteś gotowa?”

„Jeszcze sekundę” zawołała Abby. „Usiądź”.

Luka uderzył kilka razy pięścią w otwartą dłoń i podszedł do kanapy. Zatrzymał się, gdy zorientował się, ze siedzi tam Liliana, która trzymając swojego misia i ssąc smoczek, oglądała telewizję. Uśmiechnął się i usiadł obok niej, podczas gdy na ekranie Ernie wyprawił Bertowi przyjęcie niespodziankę i zaprosili siedmioro przyjaciół, śpiewając w kółko tą samą, zabawną piosenkę.

Liliana spojrzała na Lukę, a on uśmiechnął się do niej i wyszeptał „Cześć”

Odpowiedziała mu w swoim języku i wskazała swoim małym paluszkiem na telewizor.

„Chcesz coś pić?” zapytała Abby, wychodząc z sypialni i przyczesując włosy.

Luka natychmiast podniósł się z kanapy. „Nie, nie dziękuję”.

„Zapoznaliście się już?” zapytała, wyciągając zza drzwi wózek.

„Tak”. Rozejrzał się niespokojnie po pokoju, podczas gdy Abby wkładała butelki do małej dziecięcej torby. To wszystko było tak nierealne, że chciał uciec lub klasnąć dwa razy, by powrócić do rzeczywistości. 5 lat minęło bezpowrotnie, jego włosy zdążyły lekko posiwieć, czuł się bardziej zmęczony. Jeżeli nie było tego po nim widać – po Abby owszem.

„Myślisz, że będziemy tam za późno? W ostatni dzień zawsze jest tłum ludzi” przerwała ciszę.

Luka wziął wózek z jej rąk. „Powinno być w porządku.”

„Okej, chodźmy.” Powiedziała, wkładając Lilianie malutką czapeczkę na głowę i czekając, aż jej ulubiony program się skończy.

„Dzisiejszy program przyniósł ci cyferkę 7 i literkę N… Toodle-oo!”

Abby wyłączyła telewizor i rzuciłą pilota na kanapę. Trzymając dziecko w jednej ręce, a torbę w drugiej, skierowała się do wyjścia, ale Luka się nie poruszył. „Co?”

„To wszystko?” spytał, wskazując na wózek i torbę.

„nie potrzeba nam wiele do szczęścia.” Odparła, wychodząc.

„A co z fotelikiem do samochodu?” zapytał.

Abby odwróciła się. „Pojedziemy moim autem. Chodźmy.”

„Zabawki, butelki…”

„Mam wszystko, Luka, chodź” powiedziała, lekko rozdrażniona.

Luka podniósł wolną rękę w obronnym geście. „W porządku, w porządku. To ja powinienem wezwać ochronę”. Usłyszał jak się śmieje i zamknął za nią drzwi.

~*~

W samochodzie dało się słyszeć grające radio i rytm wystukiwany przez lukę na kierownicy. Co jakiś czas spoglądał w lusterko i przyglądał się Lilianie. Jechali niecałe 10 minut, a on zerknął na nią już ze sto razy. Ale nic nie mógł na to poradzić. Co jeżeli ktoś otworzy tylne drzwi? Co jeżeli ktoś wybije szybę i zabierze małą? Co jeżeli zdarzy się wypadek? Patrzyła tak spokojnie przez okno, że i on postanowił się uspokoić i skoncentrować na drodze.

Spojrzał na Abby, siedzącą obok niego, z zamkniętymi oczami. Wyglądała na wykończoną i wiedział, że tak się też czuła. W pierwszym roku życia jego córeczki, spał może w sumie 20 godzin. A Abby dzieliła czas na opiekę nad małą i na szkołę medyczną. Rozumiał, przez co przechodziła teraz Abby i nie mógł sobie wyobrazić jak umie to wszystko pogodzić.

Ludzie, którzy koło nich przejeżdżali, na pewno myśleli, ze są rodziną. Szczęśliwą rodziną, jadącą do zoo. Gdy przestawał myśleć, wierzył w to. Ale był pewien problem. W końcu musisz z powrotem zacząć myśleć, a rzeczywistość jest zbyt brutalna.

Znów spojrzał do tyłu na Lilianę. „Jest bardzo spokojna”.

Abby otworzyła oczy i spojrzała na dziecko. „To dlatego, ze cię nie zna. Daj jej kilka godzin.”

Luka uśmiechnął się. „Już mówi?”

„Uczy się.” Abby posłała mu zmęczony uśmiech. „Umie powiedzieć mama. Effi, to jej opiekunka. Nana, to Maggie. I wiesz, nazywa zwierzęta, naśladując ich odgłosy, na przykład hau hau, miau. To urocze.”

Trudno było nie zauważyć blasku, który pojawił się na jej twarzy. „A co ze słowem ‘tata’?” zapytał Luka.

Wokół Abby znów wybudował się mur. „Nie uczyłam jej tego.”

„Dlaczego?” spytał.

Abby potrząsnęła głową, tak bardzo nienawidziła go za to, że zadawał niepotrzebne pytania. „Bo to słowo zazwyczaj przychodzi wraz z jakąś osobą”.

Luka przytaknął. „Co jej powiesz?”

Abby przez chwilę przyglądała się mu z boku. „Na temat czego?”

„O… wiesz o czym.” Powiedział z wahaniem.

Abby spojrzała przed siebie. „Prawdę.”

„A co jeżeli jej rodzice będą chcieli ją odzyskać?” Zapytał i poczuł jak Abby podskoczyła.

„On nie chce mieć z nią nic wspólnego, a jej biologiczna matka odeszła. Nawet jeżeli będą jej chcieli, ja ją mam i nie mogą nic zrobić.” Powiedziała.

Luka ugryzł się w język, ale wiedział, że nie powinien był jej o to pytać.

Abby zaczęła bawić się szewkiem od swojej bluzki. „Przepraszam. Po prostu nie chcę na razie o tym myśleć.”

„Rozumiem” odpowiedział, wjeżdżając na parking przed zoo. Miejsce 12, niebieskie. Spróbował zapamiętać. „Gotowa?”

Abby przytaknęła i otworzyła drzwi, podczas gdy Luka wyciągnął wózek z bagażnika. Liliana zapiszczała ze szczęścia, widząc gdzie dojechali. Abby uśmiechnęła się. „Tak, chcesz zobaczyc polarne misie?”

Luka próbował rozłożyć wózek. Kopał, ciągnął, naciskał, ale nic nie działało. Spojrzał na Abby. „Kiedyś to było prostsze”.

Abby uśmiechnęła się i pokazała czerwony drążek. Potem skierowała swój wzrok na Lilianę. „Wujek Luka nie jest za pan brat z nowoczesną technologią, prawda?

Wujek Luka. Bleh.

„No cóż, wujek Luka nie robił tego od 15 lat”, powiedział gorzko i dodał. „Aha!” gdy udało mu się w końcu rozłożyć wózek.

Abby podeszła i spróbowała posadzić Lilianę w wózku, ale mała zaczęła protestować. „Mama jest zmęczona, więc musisz tu troszkę posiedzieć”.

„Abby”, powiedział Luka, kładąc do wózka torbę i, pchając go przed sobą, kierowa się w stronę wejścia.

„Chcesz ją ponieść?” spytała Abby, prawie podając mu dziecko.

Luka lekko odskoczył do tyłu, jak gdyby chciała dać mu potrzymać jadowitego węża. „Nie, w porządku”. Chciał szybko zmienić temat, więc wskazał na małą kolejkę do kasy. „Nie jest źle”. Abby przytaknęła i ziewnęła szeroko. Luka odetchnął, wiedząc, że będzie musiał bardziej pilnować się, jeśli chodzi o zadawanie pytań. Z jednej strony chciał wiedzieć o wszystkim, co działo się w jej życiu, szczególnie był ciekaw, czy się z kimś spotyka. Z drugiej strony, chciał sprawiać wrażenie, jakby go to nie obchodziło. Chciał być delikatny. Trudny do zdobycia.

Uśmiechnął się lekko. „Ktoś ci przy niej pomaga?”

Abby spojrzała na niego. „Czasami przychodzi opiekunka. W inne dni zostawiam ja w szpitalnym żłobku”.

„A co z Maggie?” zapytał.

Abby wydała z siebie kilka westchnień i sarkastycznie się zaśmiała.

„Bierze swoje leki?” zapytał Luka.

Abby przytaknęła.

„Więc?” zapytał znowu.

Abby wzruszyła ramionami. „Wychowałam się z nią”.

Luka nachyliłsie lekko i powiedział cicho. „Ona jest twoją matką, babcią Lily, musisz jej ufać.”

Abbby bawiła się przez chwilę swoimi ustami, patrząc prosto przed siebie. „To trudne. Umarłabym, gdyby coś jej się stało.”

Zrozumiałe. „Wiec jest z powrotem w Chicago?”

Abby uśmiechnęła się. „Tak. Chwilowo jest w odwiedzinach u Erica, ale częściej jest u mnie w domu – 24 godziny, 7 dni w tygodniu.” Spojrzała na Lukę z figlarnym uśmiechem. „Jeżeli chcesz, zabierz ją ze sobą do San Diego”.

Luka zachichotał. „Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby ktoś się mną tam zajął.”

Abby spojrzała na niego, lekko zaskoczona. „Nie spotykasz się z nikim?”

Luka otworzył powoli usta, by odwlec trochę tę chwilę, ale został uratowany przez kasjerkę.

„Ile?” zapytała pani w okienku.

„Dwoje dorosłych i dziecko.” Powiedział, wyciągając swoją kartę kredytową. Czekał, stukając w ladę i nagle poczuł czyjś wzrok na swoich plecach. Liliana patrzyła na niego z nieskrywanym zdumieniem. Uśmiechnął się do niej i połaskotał ją po policzku. Mała natychmiast schowała buźkę w ramionach Abby. Oboje dorośli zachichotali.

„Powinnaś ja zacząć odzwyczajać od tego, potem będzie to coraz trudniejsze.” Powiedział Luka, podpisując rachunek.

Abby próbowała wyjąć smoczek z buzi Liliany, ale dziecko mocno go trzymało. „No cóż, weszła do rodziny, w której wszyscy są od czegoś uzależnieni, wiedz, że i ją to już dotknęło.” Szła tuż za nim i zastanawiała się, czemu zgodziła się, by poszedł z nimi. Ale nie mogła u tak po prostu odmówić.

„Wiec o czym chciałeś porozmawiać?” w końcu zapytała.

Luka spojrzał na swój zegarek, a potem na mapę, którą trzymał w ręku. „Zobacz, małpki rozpoczynają swój występ o 9”.

„Luka”. Zaprotestowała Abby.

Luka opuścił ręce. „Abby, mamy przecież cały dzień.”

„No właśnie. Mamy tylko jeden dzień.” Odpowiedziała.

„Więc nie zrujnujmy go.” Dodał. Przez chwilę szli w ciszy, zbliżając się do klatek małp. Spojrzał na nią. Liliana trzymała jedną piąstkę opartą o piersi Abby, ściągając jej koszulkę lekko w dół.

Irene, Irene, Irene. Luka potrząsnął głową. Patrzenie na Abby w ten sposób nie było najmądrzejszą rzeczą. Nie mówiąc już o tym, że zupełnie nie wiedziałby jak ma się zachować, gdyby go na tym złapała. Odchrząknął. „Kim był ten facet na konferencji?”

Ups. To było jeszcze gorsze. Chciał zmienić jakoś temat albo dodać coś, co by zmieniło ton tego pytania, ale było już za późno. Abby już zaczynała mówić.

„Alan?” spojrzała na Lukę. „Jest ginekologiem w naszym szpitalu.”

Luka skinął głową. Jakoś udało mu się wybrnąć z tego bezpiecznie.

„Dlaczego pytasz?”

Albo i nie…

Potrząsnął głową. „Bez powodu.” To było niedorzeczne. Nie byli już ze sobą, po co wiec miałby pytać? Jako przyjaciel? To dodało mu odwagi. „Spotykasz się z nim?”

Abby uniosła brwi, patrząc na niego z rozbawieniem. „Nie.” Potrząsnęła głową. „Nie bawiłam się w to ostatnio.” Znów na niego spojrzała. „A ty?”

Luka znów powoli zaczął otwierać usta, i znów coś mu przeszkodziło w odpowiedzi. Był wdzięczny za to, ze Liliana zapiszczała, pokazując na małpki.

„No tak.” Powiedziała Abby, siadając i patrząc na zwierzęta. Nie miał powodu, by odpowiedzieć na to pytanie.

~*~

„To jest zbyt okrutne”, powiedziała Abby po skończonym przedstawieniu. „To bezbronne zwierzęta!”

Luka wzruszył ramionami. Jemu wydawało się, ze małpki były szczęśliwe, ale doświadczenie nauczyło go, ze nie zawsze człowiek wyglądający na szczęśliwego, rzeczywiście się tak czuł.

„Byłeś już w zoo w San Diego?” zapytała, chcą dowiedzieć się jak żyje, co by pociągnęło za sobą opowieść jak mu się żyło przez te ostatnie 5 lat, co robił. Nienawidziła tego, że udawali, ze wszystko między nimi było w porządku, jakby za miłą wizytą w zoo nic się nie kryło.

Abby znalazła wolną ławkę i usiadła, wkładając Lilianę do wózka i dając jej butelkę z mlekiem. Mała wzięła ją do rąk i zaczęła pić, nie odrywając wzroku od Luki.

„Jeszcze nie, ale słyszałem, ze jest tam ładnie.” Odpowiedział na wcześniej zadane pytanie.

Abby wzięła głęboki oddech i spojrzała na niego. „Więc…?”

Luka uniósł brwi, nie wiedząc jak zacząć. Prawdą było to, że nie wiedział, czego ma oczekiwać po tej rozmowie. Skutek nie mógł być powalający. Wiedział, ze grzebiąc w przeszłości, rozzłości Abby. Były sprawy, które były zbyt delikatne, by je poruszać i wiedział, że mówiąc o nich, zraniłby zarówno ją, jak i siebie. Ale z drugiej strony chciał naprawić to, co było miedzy nimi, a przynajmniej spróbować. Abby i Luka nigdy nie byli typem ludzi, którzy po rozstaniu, mogli zostać przyjaciółmi, ale może mogliby teraz.

Odchrząknął i potarł ręką kark, ale nie mógł spojrzeć jej w oczy. Ona za to nie mogła oderwać oczu od swoich kolan. Poczuł się pewniej.

„Więc” powiedział z westchnieniem. „Nie wiem jak mam zacząć.”

Abby wciąż wpatrywała się w swoje nogi, zagniatając dziecięcy kocyk. „Od początku?”

Luka uśmiechnął się. „Okej. Po pierwsze nie jestem tutaj, by cię zdenerwować ani po to, by powiedzieć coś, co mogłoby cię zranić, więc powiedz mi, jeżeli poruszę sprawy o których nie chciałabyś rozmawiać.”

„Okej” przytaknęła.

„Okej.” Powtórzył. „Po pierwsze, rozmawiałem z Kerry i przepraszam, ze zostawiłem cię z tym wszystkim sam.”

Abby spojrzała na niego, to co usłyszała nie było tym, czego się spodziewała. Oczekiwała czegoś w rodzaju ‘przepraszam, że odszedłem, to się więcej nie powtórzy, spróbujmy o tym zapomnieć i żyjmy dalej własnym życiem”. Jeśli to był początek, to zapowiada się długa rozmowa.

„Po drugie” kontynuował. „Tak, odszedłem, ale to było 5 lat temu i myślę, że oboje ruszyliśmy już ze swoim życiem naprzód. I mimo, ze naprawdę chciałbym ci powiedzieć, dlaczego odszedłem, nie mogę, bo sam nie znam prawdziwego powodu.” Czekał na jakąś reakcje, ale Abby po prostu siedziała bez ruchu. „Nie mogłem oddychać.” Dodał, a ona w końcu podniosła głowę. „Znowu wszystko straciłem, a kiedy tak się dzieje, po prostu pakuję walizki i wyjeżdżam, wiec to było dla mnie logiczne.”

„To nie było logiczne.” Powiedziała Abby.

„Było. Dlaczego miałbym zostać?” zapytał retorycznie.

Abby potrząsnęła głową. „Luka…” chciała powstrzymać tą rozmowę, bo widziała, ze zmierza ona donikąd. „Cokolwiek się stało, stało się 5 lat temu. Wiem, że odszedłeś, a ty wiesz, dlaczego to zrobiłeś.” Ucichła na moment. „Ja także się dusiłam.”

To była Luki kolej, by spojrzeć w dół.

„Myślałam po prostu, że… myślałam, że odejdziesz na trochę, ale potem wrócisz.” Dodała i odetchnęła. „Boże, Luka, jak wiele razy graliśmy w tą grę? Ja się złościłam, wyrzucałam cię z domu, nie było cię kilka dni, a potem wracałaś. Albo ja odchodziłam i zatrzymywałam się u Kerry, a potem wracałam. Ja po prostu nie sądziłam, ze kiedyś naprawdę odejdziesz.”

Luka skinął głową.

Abby przygryzła dolną wargę. „Zajęło mi dobrą chwilę, nim zorientowałam się, że nie wrócisz, ale nadal czekałam.” Zaśmiała się sarkastycznie. „Ale te dni szybko minęły, a ja czułam się coraz lepiej.”

Luka błądził wzrokiem dookoła. To on ich tu przyprowadził, a teraz sam nie mógł znaleźć słów, by porozmawiać. „Nie mów, że czułaś się coraz lepiej. Minęło bardzo dużo czasu, zanim uwolniłem się od myśli o tym wszystkim.” Spojrzał na dziecko w wózku, pijące swoje mleko i patrzące to na Abby, to na niego, jak gdyby rozumiało, o czym dyskutują.

„Próbowałem wrócić.” Powiedział w końcu, widząc zaskoczenie na jej twarzy. „Pakowałem torby i wkładałem je do bagażnika, ale wtedy przypominałem sobie to, co mi powiedziałaś i wiedziałem, że wszystko skończone. I zabierałem wszystko z powrotem.”

Abby spojrzała w dół, czując, że nie może złapać powietrza. „Teraz to jest skończone.”

„Tak” wyszeptał Luka.

Spojrzała na niego. „Więc… wrócisz do San Diego i tam zostaniesz.”

„Tak.” Powtórzył.

Abby skinęła głową. „Jesteś tam szczęśliwy?”

Cholera. Nie odpowiadaj na to. „Próbuję.” Powiedział, owijając w bawełnę.

Abby spojrzała w ziemię i znów pomachała głową. „Dobrze. To dobrze.”

„Tak”, powiedział Luka, wzdychając. Widział, że obronne ściany, które wybudowała wokół siebie jeszcze w samochodzie, właśnie się burzyły. Ale zapewne nie na długo. Tak było zawsze. To był ich problem. Zastanawiał się, czy Abby może długo żyć bez tych ścian. Kiedy otrzymali w listopadzie telefon o śmierci jej ojca, ściana znikła na trzy dni. Ale szybko ją odbudowała.

Abby odchrząknęła i podniosła się. Liliana od razu wyciągnęła rączki w górę. „Liliana” zaprotestowała Abby, podnosząc dziecko.

„Dlaczego po prostu nie kupisz nosidełka?” zapytał Luka.

„Nosidełka?” odpowiedziała pytaniem, na pytanie

Luka uśmiechnął się, „Wiesz, takiego, jakiego używała Carol.”

„Męczące. Bolały mnie potem plecy. Wózek był drogi, więc albo będziesz go używać, albo nauczysz się chodzić.” Powiedziała do małej, która uśmiechnęła się i zakryła Abby oczy. Kobieta także się zaśmiała. „Mówię serio.”

Luka nie mógł się nie roześmiać. Zazwyczaj, gdy Abby coś mówiła, oczekiwała, że ten, do kogo się zwraca, uszanuje jej prośbę. Teraz ta mała owinęła ją sobie wokół małego palca. Będzie musiał spytać Lilianę o ten sekret. „Chodźmy, chciałbym zobaczyć pingwiny”, powiedział, pchając przed sobą pusty wózek.

Nie było tak źle, jak myślał, że będzie. Zastanawiał się, czy zoo w San Diego jest równie przyjazne.

~*~

Liliana usiadła w końcu w wózku, a Abby i Luka szli obok siebie, jedząc hot-dogi i opierając kubki z kawą o wózek. Abby plotkowała o wszystkich, ale to sprawiało, ze Luka czuł się odrobinę źle. Chciał widzieć kilka z tych zdarzeń, szczególnie tych, w których brał udział Dave. W jakiś dziwny sposób, nawet za nim tęsknił.

Abby podobało się opowiadanie o wszystkich. „Kerry i Kim zabrały Dave’a na paradę gejów, a ten założył się, że dzięki niemu jakaś kobieta na pewno zmieni orientację. Skończyło się na tym, że gdy oglądaliśmy wiadomości na izbie przyjęć, zobaczyliśmy Dave’a na platformie, tańczącego wokół gejów.”

Luka zachichotał.

„Według jego relacji, był pijany, ale mamy swoje źródła i wiemy, że tak nie było. Wciąż mamy to nagrane na kasecie”. Zaśmiała się.

„Chciałbym to obejrzeć” dodał Luka.

„Dobre czasy”, powiedziała.

„Kerry mówiła, że wszyscy nadal pracują.”

„W większości.” Powiedziała. „Wszystkie pielęgniarki są, dr Benton przeniósł się, a dr Finch wkrótce po nim. Dave jest nadal, nadal samotny, nadal umawiający się ze wszystkimi pacjentkami.” Zaśmiała się. „Carter otworzył prywatny gabinet na przedmieściach.”

„Słyszałem, że się ożenił.” Dodał Luka. Nawet po tych wszystkich latach nie czuł się pewnie, wiedząc, że Carter kręci się gdzieś wokół Abby. Cieszył się, że ułożył swoje życie z nikim innym jak z Jing Mei Chen.

„Byłam świadkową” powiedziała dumnie Abby. „I matką chrzestną Alexa.”

Luka uniósł brwi.

Abby uśmiechnęła się. „Mają dwóch chłopców, Alexa i Lee.”

„Wow.” Powiedział Luka. „Wiec wszyscy mają dzieci.”

„Tak” zachichotała. Zdążyła już zapomnieć jak dobrze było śmiać się przy Luce. Ostatnie wspólne chwile spędzili na kłótniach, nie pamiętała tych dobrych chwil.

Potrząsnęła głową i poszli dalej. Było tak wiele rzeczy, o które chciała zapytać, ale nie śmiała. Gdzie był przez te wszystkie lata? Z kim? Co robił? Co widział? Dlaczego był w dallas? W jaki sposób znalazł się w San Diego? Poczuła niemiłą sensację w żołądku. „Cholera, muszę iść do toalety”.

Luka rozejrzał się. „Damska toaleta, o, tam”.

Abby wyrzuciła kubek po kawie i odwróciła się do niego. „Zaraz wracam.”

„Poczekaj!” zaprotestował Luka, wskazując na wózek i dziecko.

„Zaraz wrócę.” Powiedziała, ruszając w stronę toalety.

Luka odprowadził ją wzrokiem, po czym odwrócił się nerwowo do wózka, znów za Abby, i znów w stronę Lily.

„Oooo”, zachwyciła się para, przechodząca obok. Luka uśmiechnął się do nich.

Podszedł do wózka od przodu i wziął Lilianę na ręce. Nie ufał nikomu, kto tu spacerował. Czekał, aż dziecko zacznie płakać, ale ku jego wielkiemu zdziwieniu, po prostu spojrzała na niego pytającym wzrokiem. Wskazała w kierunku, w którym odeszła Abby i pomachała swoja małą rączką na pożegnanie.

„Nie, nie, ona wróci”, zaśmiał się Luka. Obserwował, jak znów na niego spojrzała, jak gdyby jej mały umysł próbował zrozumieć, kim jest ten mężczyzna, którego widziała dopiero po raz drugi.

Uśmiechnął się do niej, bawiąc się jej małymi paluszkami. Była idealna, absolutnie idealna. Jej delikatne włoski błyszczały na słońcu, gdy się poruszała, wielkie, miodowe oczy, które zapewne dostała po tatusiu, były pełne życia. Jej cienki głosik brzmiał jak piękny śpiew, gdy próbowała powtarzać słowa. Poczuł gulę w gardle. Mógł to mieć. Ta mała dziewczynka, tak śliczna, tak idealna… nie, Luka, nic nie jest idealne. Nie ważne jak bardzo się starasz, możesz jedynie zbliżać się do perfekcji, ale nigdy jej nie osiągniesz.

Ale zawsze próbujesz się bawić w grę ‘czy’. Nikt nie może uniknąć tej zabawy. A co jeżeli chciałby pograć w inną grę? Zabawmy się w dom. Jest już dziecko, mama, ale nie ma taty. Taty, który wstawałby co rano. Wychodził do pracy, a potem wracał i bawił się z dzieckiem, wieczorem szedł spać z mamą. Zastanawiał się, gdzie był ojciec Lily. Zastanawiał się, jaki facet zdecydowałby się porzucić tak wspaniałą istotkę, tylko dlatego, że jego rodzice mieli co do niej jakieś obiekcje. Próbował zrozumieć postępowanie tego chłopaka. Był młody, naiwny, ale nie powinien był porzucać dziecka. Ta myśl sprawiła, że się rozzłościł. Miał w sobie pokłady odpowiedzialności i nie rozumiał, jak można było podjąć taką decyzję tak łatwo.

Liliana wydała z siebie jakiś dźwięk, który przywrócił Lukę do rzeczywistości. Mała pokazywała mu słonie. „Lubisz słonie?”, zapytał, a Liliana uśmiechnęła się, zachwycona. Popchnął wózek w stronę małej skarpy, gdzie w dole chodziły słonie, polewające się wodą.

Spojrzała na Lukę, otwierając szerzej oczy i mocno wypuściła powietrze z ust, machając głową jak słoń.

Luka zaśmiał się. „Taak, tak robią słonie”. Zacisnął wargi i dmuchnął, wydając dźwięk, podobny do tego, który wydają słonie.

Liliana zapiszczała i zaśmiała się, ciesząc się, że Luka dmucha prosto w jej twarz. Uspokoiła się tylko na moment, ale znów zachichotała, gdy Luka powtórzył zabawę. Położyła swoje małe rączki na jego ustach, zakrywając je, ale po chwili je odrywała, by znów się pobawić. Już ją kupił.

„Chciałabyś słonia?” zapytał jej, myśląc, że może uda mu się kupić jej prezent. „Kupię ci słonika, jeżeli mi przyrzekniesz, że będziesz dobra dla mamusi, dobrze?”

Liliana odpowiedziała mu coś w swoim języku, jak gdyby rozmawiała z Luką, machając rękami, tak jak Abby czasami. To było fascynujące, że mimo, że Abby nie była jej biologiczną matką, mała już przejęła kilka jej manier.

„Wiem” powiedział Luka, jakby rozumiał, co chciała mu powiedzieć.

Liliana przestała bawić się rączkami i spojrzała na Lukę, z promiennym uśmiechem na buźce. „Mama” powiedziała, pokazując w kierunku, w którym poszła Abby.

Luka złapał jej małe paluszki ustami, a mała podjęła zabawę. „umiesz powiedzież ‘tata’?”

~*~

Toaleta była tak zatłoczona, że Abby myślała, że już nie dotrze do umywalek. Nie ma ręczników, świetnie. Potrząsnęła rękami, by je osuszyć. ‘Przepraszam” powiedziała zirytowana, próbując wyjść z budynku.

Kochała wolne dni od pracy, głównie dlatego, że mogła je całe spędzić ze swoją córeczką, z nikim więcej. Nie było nikogo, to mógłby przyjść do jej domu i skrzywdzić je. Nikogo, kto by je opuścił. Zawsze będzie tylko Abby i Lily i kochała myśleć w ten sposób.

Zatrzymała się w połowie drogi, patrząc na swoją córeczkę i byłego faceta, spędzających ze sobą wspaniałe chwile. Popatrzyła jeszcze przez chwilę, próbując myśleć, jakoś zareagować. Nie mogła pozwolić Lily zbliżyć się za bardzo do tego mężczyzny. Nie chciała, by jej córka przeżywała to, co ona już przeżyła. 5 lat temu byłby to prześliczny obrazek, dziecko i mężczyzna, bawiący się, tulący. 5 lat później oznaczało to jeszcze więcej cierpienia.

W końcu Abby wzięła głęboki oddech i podeszła do nich. „Gotowa.”

Luka nie zauważył Abby, dopóki się nie odezwała i spojrzał na nią z wielkim uśmiechem, przyklejonym do twarzy. Liliana nadal bawiła się jego nosem. „Okej, idziemy.” Oznajmił zadowolonym tonem, poprawiając dziecko, które trzymał w ramionach.

„Mogę ją już wziąć” powiedziała Abby, wyciągając ręce.

„Mogę ją nieść” powiedział Luka, nie zauważając poważnej miny Abby.

Z wahaniem Abby pozwoliła Luce trzymać małą. Nie mogła powstrzymać od ciągłego rzucania spojrzeń w ich stronę. Wiedziała, że nie ucieknie z dzieckiem w ramionach, ale i tak się bała. Wiedziała, że Liliana zapomni za kilka dni o Luce, ale i tak straci przyjaciela.

Po 9 miesiącach wciąż nie mogła całkowicie wejść w rolę matki. Wciąż się o nią bała. Jeśli Liliana płakała w nocy, umierała ze strachu. Jeżeli nie płakała, Abby budził ją. Nie mogła sobie dać z tym rady. Teraz bała się, ze Luka skrzywdzi jej córeczkę. Może to była matczyna nadopiekuńczość. Albo paranoja.

~*~

Nie ważne jak mało jesteś aktywny, po wycieczce do zoo zawsze jesteś wyczerpany. Nawet jeżeli siadasz gdzieś na moment, i tak padasz ze zmęczenia.

„Luka, jestem już martwa” zaprotestowała Abby, drapiąc się po nosie.

„Trzymaj się” poprosił Luka, skręcając do sklepu z upominkami, ciągle trzymając Lilianę na rękach.

„Co robisz?” Abby poszła za nim.

Luka uśmiechnął się. „Nie możesz wyjść z zoo, nie odwiedzając sklepu z upominkami”.

Abby postanowiła pozwolić mu na tą niewinną zabawę. Zaczęła się jednak zastanawiać, kto tu był dzieckiem – jej córka, czy on.

Luka znalazł średniej wielkości pluszowego słonia i skierował się do kasy. Lily natychmiast mocniej go przytuliła.

„Nie, nie” zaprotestowała Abby.

„Oj proszę cię” błagał Luka.

„Luka, ona ma wystarczająco dużo zabawek.” Kontynuowała Abby.

Luka podszedł do kasy, ignorując Abby. „Ale nie ma nic ode mnie.”

Abby westchnęła, przesuwając pusty wózek do przodu i do tyłu. Czekała, aż Luka odbierze resztę. W końcu wsadził Lily, trzymającą nową zabawkę, do wózka.

Spojrzał na Abby. „Obiecałem jej.”

Abby potrząsnęła głową. „Jesteś niemożliwy.”

„Wybierasz się jutro na konferencję?” zapytał.

„Nie wiem” odparła. „A ty?”

Luka przytaknął.

„Wiesz, że nie musisz?”

„Muszę napisać potem raport.” Odparł.

Abby spojrzała przed siebie. „Jaki jest twój nowy szpital?” w końcu odważyła się zapytać.

„Jest ładny, większy i bardziej zorganizowany” zaśmiał się.

„I pewnie nigdy nie było w nim eksplozji?” zapytała zaczepliwie.

Luka uśmiechnął się, pchając wózek. „Jest za duży, troszkę anonimowy, ale dobry, jeżeli chcesz się skoncentrować na pracy.”

Abby skinęła głową, trzymając jedną rękę na wózku. „Żadnych lesbijek?”

„Żadnych” powtórzył.

„To musi być smutno” skomentowała Abby.

Luka wzruszył ramionami. „To piękne miasto.”

„Słyszałam”.

„Powinnaś je kiedyś odwiedzić” powiedział Luka nieostrożnie.

Abby nic nie odpowiedziała.

„Mam na myśli, ze to dobre miejsce na wakacje.” Próbował jakoś naprawić swój niefortunny komentarz.

Nadal nic nie odpowiadała. W końcu doszli do samochodu, wyjęła wic Lilianę z wózka i posadziła ja w foteliku. Była fizycznie i psychicznie wykończona. Luka wywierał ten efekt na wszystkich.

Gdy jechali, oparła głowę o szybę, chcąc zasnąć. Dobrą rzeczą po dniu spędzonym w zoo było to, że Liliana prześpi całą noc. Zawsze jakiś plus.

Luka ściszył radio, by Abby mgła spać i wystukiwał rytm na kierownicy. Po 5latach wreszcie poczuł się trochę lepiej. Ale gdy myślał o kolejnym rozstaniu, smutek powracał. Tym razem pożegnają się, jak zwykli znajomi., Było mu smutno, ze ona go nie odwiedzi, i ze sam tu nie wróci. Dużo łatwiej jest wyjechać, jeśli od czegoś uciekasz, ale jak zniknąć, jeżeli nic cię do tego nie popycha?

W San Diego miał Irene. Miał przyjaciół. Miał mały domek na plaży. Miał świetną pracę i życie, na które nie mógł się już doczekać. A teraz miał nadzieję.

Spojrzał w lusterko. Liliana spała, Abby także. Przez moment rozważał czy nie jechać przed siebie, dać im wypocząć, ale bał się, że obudzi je dopiero w San Diego. Zaparkował więc przed domem Abby. Zawahał się, zanim ją zaczął budzić. „Abby” wyszeptał, ale ona tylko jęknęła przez sen. „Abby” powiedział, odrobinę głośniej i tym razem zdołał ja obudzić.

„Przepraszam.” Powiedziała i rozejrzała się.

Luka uśmiechnął się i otworzył drzwi, wyciągając jej rzeczy na zewnątrz.

„Zostaw wózek”, powiedziaa Abby, otwierając drzwiczki od strony Liliany. Delikatnie odpieła jej pasy i wyjęła ją z fotelika. Luka cicho odprowadził ja do drzwi. W środku poczekał aż położy dziecko do łóżeczka i wróci do salonu.

:uka rozejrzał się niepewnie. „Więc to nasze pozegnanie?”

Abby spojrzała na niego, nie wiedząc nawet o tym. „Nie wiem.”

Luka podrapał się po głowie „Hmm, nie wyjeżdżam jeszcze przez kilka dni…”

„Nie wiem” powtórzyła Abby. Luka przytaknął.

„Zadzwonię do Cartera.” Dodał. „Może umówimy się na kolację albo coś.”

Abby zacisnęła wargi. „Byłoby miło.”

Luka zrobił już wszystko co mógł, ale jego stopy jakby przykleiły się do podłogi.

„Słuchaj” zaczęła Abby. „Jeżeli wyjaśniamy już ta sytuację miedzy nami, przepraszam, ze rzuciłam wtedy w ciebie tym talerzem”. Powiedziała.

Luka zaśmiał się. „Rzucasz jak baba.”

„A ty uciekasz jak baba” zaśmiała się.

Luka pomachał ręką w powietrzu. „Zasłużyłem na to”. W pokoju rozbrzmiewał jeszcze ich śmiech, ale w końcu zdecydował się powiedzieć. „Kerry mówiła, że Elizabeth dobrze sobie radzi.”

Abby spoważniała, wiedząc gdzie on zmierza. „Luka, nie torturuj się.”

Dobry nastrój, który czuł jeszcze przed chwilą, zniknął jak bańka mydlana. Luka schylił się do stolika i zabrał swoje klucze. Szybko odwrócił się mówiąc. „Zadzwonię, dobrze?”

Abby pokręciła głową. Była zła, wściekła, że nadal ten człowiek postępuje tak samo. „Kiedy przestaniesz się o to winić?” zatrzymała go.

Luka opuścił głowę, słysząc te same słowa od wszystkich dookoła. Ciągle syszal te słowa. Były bolesne. Nie dlatego, ze wspomnienia wracały, ale dlatego, że czuł się jeszcze gorzej, gdy wszyscy mówili, by nie obwiniał się o coś, czemu tak naprawdę był winny.

„Nie chcę o tym rozmawiać.” Powiedział w końcu, próbując dojść do drzwi, ale jego stopy nadal były przytwierdzone do podłogi.

„Luka, ogłosiłeś zgon” powiedziała Abby, patrząc na niego. „To była najlepsza decyzja.”

„Najlepszą decyzją było zabicie go? Luka prawie krzyknął, patrząc na nią z furią.

„Wiesz, ze to nie była twoja wina” powiedziała spokojnie. „Jeśli byłby to ktoś inny, na przykład Carter albo Benton, nie oskarżałbyś ich.”

Odwrócił się na piętach i zaczął niespokojnie chodzić, masując kark. „Ale to nie był ani Benton ani Carter, prawda? To byłem ja. Wiec nie mów mi tego gówna, dobrze Abby? Nie wiesz jak to było stać tam i patrzeć jak on umiera a potem patrzeć na twarz Elizabeth, kiedy weszła.”

„Byłam tam.” Powiedziała Abby.

„Ale nie ty ogłosiłaś zgon.” Odpowiedział.

Abby patrzyła na niego, nie wiedząc co powiedzieć.

Luka na chwile spojrzał w dół, po czym odwrócił się i wyszedł, bez pożegnania. Idealne zakończenie idealnego dnia.

~*~

Muzyka była nieznośna. Siedzenie było bolesne. Patrzenie na drogę zabijało go… prowadził samochód. Nie mógł wrócić do pokoju hotelowego, bo wiedział, ze i tak nie zaśnie. Czułby czyjąś obecność, obecność nie zniósłby tego. Lepiej było mu jechać przed siebie niż leżeć na łóżku i gapić się w sufit.

Myślał o bitwie, w której teraz walczył. Zastanawiał się, jak ona się skończy. Jak dotychczas zużył już całą dostępna mu amunicję, zrobił już, co tylko mógł. Miał jeszcze tylko kilka kart, którymi mógł grać, ale miał nieprzyjemne uczucie, że straci wszystko, co miał. Już stracił parwie wszystko, co kochał.

Ciągle miał jednak kartę nadziei. Po tym wszystkim, po śmierci jego rodziny, myślał, ze nie da sobie rady, że stracił już całą wolę walki. Ale jednak miał ją jeszcze w sobie. Może Bóg pozwoli mu być jeszcze szczęśliwym. A może szczęście było już poza zasięgiem jego ręki?

Prawie zamknął oczy i zdecydował się wrócić do hotelu zanim spowoduje jakiś wypadek. Kiedy położył się już do łóżka, zastanawiał się, czy ktoś będzie tęsknił za nim, jeżeli nie pojawi się na konferencji. Wiedział, że nikt. Zastanawiał się więc, czy on za czymkolwiek tęskni. Wiedział, ze tak.

…”Mark?” zawołał Luka, wchodząc do domu, trzymając torbę z jedzeniem.

„W samą porę” powiedział Mark, wychodząc z kuchni. Był pełny życia, pełny energii.

„Nie zaczęło się jeszcze, prawda?” zapytał Luka, kładąc Fast foody na stole i siadając przed telewizorem.

„Nie, jeszcze nie.” Powiedział Mark, kładąc kilka hot-dogów na domowy grill, siadając na kanapie i podając Luce piwo. „Dziewczynom wstęp wzbroniony.”

„Powinniśmy częściej to robić.” Powiedział Luka, wzdychając.

„Definitywnie” Mark stuknął swoją butelką o butelkę Luki.”…


Definitywnie.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER Strona Główna -> FanFic Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach