Forum Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER Strona Główna Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER



"To tylko miesiąc"
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER Strona Główna -> FanFic
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
jolek
Praktykant



Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 473
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

 PostWysłany: Pią 21:36, 22 Gru 2006    Temat postu: Back to top

kurcze jesteś niemożliwa Smile

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Pią 21:44, 22 Gru 2006    Temat postu: Back to top

why?:d
wiesz, ten fick jest stary jak swiat :d


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
jolek
Praktykant



Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 473
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

 PostWysłany: Pią 21:48, 22 Gru 2006    Temat postu: Back to top

może i stary ale ja go czytam po raz pierwszy:) a czyta się to super niecierpliwie czekając na zakończenie! cokolwiek tu wrzucisz to ja to zawsze bardzo chętnie przeczytam:)

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Pią 23:14, 22 Gru 2006    Temat postu: Back to top

Very Happy naprawdę się baaardzo cieszę! Very Happy

***

Nie wiedziała jak to się stało, ale znalazła się w słabo wyposażonym, prymitywnym szpitalu. Brakowało leków, urządzeń, a jednak pracujący tutaj lekarze i pielęgniarki mieli jeszcze większy zapał do pracy niż w County. Otarła pot z czoła małemu, czarnemu chłopcu, którego trawiła gorączka. Ona sama czuła się jak w piekle, samo centrum Afryki i odwiecznych wojen o władzę. Brak żywności, wody, wszystkiego. W przerwie między podawaniem niezbędnych medykamentów dla najbardziej potrzebujących nalała sobie wielki kubek wody i wyszła na zewnątrz. Duchota, palące słońce i pył wdzierający się do płuc był zdecydowanie lepszy niż słodka woń śmierci, latające muchy i stłumione jęki, panujące wewnątrz kliniki. Nie dane było jej długo odpoczywać, bo po krótkiej chwili zawołała ją druga z pielęgniarek. Westchnęła ciężko, dopiła wodę i z powrotem weszła do środka, zostawiając kubek w kuchni.
- Co się stało? – Zapytała swojej najbliższej koleżanki, kiedy zauważyła zamęt w części odpowiadającej urazówce.
- Rebelianci znowu zaatakowali. Przywieźli nam dwóch ciężko rannych z pokrewnej placówki. – Gwyneth była blada i najwyraźniej zszokowana, zapewne myślała, że to wszystko równie dobrze mogło spotkać ich samych. Ruszyły razem szybkim krokiem w stronę, z której dobiegał hałas.
- Abby, chodź do nas! – Zawołał ją lekarz, kierujący jednym z zespołów. W miarę jak zbliżała się w stronę stołu, na którym leżał pacjent czuła coraz większy lęk. – Rany postrzałowe klatki i uda, tętnica udowa uszkodzona, wykrwawia się. Saturacja spada, podejrzewamy uraz śledziony. – Kolejny z lekarzy przedstawił stan pacjenta. Podeszła bliżej, aby zacząć wentylować, gdy ujrzała jego twarz. Zamarła, i poszarzała. John. Co on tutaj robił? Przecież miał zostać w Chicago i trzymać pieczę nad przygotowaniami do ich ślubu, który miał się odbyć wkrótce po jej powrocie. Przecież to niemożliwe! Stała bez ruchu wpatrując się w to sine ciało, tracące z każdą sekundą cenne krople krwi. Widziała jak ulatuje z niego życie. Nie mogła nic zrobić, próbowała postąpić krok do przodu, żeby zacząć go ratować, ale jej stopy przyrosły do ziemi. Przypatrywała się jego śmierci. Nic nie dało się zrobić. Zbyt rozległe rany i duża strata krwi, a oni nie mieli tutaj warunków.
- Godzina zgonu dwudziesta druga dwadzieścia. – Ogłosił ponurym głosem Matthew ich szef.
John…

Zerwała się z łóżka całą zlana potem. Siedziała w ciemności ciężko oddychając i próbując uspokoić kołaczące serce. Nadaremnie. Spojrzała w bok, na miejsce obok siebie, chcąc dodać sobie otuchy widokiem śpiącego Johna. Przekonać się, że nic mu nie jest i śpi spokojnie, nienękany koszmarami jak ona. Już nawet nie pamiętała, co tak brutalnie przerwało jej sen. Było zbyt ciemno, aby mogła dojrzeć cokolwiek, więc wyciągnęła rękę, żeby go pogłaskać. Nie natrafiła na ciepłe, męskie ciało. Nie natrafiła na nic oprócz poduszki i materaca, które nawet nie nosiły śladów czyjejś bytności. Zmroziło ją ze strachu, kiedy uświadomiła sobie gdzie jest.
To nie było je mieszkanie, ani jej łóżko. Johna też tutaj nie było. Nie było go tutaj od miesiąca, a od tygodnia nie wiedziała czy w ogóle żyje, czy jeszcze kiedykolwiek go spotka. Nim spostrzegła po jej policzkach spłynęła łza bezsilności i smutku. W Chicago nie mogła nic zrobić. Mogła mieć wciąż nadzieję, udawać, że nie widzi współczujących spojrzeń członków rodziny i służby, którzy odwiedzali dom Carterów, w którym teraz mieszkała, nie słuchać słów współczucia, które towarzyszyły jej na każdym kroku. Mogła jedynie żyć nadzieją.
Chcąc odsunąć od siebie coraz gorsze myśli spojrzała w stronę szafki nocnej, na której stał budzik z podświetlaną tarczą. Za piętnaście trzecia. Ile spała? Godzinę, półtorej? Cóż… I tak długo w porównaniu z ostatnimi dniami. Nie mogła zmrużyć oka dłużej niż na pół godziny i w efekcie wyglądała jak chodząca śmierć, ale nie przejmowała się tym. Owszem, lubiła dobrze wyglądać, ale w tej sytuacji było wiele więcej ważniejszych spraw, które zaprzątały jej umysł w każdej sekundzie dnia i nocy. Były tak silne, a i często wstrząsające, że zdarzało się jej uronić kilka łez, a do ciągłych mdłości, spotęgowanych nic nie jedzeniem już się przyzwyczaiła. Kiedy była zdenerwowana i czegoś się obawiała nie mogła nic przełknąć, wielokrotnie przyłapywała Emily, albo Jacka jak przyglądają się jej zaniepokojonym wzrokiem. Najgorzej było podczas porannych i wieczornych telefonów, które podczas tego tygodnia stały się ich małym pełnym napięcia rytuałem. Dzięki nim mogli poznać postępy w poszukiwaniach Johna, które niestety nie były duże. Nie mogła powstrzymać się wrażeniu, że jej niedoszły teść nie mówi jej wszystkiego. Czasem miała tego dość, innym razem wręcz cieszył się z tego. To wszystko, co działo się dookoła niej najzwyczajniej w świecie przerastało ją. Nie miała teraz nikogo, na kim mogłaby się wesprzeć. Jej powiernik, przyjaciel, ukochany był w centrum Afryki, w samym środku piekła, najprawdopodobniej ciężko ranny i pozbawiony opieki medycznej. Pewnie brzmiało to jak puste słowa, ale taka była prawda. Odkąd zaprzyjaźniła się z tym mężczyzną stał się bardzo ważną częścią jej życia i już nie potrafiła wyobrazić sobie przyszłości bez niego, to tak jakby byli nierozłączną całością. Może właśnie, dlatego tak głęboko wierzyła, że wszystko skończy się w porządku?
Było jej nieco łatwiej dzięki wcześniejszemu przyjazdowi Barbary, siostry Johna. Normalnie gościłaby u nich wraz z mężem i córeczką za dwa miesiące, ale postanowiła przyjechać sama, żeby być razem z nimi. Po raz pierwszy spotkały się po ataku Sobrikiego, kiedy Abby wychodziła z jego pokoju po krótkiej, niezbyt miłej wizycie, a Barb właśnie wchodziła. Zamieniły kilka słów i żadna nie zapamiętała siebie na dłużej. Teraz przebywały w swoim towarzystwie prawie przez cały czas, chyba, że któraś z nich miała dość ponurego zgiełku panującego w domu i szła do swojego pokoju, aby zadręczać się w samotności. W ciągu tego tygodnia nie dało się słyszeć śmiechu, a na twarzach domowników i gości uśmiech pojawiał się najwyżej na krótką chwilę. Nagle wszyscy sobie uświadomili, jakiej bolesnej i ciężkiej straty mogą doświadczyć. Wszelkie nieporozumienia i wcześniejsze niesnaski przycichły, a rodzina zjednoczyła się w obliczu tego smutnego wydarzenia. Abby i Barbara były prawdopodobnie jedynymi osobami w tym gronie, które wierzyły całym sercem, że nie stanie się najgorsze. I to tak bardzo je do siebie zbliżyło, każda z nich czuła, że ta druga ją rozumie.

Wciągnęła do płuc powietrze przesiąknięte tak dobrze znanym zapachem, zapachem Johna. Mieszkała w jego stary pokoju, z którego korzystał sporadycznie, ale jego delikatna woń wciąż była wyczuwalna. Był to delikatny, męskich zarazem zdecydowany aromat męskich perfum, mydła i ten wyjątkowy zapach męskiego ciała. Otulała się nim z każdej strony: spała w jego koszuli, która jeszcze nie zdążyła przejść przez pralkę, w jego pościeli, wtulona w jego poduszkę. Czasami przyłapywała się na tym, że zamiast schować jej nocny strój pod poduszkę, jak przywykła, przewieszała ją przez ramę łóżka, dokładnie tak jak robił o John. Nie zamykała szafy i robiła wiele, wiele dziwnych dla siebie rzeczy. Tymi posunięciami starała się uzyskać wrażenie, że John tak naprawdę jest obok tylko wyszedł na chwilkę. Była to iluzja, w którą w pewnych chwilach udawało się jej wierzyć, dzięki czemu na chwilę znikało to okropne uczucie pustki i świadomość straty. Bez niego u swego boku czuła się niepełna i wybrakowana, ale to, co działo się z jej duszą w ciągu ostatnich dni nie miało porównania z żadnym innym ciężkim momentem w jej życiu. Dopiero teraz w pełni pojęła, czym jest miłość. Nie euforia, którą wywołuje zakochanie, ale lek o drugą osobę, chęć bycia przy jej boku, zasypiania i budzenia się w jej objęciach. I po raz pierwszy bardziej niż własne szczęście i dobro martwisz się samopoczuciem wybranka. Gdy tego zabrakniesz czujesz się źle, smutno, jakby zabrakło części ciebie. Dokładnie tak się czuła.
Otarła za długim rękawem koszuli łzy, które nie chciały przestać wypływać z jej oczu. Nie może płakać! Musi być dobrej myśli, na pewno z Johnem jest wszystko w porządku i dowie się o tym już niebawem. Później wróci i nareszcie będzie mogła się przekonać, że wszelkie niebezpieczeństwo naprawdę zostało zażegnane. Wtuli się w jego ramiona, ułoży głowę pod jego brodą, w miejscu, które zdawało się być przeznaczonym specjalnie dla niej. Pasowali do siebie idealnie jak dwa kawałki puzzli. Wciągnie jego zapach do płuc i dopiero wtedy przestanie martwić się o Johna. Miała nadzieję, że ta szczęśliwa chwila nadejdzie już za moment. Westchnęła ciężko i zauważyła, że już nie płacze. Miała dość ukazywania swojej słabości. Płacz nie był w jej stylu, a jednak ostatnimi czasy stała się bardzo wrażliwa i płaczliwa. Nigdy nie sądziła, że miłość może doprowadzić do takiego stanu…

Sięgnęła do szafki nocnej i zapaliła światło, wiedziała, że tej nocy już nie zaśnie. Spojrzała na fotografię stojącą obok lampki i budzika: John odbierający dyplom ukończenia studiów. Jedna z wielu fotografii w tym domu. Cieszyła się, że Millicent tak to lubiła. Dzięki temu, każdemu krokowi postawionemu przez nią towarzyszyła uśmiechnięta lub poważna, dziecięca bądź należąca do mężczyzny twarz. Zdjęcia były już z pierwszych chwil jego życia, aż po momenty niedługo sprzed wyjazdu do Kongo – ich wspólne podobizny. Włożyła dłoń pod poduszkę i wyciągnęła spod niej prostą ramkę na zdjęcia. Jej ukochane. Pogładziła palcem Johna i uśmiechnęła się melancholijnie. Gdziekolwiek teraz jest, ma zdjęcie przy sobie… Potrząsnęła głową i westchnęła po raz kolejny Musi przestać się nad sobą użalać! Schowała zdjęcie na miejsce i wygrzebała się z pościeli. Zejdzie do kuchni napić się mleka. Może okaże się skuteczniejsze niż tabletki nasenne, które prawie nic nie dawały?
Jak dobrze, że Emily zostawia zapalone światła w korytarzu.” Pomyślała sobie wychodząc z pokoju. Dom był tak ogromny i pusty, że wprowadzał w jeszcze bardziej przygnębiający nastrój. Zastanawiała się jak wyglądał niegdyś, wypełniony gwarem dziecięcych głosów. Zapewne nie miał w sobie nic z zamku strachów… Jejku, o czym myślę! Ze zdziwieniem zauważyła, że przez jej twarz przemknął lekki uśmiech. Nawet nie zauważyła, kiedy doszła do kuchni położonej dość daleko od jej sypialni. Dobiegające zza drzwi odgłosy zaskoczyły ją. Zawahała się czy wejść, ale po chwili przekroczyła próg pomieszczenia. Wewnątrz, tylko przy świetle, które dawały kandelabry, siedziała Barbara i rozmawiała po francusku przez telefon zapewne z mężem i córeczką. Kiedy usłyszała, skrzypnięcie drzwi odwróciła się i gestem zatrzymała Abby, która chciała wyjść, żeby jej nie przeszkadzać.



- Nie wychodź, już kończę. – Odezwała się do niej szeptem, zakrywając mikrofon w słuchawce.
Weszła do kuchni i zamknęła za sobą cicho drzwi, nie chcąc obudzić reszty domowników. Skierowała swoje kroki w stronę lodówki, z której wyjęła karton mleka. Na szczęście Emily miała swoje sposoby, dzięki którym nie wydostawały się z jej wnętrza nieprzyjemne zapachy, bo inaczej nie ręczyła za swój żołądek. Z szafki wzięła wysoką szklankę, którą wypełniła do trzech czwartych białym płynem. Co prawda na bezsenność lepiej działało ciepłe mleko, al. Eona go nie lubiła. W dużym szklanym słoju z ciemnozieloną nakrętką pasującą do wystroju kuchni kusiły ciemnobrązowe kruche pierniczki, ale nie miała na nie ochoty, podobnie jak na żaden inny posiłek, chociaż prawie nic nie jadła, od czasu do czas skubnęła kawałek świeżej bułki. To jej w zupełności wystarczało, nigdy nie jadła dużo, podczas ostatniego miesiąca zdarzało się jej o tym zapominać (dlatego John przed swoim wyjazdem zostawił kartkę na lodówce, która miała zachęcać ją do częstszego zaglądania do niej), a w ciągu ubiegłego tygodnia bała się cokolwiek jeść, ze względu na mdłości, które jej nie opuszczały. Z napełnioną szklanką ruszyła w stronę stołu, gdzie siedziała jej niedoszła szwagierka, która w tym czasie zdążyła zakończyć rozmowę z najbliższymi i teraz przyglądała się w zamyśleniu jej poruszającej się sylwetce. Po raz kolejny w ciągu tych kilku dni widziała niewątpliwe świadectwo miłości, jaką Abby darzyła jej brata. Wolała nie zastanawiać się, co się z nią stanie, gdy sprawy przybiorą najsmutniejszy ze scenariuszy. Kiedy Abby usiadła naprzeciwko niej uśmiechnęła się do niej, niezbyt radośnie.
- Bezsenność? – zapytała ze zrozumieniem i pociągnęła długi łyk z filiżanki ciepłego, parującego napoju, wyglądającego i roztaczającego zapach gorącej czekolady. Abby podciągnęła za duże rękawy ciemnozielonego szlafroku frotte, który należał do Johna i pokiwała głową. Zebrała włosy, które rozsypały się po jej twarzy i upiła trochę mleka, które nieco ją orzeźwiło i zmniejszyło uczucie mdłości. – Też nie mogłam usnąć…Myślałam, że prześpię się zanim wstanę, żeby zadzwonić do Paryża, ale nie udało się… - teraz Ab zauważyła, że kobieta jest kompletnie ubrana (w ciemne jeansy i kremowy dopasowany sweter), a jej twarz nie nosi śladów snu.
- Tęsknisz za nimi? – doskonale rozumiała jak musi się teraz czuć, sama bez otoczenia osób, które najbardziej kochała, bez córeczki męża….
- Jak cholera… Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo. – musiała zrozumieć, co właśnie powiedziała, bo strapiła się, o ile w ogóle było to możliwe, biorąc pod uwagę jej stan i szybko sprostowała. – Przepraszam, nie to miałam na myśli, to ja nie potrafię sobie wyobrazić, jak ty musisz się czuć, chociaż to mój brat...- Abby przeniosła smutne spojrzenie z blatu, prosto na oczy rozmówczyni, które od razu przywiodły jej na myśl Johna. Barbara zauważyła, że są zamglone od zmęczenia i szklą się jakby niedawno płakała. Ponadto były pełne smutku, ale nie tylko, dzielnie do walki z nim stawała nadzieja.
-Nie szkodzi… - wiedziała, że Barb nie powiedziała tego specjalnie. Zresztą miała rację, nie wiedziała jak to jest tęsknić za pięcioletnią córeczką i mężem, za to doskonale wiedziała jak to jest tęsknić za narzeczonym, który może już nie wrócić, zabierając wraz ze sobą góry marzeń o wspólnej przyszłości, planów, nadziei i całe dotychczasowe życie. Szukała w pamięci momentów, w których John mówił o swojej siostrze. Z jeziora pięknych wspomnień wyłowiła to, które interesowało ją najbardziej i zaczęła od nowa przeżywać tamten radosny moment.


Był zimowy wieczór. W pokoju wesoło błyskały różnokolorowe światełka rzucane przez lampki choinkowe, poza jedną lampą dającą miękkie czerwone światło, było to jedyne oświetlenie, dlatego panował przyjemny dla oka romantyczny półmrok. Leżeli razem wygodnie ułożeni na kanapie i właśnie skończyli oglądać jakiś stary film. Na stoliku przed nimi stały dwa do połowy opróżnione kubki gorącej czekolady, która już zdążyła wystygnąć, i szklana miska po popcornie, w której jeszcze dziesięć minut temu znajdowały się ostatnie uprażone ziarenka. Koc, którym się przykrywali zsunął się prawie cały na podłogę. Ich nogi okrywał tylko rąbek czerwonego, kraciastego pledu. W powietrzu unosił się ciepły, kuszący zapach czekolady i popcornu, który kojarzył się z jedną z ich randek niespodzianek, na której Carter zabrał ją do kina na seans jednego ze starych klasyków. W tym obrazku brakowało tylko kominka, w którym wesoło trzaskałby ogień.. Abby przeciągnęła się i wygodnie ułożyła w ramionach Johna. Przesunął ręce, żeby lepiej ją objąć i złączył swoje dłonie na jej brzuchu. Oparła głowę na jego barku i przekręciła ją, żeby spojrzeć mu w oczy i delikatnie pocałować. Gładził jej nogi stopami w grubych wełnianych beżowych skarpetkach, dokładnie takich, jakie ona miała na swoich. Abby muskała kciukami jego dłonie. Od dawna nie czuli się tak zrelaksowani, wypoczęci i szczęśliwi. Nic więcej nie brakowało im do szczęścia. Leżeli przytuleni, delektując się swoją obecnością. Nie musieli nigdzie iść, nic zrobić. Czas należał tylko do nich i to, w jaki sposób go wykorzystają zależało tylko od nich. Przez następny tydzień mogli nawet nie wychylać nosa z łóżka.
- John? – szepnęła, przerywając komfortową ciszę między nimi.
- Hmmm?
- Powiedz mi coś o swojej siostrze.
- O Barb?
- Tak… Jaka jest, czy często się kłóciliście, co robiliście jako dzieci. – przekręciła się na bok, tak, że spoglądała mu prosto w oczy. Jego twarz rozjaśnił lekki uśmiech.
- Jak każda starsza siostra jest nadopiekuńcza.
- Jak każda?
- Yep, na przykład jak ty.
- Ja?
- Tak. – miał dziwne wrażenie, że nie do końca spodobało jej się to, co usłyszała, więc uniósł głowę znad poduszki i zbliżył się wargami w stronę jej ust, aż połączyły się w delikatnym pocałunku.
- To było nie fair… - szepnęła mu do ucha rozbawiona, kiedy przerwali. Jedną dłonią poprawił koc, a później przesunął dłoń na jej talię.
- Nie wyglądało na to, żeby ci się nie podobało. – mrugnął i wciągnął głęboko do płuc aromatyczne powietrze, w którym było czuć także zapach owocowego szamponu do włosów, jakiego używała Abby. Pokazała mu język, a on roześmiał się i zaczął ją łaskotać.
- John…proszę… nie! – wykrztusiła między kolejnymi atakami śmiechu. Za nic wziął sobie jej prośby, gilgotał ją i gilgotał, a ona wiła się jak w gorączce. Co chwila z jej ust wychodziły przezabawne odgłosy, przypominające donośne kwiknięcia.
- Uważaj. - przytrzymał ją, bo prawie spadła i zaprzestał tych „okrutnych” tortur. Podniosła się do pozycji siedzącej, oparła się o kanapę, a nogi przerzuciła przez niego, tak, że stopy zwisały jej z kanapy. Popatrzyła na niego udając nadąsanie, jej oczy się śmiały, a kąciki ust drgały od powstrzymywanego uśmiechu. Widząc jej śmieszną minę miał wielką ochotę parsknąć.
- Wariat.
- Taak? – zapytał figlarnie unosząc rękę i kierując ją w stronę jej brzucha, jakby była szponem.
-Nie, nie, nie!
- Nie??? Jesteś pewna?
- Okej, okej nie jesteś wariatem! Tylko już mnie nie łaskocz.
- Lubię, kiedy kwiczysz. – roześmiał się na wspomnienie dźwięków, które przed chwilą wydawała.
- Wcale nie kwiczę.
- Kwiczysz, kwiczysz, o tak. – spróbował ją naśladować, ale kompletnie mu nie wyszło.
- Zlituj się, jeszcze pomyślą, ze zarzynamy prosię… - wyciągnął poduszkę spod głowy i rzucił w nią. Złapała ją i odrzuciła celując prosto w jego twarz. – Czasem nie rozmawialiśmy o Barbarze? – zauważyła z ironią. Wziął poduszkę i z powrotem włożył ją na miejsce.
- Chyba tak. Chodź do mnie. – wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie, tak, że znowu leżeli przytuleni. Całkowicie zapomnieli o kocu, który teraz leżał pofałdowany na dywanie. Nie było już im zimno, więc go nie potrzebowali. Znowu objął ją ramieniem, a ona ułożyła głowę na jego ramieniu.
- Nazywała cię jakoś?
- Tak…
- Jak?
- Nieważne…
- Proooszę… - ułożyła usta w teatralną podkówkę i trzepotała rzęsami.
- Scooter*…
- Dlaczego? – w jej głosie pobrzmiewało zainteresowanie zmieszane z nutką rozbawienia. Po jego minie widziała, że z przezwiskiem wiąże się jakaś dłuższa historia. – Teraz się nie wykręcisz. – dodała z szelmowskim uśmiechem i cmoknęła go w policzek.
- Jesteś niemożliwa, wiesz?
- Wiem.
- Okej. To było niedługo po moich piętnastych urodzinach, kiedy byłem w gimnazjum…
- Wtedy, kiedy miałeś trwałą? – nie dało się nie usłyszeć nutki wesołości, gdy to powiedziała.
- Abby, proszę! Tylko nie to! – wyciągnął spod głowy poduszkę i zakrył sobie nią twarz, tłumiąc śmiech, Abby też nie wytrzymała, i parsknęła.
- Okej, jestem spokojny. Kiedyś mnie wykończysz Ab. – powiedział już prawie spokojny, ciężko łapiąc oddech. Posłała mu spojrzenie w stylu: „I kto, kogo…”. – I…
- I?
- Dostałem na urodziny od rodziców skuter. Czerwony.
- Proszę, proszę, ale pamięć, aż się boję, co dalej usłyszę, Scooty.
- Stwierdziłem, że fajnie byłoby zabrać dziewczynę na przejażdżkę, Abigail.
- Dziewczynę? – sugestywnie uniosła brwi.
- Nie, faceta, wybacz, że jeszcze ci nie powiedziałem, ale – ściszył głos do konspiracyjnego szeptu, a dla podkreślenia efektu rozejrzał się aby sprawdzić czy aby na pewno nikt nie podsłuchuje. – jestem gejem…
- Serio? – udała szczere zdumienie, i kontynuowała rozmowę szeptem. Powoli zsuwała dłoń wzdłuż jego ciała, uniosła się i zbliżyła swoją twarz do niego. Prawie stykali się ustami, czuła na swojej skórze coraz ciężej wydychane przez niego ciepłe powietrze. Uniosła delikatnie kąciki ust w pełnym zadowolenia geście, widząc i czując jak na niego działa. Ledwo musnęła jego wargi, a słonawy zapach popcornu doleciał do jej nozdrzy i wycofała rękę, którą po chwili musnęła jego policzek. - Właśnie widzę, że w ogóle cię nie kręcę…-dodała z przesadzonym smutkiem i rozczarowaniem.
- Aaabbbbbbyyy… - mruknął przeciągle, rozczarowany jej nagłym odwrotem. Widząc, że tylko sobie z nim pogrywa, jednym ruchem przekręcił ich, prawie zrzucając z wąskiej kanapy, tak, że znajdował się nad nią. Zajął wygodną pozycję między jej nogami i uniósł na rękach, tak, że spoglądał w jej zamglone oczy z pewnej wysokości. Ślicznie wyglądała z tym rozkosznym rumieńcem na policzkach i delikatnym uśmiechem. Teraz, na jego twarzy gościł wyraz pewnego rodzaju wyższości. Nieśpiesznym ruchem zniżał się w stronę miejsca przeznaczenia, a kiedy już tam dotarł ich usta złączyły się w delikatnym, powolnym pocałunku, który przerwali dopiero, gdy zabrakło im oddechu. Przeniósł ciężar ciała na lewy łokieć, a prawą dłonią muskał jej bok schodząc coraz niżej i niżej. Gdy doszedł do miejsca, w którym kończył się jej sweter, wsunął pod niego ręką, wędrując z powrotem w górę kobiecego ciała. Kiedy poczuła, że próbuje rozpiąć jej stanik, złapała jego dłoń przez materiał, zduszając w zarodku następny ruch.
- Najpierw koniec historii, panie „Kobiety Na Mnie Nie Działają”. Nagroda będzie później.
- Jesteś okropna, wiesz? – zrobił minę małego chłopczyka, któremu właśnie niedobra pani zabrała wielkiego czerwonego lizaka o smaku truskawkowym.
- Wiem. - udając niewzruszoną wygramoliła się spod jego rozpalonego ciała i na chwilę wstała. Po części z gorąca, po części z chęci jeszcze większej prowokacji zdjęła przez głowę sweter, zostając tylko w kusym, czarnym, przylegającym do ciała topie, a część garderoby, której się właśnie się pozbyła rzuciła na oparcie kanapy, tak, że przeleciała tuż nad głową Johna zostawiając po sobie smużkę pięknego zapachu. Widząc swoją dziewczynę w całej okazałości jęknął, ale ona udała, że nic nie słyszy. Rozczesała palcami potargane włosy i wróciła na swoje wygodne miejsce. Pokręcił głową, próbując ignorować, fakt, że ma ochotę wyć z pożądania, któremu wcale nie pomagał słodki ciężar przytulony jak gdyby nigdy nic do jego ciała. – Skończyliśmy na dziewczynie. – beztrosko drążyła temat, jakby przerwa w ich konwersacji powstała w wyniku czegoś zupełnie neutralnego, na przykład wyjścia do toalety.
- Na czymś innym. – szybko spróbował skraść jej buziaka, ale zręcznie wywinęła się, przybierając minę niewiniątka. – Nie odpuścisz, co? – spojrzała na niego ze zdumieniem, doskonale grając osobę, która nie ma najmniejszego pojęcia o co chodzi. Przesuwała nogą w górę i w dół, drażniąc go jeszcze bardziej i kusząco oblizała wargi, bo zaschło jej w ustach. Miała wielką ochotę parsknąć śmiechem widząc jego zbolałą, nieszczęśliwą minę, ale nie chciała zepsuć swojej doskonałej zabawy, chociaż sama z coraz większą niecierpliwością oczekiwała jej finału. – Okej. – skapitulował z głośnym westchnięciem. – Wybraliśmy się na wycieczkę, która miała się skończyć na polance. Mój najlepszy kumpel, który podkochiwał się w Barb znał mój plan.
- Zamierzałeś ją uwieść? Nieładnie, nieładnie. Po kim, jak po kim, ale po tobie się tego nie spodziewałam. – udała zawiedzioną minę i przygryzła wargę, w sposób, który doprowadził Cartera do stanu, w którym był skłonny przysiąc, że jeżeli Abby zaraz nie przestanie bawić się w te swoje gierki, to rzuci się na nią doprowadzając do stanu, w którym będzie błagała żeby nie przestawał. – Ale ja już nic nie mówię. – dodała ze skruchą.
- Bawiliśmy się ze zwędzoną z domu butelką Chateu, zostawiliśmy skuter w krzakach, a kiedy chcieliśmy wracać zamiast niego znaleźliśmy mój stary rower, z owiniętą dookoła kierownicy bielizną. Mój kumpel, zrobił zdjęci I od tego momentu nazywa mnie Scooterem. – wyrzucał z siebie słowa niczym karabin maszynowy, chcąc jak najszybciej przejść do bardziej interesujących zajęć. Kiedy skończył zbliżał się w jej stronę z lekko rozchylonymi ustami. Roześmiała się w duchu, jaki był niecierpliwy!
- Jeszcze chwila…
- Abbbby... Mamy mało wspólnych historyjek… jest ode mnie o pięć lat starsza, i kiedy miałem siedemnaście lat wyjechała i nie widywaliśmy się często… - pomimo że w tej chwili wcale nie był zainteresowany jakąkolwiek rozmową, wyczuła w jego głosie nutę rozżalenia i smutku. - Później pogadamy o mojej siostrze… - postanawiając sobie, że już nie będzie zważał na jej usilne próby kontynuowania konwersacji, objął ją przyciągając bliżej do siebie. Popatrzyła mu w oczy z uśmiechem, schyliła się i cmoknęła w policzek.
- Kochasz ją?
- Yhm… baaardzo. – odpowiedział bardziej zainteresowany badaniem tego, co było pod jej bluzeczką. Zniżyła się na rękach, coraz bardziej zbliżając w jego stronę. Wystawił usta do pocałunku, ale Ab skręciła, kierując się do jego ucha.
- John? – szepnęła cicho i musnęła je wargami.
- Co znowu? – zapytał ze zniecierpliwieniem i nie czekając na odpowiedź przekręcił ich.
- Myślę, że cię kocham. – odpowiedziała, kiedy już się wygodnie ułożyli. Oderwał się od jej szyi i przez chwilę przyglądał w milczeniu z ciepłym uśmiechem rozlanym na twarzy.
- To dobrze, bo ja też. – wreszcie zareagował, budząc w jej żołądku stado motyli, a w sercu wzniecając ogień.
- Serio? – wyszeptała.
- Serio, serio. – odparł w przerwie między zdejmowaniem jej bluzeczki. Spojrzał jej w oczy i dojrzał w nich iskry szczęścia. Nareszcie powiedzieli to, co czuli już od dawna.



Barbara przyglądała się jej w milczeniu, nie chcąc przerywać tej krótkiej chwili zadumy. Była ciekawa, co za myśli krążą w jej głowie, ale kobieca intuicja podpowiadała jej, że jest to wspomnienie, którym niekoniecznie chciałaby się dzielić. Na twarzy Abby błąkał się lekki uśmiech, a na policzkach wykwitły niewielkie rumieńce. Nie pozostawało jej nic innego, niż czekanie, aż się odezwie i bynajmniej panująca cisza nie wprawiała jej w zakłopotanie. Było w niej coś naturalnego, chociaż znały się od niespełna tygodnia, była między nimi więź, porównywalna do tej między przyjaciółkami.
- Wiesz, że strasznie żałował, że mieszkacie tak daleko i rzadko się widujecie?


-Wiesz gdzie się podział koc? – zapytała leniwym głosem, przeciągając się ciasno przytulona do Johna. Oboje leżeli całkiem nadzy już od jakiegoś czasu na kanapie, ich ubrania były chaotycznie porozrzucane po salonie.
- Pewnie spadł… - mruknął i wyciągnął głowę, żeby ją pocałować.
- Zimnooo mi… - pożaliła się, kiedy oderwali się od siebie.
- Idziemy do łóżka?
- Dobry pomysł. – stwierdziła i wstała. Uszła parę kroków tak jak stworzył ją pan Bóg, pod uważnym spojrzeniem swojego faceta. – Cholera, ale lodowata podłoga! – ostatni odcinek drogi przebiegła drobnymi susami. Znalazła się w sypialni, jeszcze zanim on zdążył podnieść się z kanapy. Był bardzo senny, zazwyczaj po kochaniu się miał wrażenie, że wypłynęły z niego wszystkie siły witalne, a do tego doszedł przyjemny półmrok i słodki ciężar spoczywający na jego piersi. – Idziesz? – zawołała go.
- Idę, idę, Abs. – wstał i potrząsnął głową, próbując się rozbudzić. Ruszył powolnym krokiem w stronę, z której dobiegał głos. Dopiero teraz poczuł, że faktycznie jest chłodno. Nim doszedł do łóżka, w którym leżała Abby, wszelkie ślady senności opuściły go. – Jesteś śliczna, wiesz? – powiedział wsuwając się pod kołdrę i przysuwając w jej stronę. Za oknem wesoło prószył śnieg podświetlany ulicznymi latarniami, które dawały żółte, rozproszone światło.
- Skoro tak mówisz… - nie uważała się za wyjątkową piękność, aczkolwiek wiedziała, że ma w sobie to „coś”, które przyciąga do niej mężczyzn. Przytuliła się do niego.
- Byłaś kiedyś w Szwajcarii?
- Nie...
- Barb tam mieszkała, przez kilka lat.
- Co robiła?
- Studiowała prawo, pracowała w jakimś międzynarodowym koncernie prawniczym, poznała męża i przeniosła się do Paryża…
- Dawno się nie widzieliście, co?
- Yhm… szmat czasu…
- Tęsknisz za nią, prawda? – zapytała doskonale słysząc nutkę smutku w jego głosie. Nie odpowiedział, ale pokiwał głową i pogłaskał ja po włosach, leżała na jego klatce piersiowej. Uniosła się na łokciu, spoglądała mu przez dłuższą chwilę w oczy, po czym schyliła się i pocałowała go prosto w usta.
- Za co? – zapytał, rozkosznie mrucząc.
- Sam się domyśl, Kotku.
- Kotku?
- Yhm.
- Robaczku ty mój.
- Nie jestem robaczkiem! One są okropne!
- Ale ty jesteś moim wyjątkowym robaczkiem. Drążysz, drążysz, aż wydrążysz. – miał na myśli to, jak skutecznie udaje się jej wyciągać z niego interesujące ją informacje. N potwierdzenie swoich słów kręcił i zginał palec wskazujący. Abby nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. – Co?
- Drążenie, to chyba twoja specjalność, Robaczku.
- Abby! – prawie zakrztusił się własną śliną, kiedy gwałtownie roześmiał się
- Co?
- Demoralizujesz mnie! Nie zgadzam się!
- Nie chcesz jeszcze troszkę podrążyć? A już miałam nadzieję… - dodała smutnym głosem i odwróciła się tyłem do niego, jednocześnie zsuwając się z jego ciała.
- Hmmm… jak tak bardzo chcesz… - udał, ze się bardzo nad tym zastanawia i po chwili wahania przejechał dłonią wzdłuż jej boku…


- Naprawdę? – kobieta wydawała się być tym szczerze zdumiona, jakby nie patrzeć jej kontakty z Johnem nigdy nie były najlepsze…
- Tak.. Nie mógł się doczekać, kiedy przyjedziecie i wreszcie pozna swoją małą siostrzenicę i szwagra.
- Cholera… - w jej głosie było pełno smutku i żalu. - Był moim bratem, a ja widywałam go rzadziej niż swoją przyjaciółkę ze Szwajcarii… Ale bagno…
- Cholerne bagno… Ty go nie widywałaś, a my zmarnowaliśmy rok bawiąc się w przyjaźń, chociaż oboje wiedzieliśmy, że to nie jest to, czego chcemy.
- Przynajmniej dobrze się znacie…
- Wiesz, przyjaźniliśmy się już wcześniej też przez rok i wtedy tak dobrze się poznaliśmy… A później, no cóż, nasza przyjaźń tez pozostawała wiele do życzenia…
- Ale wszystko się skończyło dobrze… Przynajmniej mam nadzieję, że się tak skończy. Wychowywałam się z nim, a nie znam go w połowie tak dobrze jak ty, często żałowałam, że nie ma między nami tej więzi, ale nie zrobiłam nic żeby to zmienić. Oczywiście obudziłam się w momencie, kiedy może być za późno… - dokończyła z goryczą.
- Jeszcze będziesz miała okazję nadrobić zaległości… Wiesz, że nie znosił, kiedy nazywałaś go Scooter?
- Wiem, zwłaszcza, kiedy robiłam to przy jego kumplach, a zwłaszcza dziewczynach – obie rozpogodziły się na chwilę.
Barbara opowiadała jej o tym jaki był jako nastolatek, o jego różnych przygodach, problemach, wpadkach, dziewczynach, a Abby jej o ich związku. Nie czuły się jakby rozmawiały o kimś, o kim nie wiadomo gdzie jest, i czy w ogóle jest, ale jakby spotkały się w weselszych okolicznościach i gadały o facecie, którego obie bardzo kochają, różnymi rodzajami miłości. Jednak po kilkudziesięciu minutach rozmowy, której obie bardzo potrzebowały znowu zapadły w melancholijny nastrój. Spoglądały na siebie z życzliwością. Przez chwilę popijały swoje napoje, które w między czasie zdążyły uzupełnić, w ciszy. Barbara odstawiła filiżankę od ust.
– Podziwiam cię za twój optymizm, za to, że tak głęboko wierzysz w to, że wszystko dobrze się skończy. Nie wiem, czy na twoim miejscu potrafiłabym być taka silna… - powiedziała po chwili.
- Silna? – powtórzyła ze zdumieniem. – Wcale nie jestem silna… John obiecał mi, że wróci, a ja w to wierzę, nie wyobrażam sobie jego braku. Najwyraźniej jestem egoistką, ale nie wyobrażam sobie swojego życia bez niego.
- Nie jesteś egoistką. – Abby poczuła w swoich oczach palące łzy i spuściła wzrok z powrotem na blat, widząc jej smutek prawniczka złapała ją za dłonie i gładziła je uspokajająco. – Po prosu bardzo go kochasz. To naturalne, że nie wyobrażasz sobie życia bez niego. Jesteś tutaj, nie możesz zrobić nic innego poza oczekiwaniem, pozostaje ci tylko nadzieja. – słysząc jej słowa, Abby nie mogła powstrzymać uderzających do jej oczu łez i zaczęły się powoli staczać po jej policzkach, a wkrótce przerodziły się w szloch. – Abby, w porządku… - powiedziała i wstała, podchodząc do niej i przytuliła swoją przyszłą bratową. Gładziła ją po głowie próbując uspokoić. – W porządku… Słodki Jezu, co ja mówię… Nie jest w porządku…ale zobaczysz, wszystko skończy się dobrze…
- Przepraszam… - powiedziała przez łzy. Naprawdę miała już dosyć tego, co się z nią dzieje, nie chciała więcej płakać, ale ta rozmowa tak na nią podziałała.
- Nic nie szkodzi, rozumiem cię, naprawdę. – widząc, że Abby zaczyna się uspokajać odsunęła się i ruszyła w stronę krzesła, które przystawiła obok niej i na nim usiadła. Kiedy łzy przestały płynąć po jej twarzy podniosła głowę i spojrzała na nią z wdzięcznością. O ile lepiej było się na kimś wesprzeć, szczerze porozmawiać, niż płakać w poduszkę. – Lepiej?
- Tak, dzięki.
- Nie ma sprawy – zerknęła na zegarek. – Już po piątej, jak ten czas szybko mija… Chyba najwyższa pora żebyśmy coś zjadły. – podniosła się i ruszyła w stronę lodówki. Wyjęła z niej napoczęty karton mleka, kilka jajek, a z szafki wzięła puszkę z mąką.
- Nie, dzięki. Nie jestem głodna – Barbara posłała jej badawcze spojrzenie spod brwi.
- Założę się, że nie oprzesz się moim naleśnikom – powiedziała z pozoru beztroskim tonem. Była nieco zaniepokojona tym, że Abby nic nie jada. Już chciała coś odpowiedzieć, ale w pomieszczeniu rozległ się głos telefonu, komórki Barb. Była to skoczna melodyjka, którą Abby skądś znała, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd. Kobieta zostawiła stojące na blacie produkty spożywcze i podeszła do telefonu. Odebrała, odzywając się po francusku, ale zaraz przeszła na angielski.
- Mamo, to ty? – wyglądała na szczerze zdumioną.
- …
- Tak, jestem w domu.
-…
- Nie, wszystko bez zmian. Tata do ciebie zadzwonił?
- …
- Aha.
-…
- Co?
- …
- Żartujesz prawda?
- …
- Na lotnisku?
- …
- Nie, oczywiście, że nie, przecież możesz wziąć taksówkę.
- …
- Trzeba było zadzwonić wcześniej. Nie wyglądałaś na zainteresowaną przez ostatni tydzień. – rzekła z doskonale słyszalnym wyrzutem.
- ….
- A jak myślisz?
- …
- Dobrze.
- …
- Jak to, mam nic nie mówić? Jedziesz do hotelu?
- …
- No tak, na pewno ucieszy się z takiej niespodzianki… - odpowiedziała ironicznym tonem.
- …
- Do zobaczenia.
- …
Barb rozłączyła się i pokręciła głową w zdumieniu. Oparła się o stół i stała przez chwilę w milczeniu.
- Wszystko w porządku?
- Tak jakby. Moja matka postanowiła przyjechać.
- Cóż, chyba wypadałoby – zauważyła. Chociaż nie miała okazji jej poznać, już ją znielubiła. Wystarczył do tego jej obraz wyłaniający się z historii, które opowiadał John i brak jakiegokolwiek zainteresowania z jej strony. W ciągu ostatnich dni nie zadzwoniła ani razu, mimo że doskonale wiedziała, co się stało. Wiadomość o zaręczynach Johna też jej nie obchodziła. W odpowiedzi na telefon, dostali mały bilecik z bezosobowymi gratulacjami.
- Sama się przekonasz, że lepiej byłoby bez niej. A najlepsze jest to, że będzie tutaj za jakieś czterdzieści minut. Po prostu doskonale… - odsunęła się od mebla i powrotem ruszyła w stronę kuchennego blatu. Abby śledziła ją, zastanawiając się, czy może być jeszcze coś gorszego…

***


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
jolek
Praktykant



Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 473
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

 PostWysłany: Nie 23:07, 24 Gru 2006    Temat postu: Back to top

jejku jak smutno Sad

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Pon 23:11, 25 Gru 2006    Temat postu: Back to top

Very HappyVery HappyVery HappyVery Happy

***

Eleanor zawitała w domu należącym do rodziny jej byłego męża prawie trzy dni temu, jednak Abby przekonała się o prawdziwości słów Barbary już kilka minut po jej poznaniu. Nie potrafiła do końca powiedzieć, co takiego jest w tej kobiecie, co sprawia, że jej obecność działa na nich niekorzystnie. Może działo się tak, dlatego że w tej rodzinie, jak w każdej innej było pełno niewyjaśnionych nieporozumień, niesnasek i pretensji. Chociaż Abby jej nie znała, też czuła wobec niej urazę. Był to żal za to, że nigdy nie była dobra matką dla Johna. Nigdy nie było jej przy nim, gdy tego potrzebował, a po śmierci Bobby'ego stracił ją na zawsze. Teraz, nagle sobie przypomniała, że ma syna, a raczej przyjechała, żeby go pochować. To był jeden z powodów, z których między nią, a Abby dochodziło do starć. Eleanor odnosiła się do niej z pogardą, od samego początku umieszczając w klasie niedorastającej im do pięt, niezasługującej na pozycję żony jej syna, którego matką tak naprawdę nigdy nie była. Kiedy czuła na sobie wyniosłe spojrzenie, albo do jej uszu dobiegly niewybredne komentarze, czy słowa bezpodstawnej krytyki powtarzała dobie w myślach, że Eleanor nie ma nic do gadania, że John zakochał się w niej bez względu na opinię matki i jest ona tym, z czym liczy się najmniej.

Jednak, to nie Abby była tą osobą, która ma je szczerze dosyć. To Jack, niemal za każdym razem, kiedy widział te jawne oznaki brak szacunku, wobec niedoszłej małżonki ich jedynego syna, bladł ze złości, powstrzymując się od odpowiedzi. Nie chciał się z nią kłócić, nie chciał z nią rozmawiać, nie chciał jej widzieć. Miał szczerą ochotę powiedzieć jej, że nie jest mile widziana w tym domu, tak jak przed kilkoma laty czyniła to jego matka. Odszedł od niej, próbując uwolnić się od jej toksycznej obecności, ale na nic się to zdało. Powróciła, niczym kłopotliwa opryszczka. Żeby oszczędzić im wszystkim nerwów starał się unikać kobiety, którą jeszcze kilkanaście lat temu bardzo kochał. Na szczęście dom był ogromny i udawało mu się to bez większych przeszkód. Nie jadali wspólnych posiłków, więc było to dużo łatwiejsze. Byli razem w jednym pokoju powstrzymując się od nieuchronnej kłótni, tylko podczas rozmów z Kongo, które podobnie jak w poprzednich dniach nie wniosły do ich serc płomyka nadziei. Tym samym, potężnym ogniem tliła się w sercu Abby, ale Barbara zaczynała powoli tracić wiarę. Obserwowała snującą się po domu, nieodrywającą nosa od fotografii Abby, żyjących jak pies z kotem rodziców, matkę, która była jej bardziej obca niż Emily i szereg innych osób i nie mogła się doczekać dnia, kiedy ta cała farsa się skończy. Niestety, nic nie wskazywało na to, że ten dzień prędko nadejdzie.

***

Siedziała z podwiniętymi nogami na skórzane kanapie w salonie, pogrążona w zadumie. Błądziła wzrokiem po eleganckim pokoju, w którym była całkiem sama. Wszyscy gdzieś się rozpierzchli, chociaż było jeszcze wcześnie, ale nie przeszkadzało jej to. Bardzo ceniła sobie chwile samotności, wolne od wizyt różnorakich gości, których nie znała i nie zapamiętywała ich. W spokoju mogła bez przeszkód oddawać się rozmyślaniom na przykład teraz zastanawiała się jak wyglądało dzieciństwo Johna w tym domu. Nigdy nie rozmawiali dużo o wczesnych latach jego życia, nie lubił tego. Nie wszystko mógł wspominać z uśmiechem, takich momentów było zdecydowanie mniej od tych, o których wolałby zapomnieć. Jednak zdjęcia, których było pełno w każdym kącie nie przedstawiały nieszczęśliwego dziecka, wręcz przeciwnie - roześmianego, radosnego chłopca.
- Pani Lockhart, proszą panią do gabinetu. - z zamyślenia wyrwał ją cichy i spokojny głos Emily, której przyjścia nie zauważyła. Spojrzała na nią zdziwiona i poczuła gwałtowny przypływ nadziei. Było jeszcze wcześnie, przed ich codziennymi telefonami, na pewno musiało wydarzyć się coś dobrego. Jakby na skrzydłach szybkim krokiem ruszyła w stronę gabinetu. Kiedy przekroczyła próg, jej mina lekko zrzedła. Była tam Barbara, Jack, Eleanor i jeszcze jeden mężczyzna wyglądający bardzo elegancko i dostojnie. Jego włosy były szpakowate, równo obcięte, twarz gładko ogolona. Obok jego krzesła stała aktówka z czarnej skóry. Żadne z nich nie zdawało się być szczęśliwym, a nawet w aurze pokoju wyczuwało się napięcie.
- Abby, to Edward Harris, prawnik zajmujący się sprawami naszej rodziny. - powiedziała Barbara. Kiedy podeszła bliżej, mężczyzna podniósł się i złożył pocałunek na jej dłoni. W milczeniu skinęła głową, intensywnie wpatrując się w jego twarz. - A to Abby Lockhart, narzeczona mojego brata.
- Bardzo mi przykro. - powiedział i usiadł. Kiwnęła w milczeniu głową - znowu to samo! Zajęła miejsce obok Barbary, na przeciwko Jacka. Eleanor siedziała na drugim końcu stołu, po przeciwnej stronie prawnika. Zastanawiała się, o co w tym wszystkim chodzi. Na co im prawnik?!
- Uznałem, że powinni państwo o tym wiedzieć. - zwrócił się do nich po krótkiej chwili milczenia, a z aktówki wyjął białą teczkę pełną tajemniczych papierów. Cała czwórka wbiła w niego zainteresowane spojrzenia. - Pan Carter odwiedził mnie kilka dni przed swoim wyjazdem do Afryki. - co takiego?! John był u prawnika? Nic z tego nie rozumiała. Po co miałby odwiedzać prawnika? I czemu jeżeli już to zrobił, nie powiedział jej o tym?
- Co? - wyrwało jej się zdumione pytanie. W odpowiedzi otrzymała jedynie uprzejme spojrzenie wyrażające prośbę o cierpliwość.
- Postanowił wprowadzić zmiany w swoim testamencie... - kontynuował. Zakręciło się jej w głowie. Testament? Po co trzydziestokilkulatkowi testament? Nie mogła tego zrozumieć. Czyżby jednak coś przeczuwał? Nie tylko nią nękały niespokojne myśli przed jego wyjazdem? Uciszyła natłok myśli i skupiła uwagę na prawniku. Barbara zauważyła jej zaskoczoną, przerażoną minę i przytrzymała uspokajająco jej rękę, nie pierwszy raz w ciągu ostatnich dni. - Po zmianach głównym, a w zasadzie jedynym, spadkobiercą jest pani Wazinsky-Lockhart.. - w tym momencie zatrzymał na niej wzrok.
- Co takiego? - tym razem na jej bladej twarzy widniał wyraz totalnego zdziwienia i niezrozumienia. Zapisał jej swój cały majątek? O ile wcześniej, zawirowało jej w głowie, to teraz czuła się jakby weszła na rollercoastera i nie mogła z niego zejść. Ile niespodzianek na nią czeka? W ogóle, dlaczego zajmowali się jakimś cholernym testamentem?! Dlaczego wszyscy z góry zakładali najgorsze?
- No tak, wszystko jasne. - parsknęła Eleanor, przyjmując tą wiadomość jako wyraźne potwierdzenie swoich przypuszczeń, że Abby była z jej synem tylko i wyłącznie dla pieniędzy.
- Eleanor! - ostrzegawczo wtrącił Jack. Nie chcąc się kłócić przy mężczyźnie, powstrzymała się od komentarza.
- Nie rozumiem, dlaczego rozmawiamy o testamencie... - wtrąciła słabym tonem. Jej skóra miała kredowobiałą barwę, nie mogła utrzymać wzroku w jednym konkretnym punkcie, a świat dookoła niej nie przestawał wirować jak a karuzeli. Dobrze, że siedziała, bo nie ręczyła za to, czy utrzymałaby się na własnych nogach.
- Oprócz testamentu zostawił list i polecił, żebym przekazał go pani, w razie...- dodał, nie udzielając odpowiedzi na zadane przez nią pytanie. Nie zakończył zdania, ale nie było to konieczne, bo każde z nich doskonale wiedziało, co zamierzał im przekazać. Z teczki wyjął białą, podłużną kopertę, na której John napisał swoim nieczytelnym charakterem pisma "Abby". Jej serce zabiło mocniej i miała wielką ochotę wziąć go, zamknąć się gdzieś i przeczytać zaadresowane do niej słowa, ale wiedziała, że to byłoby nie w porządku. Zaprzeczyłoby temu wszystkiemu, co do tej pory zrobiła. Ostatecznie wykazałoby, że wcale nie wierzy w to, że jej narzeczony wróci cały i zdrowy, no przynajmniej żywy, do domu. Poza tym jakby się czuła, gdyby znała treść tego listu, a John byłby żywy, tutaj w domu, razem z nią.
- W takim razie go nie chcę - odpowiedziała zadziwiając pewnie. - I sądzę, ze nie powinniśmy rozmawiać o testamencie. - dodała. Wbrew temu, że przemawiała mocnym głosem, wcale się tak nie czuła. Znowu odezwały się mdłości, które dzisiaj były nieco łagodniejsze. Zastanawiała się, dlaczego nie chcą przejść... Przecież to było niemożliwe, żeby utrzymywały się prawie dwa tygodnie, skoro u jej podstaw leżały czynniki psychiczne. Dobrze, że miała je na okrągło inaczej podejrzewałaby, coś wielce nieprawdopodobnego - ciążę. Poczuła się słabo i musiała natychmiast wyjść z tego pomieszczenia, najlepiej na świeże powietrze, żeby odetchnąć i uspokoić żołądek oraz nerwy. Mruknęła "przepraszam" i gwałtownie podniosła się, kompletnie zapominając o tym jak bardzo kręci się jej w głowie. W efekcie nie zdążyła ujść kilku kroków po perskim dywanie, kiedy zawirowało jej jeszcze mocniej, serce zaczęło szybko i nieregularnie walić w jej piersi, na twarz wystąpiły kropelki potu, a przed oczami pojawiły się mroczki. Kiedy uginały się pod nią nogi, zdążyła pomyśleć: "Pięknie, dokładne objawy omdlenia". Nic więcej nie pamiętała, bo jej oczy zaszły czarnym całunem, a pamięć rozpłynęła się w mroku...

***
cdn.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
jolek
Praktykant



Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 473
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

 PostWysłany: Wto 13:52, 26 Gru 2006    Temat postu: Back to top

Smile

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Wto 18:33, 26 Gru 2006    Temat postu: Back to top

Very Happy

***
- Może powinniśmy wezwać pogotowie?
- Ile jest nieprzytomna?
- Prawie trzy i pół minuty.
- Zadzwońmy…


Do jej uszu dobiegały przytłumione nerwowe głosy damskie i męskie, ale wciąż nie widziała osób, do których należą. Powoli otworzyła oczy, ale zaraz zacisnęła powieki, gdy ujrzała ostre promienie światła. Przez chwilę nie miała pojęcia, co się stało, ale zaczynała powoli sobie przypominać, że zemdlała. Leżała wyciągnięta na kanapie w gabinecie, a nad nią unosiło kilka głów, należących do Jack’a, Barbary, pana Harrisa, Emily i ku jej zdziwieniu Eleanor.
- Obudziłaś się… już zaczynaliśmy się martwić. – powiedziała Barbara, zdejmując z jej czoła chłodny okład. Próbowała wstać, ale zatrzymali ją.
- Nie tak szybko…
- Nic mi nie jest.
- Abby, straciłaś przytomność. – rozsądnie wtrącił Jack. – Wzywamy lekarza.
- Nie! – zaprotestowała gwałtownie i poczuła, jak się jej kręci w głowie. – Naprawdę nic mi nie jest.
- Abby, jesteś blada jak ściana, masz bezsenność i właśnie zemdlałaś. To zdecydowanie nie jest nic. Jedziemy do lekarza. – głos Barbary nie przyjmował odmowy, zapewne był to ton, którego używała na salach sądowych. – Emily, poproś Jamesa, żeby przygotował samochód, dobrze? – Abby nie widziała reakcji gospodyni, bo miała przymknięte oczy. Szumiało jej w uszach i jak przez mgłę przebiły się do niej odgłosy rozmowy Jack’a, Eleanor i pana Harrisa. Nie wiedziała, czego dotyczy, ale po chwili prawnik wyszedł, żegnając się z nimi skinieniem głowy, a Eleanor odezwała się do byłego męża, nie zareagował, jedynie zacisnął mocniej szczęki.
- Barbara… - naprawdę nie było potrzeby, żeby jechali do lekarza. Przecież to oczywiste, że w takiej sytuacji nie będzie kwitła zdrowiem. Omdlenie to jeszcze nic takiego, zwłaszcza jeżeli prawie nic się nie je.
- Nie ma dyskusji. – ucięła zdecydowanie. – Przyniosę płaszcze, a ty się nie ruszaj. – Abby kącikiem oka, spod przymrużonych powiek obserwowała jej oddalającą się sylwetkę. Zanim wyszła z pokoju podeszła do rodziców i Jack wyszedł razem z nią. Eleanor posłała jej niechętne spojrzenie i też podążyła śladem rodziny.

Złapała kilka głębszych wdechów i powoli podniosła się do pozycji siedzącej, już było jej nieco lepiej. Chciała wstać i wyjść, ale z jednej strony wiedziała, że nie powinna i mają rację. Rozważna część jej natury zwyciężyła i pozostała na miejscu z nieciekawą miną, w której można było odkryć ślad irytacji, ze swojej chwilowej niedyspozycji, bólu, zagubienia, buntu. Jej rozważania przerwało wejście Barbary ubranej w szykowny jasno beżowy płaszcz. Kobieta w lewej ręce trzymała czarny płaszcz Abby, a w prawej średniej wielkości damską torebkę. Podeszła do niej, pomogła jej wstać i włożyć płaszcz.
- Samochód już gotowy. James zawiezie nas do waszego szpitala. – pięknie… Jeszcze brakowało jej współczujących spojrzeń ekipy izby przyjęć i nowej fali plotek, słów szeptanych tuz za jej plecami jak bardzo musi to przeżywać... A z drugiej strony nie wyobrażała sobie, żeby mogła pojechać gdziekolwiek indziej. Tam byli jej przyjaciele. Wiedziała, czego może się po nich spodziewać i może na nich liczyć w każdej sytuacji. Wyszły pod rękę z gabinetu, Abby wciąż było słabo i nie do końca wierzyła własnym nogom. Skierowały się w stronę wyjścia z domu. Przy drzwiach stał Jack i Eleanor, rozmawiali o czymś uniesionymi głosami, ale do Abby nie doleciał sens ich słów. Kiedy usłyszeli, że idą, odwrócili się w ich stronę i zamilkli. Zauważyła, że mężczyzna też ma na sobie płaszcz – czyżby zamierzał jechać z nimi? Eleanor nieznacznie skrzywiła się, ale Abby mogła przysiąc, że przez ułamek sekundy w jej oczach zaiskrzył cień niepokoju.
- Jadę z wami. – powiedział, kompletnie ignorując swoją byłą żonę, która pokręciła z rozdrażnieniem głową, odwróciła się i odeszła korytarzem z głośnym stukotem obcasów o podłogę. Barbara musiała spojrzeć zdumiona na swojego ojca, bo te spojrzał za Eleanor i gestem dał im do zrozumienia, że nie zostanie z nią sam w jednym domu. Popatrzył na Abby ze współczuciem. –Lepiej? – w odpowiedzi pokiwała głową.

Przez większą część kilkudziesięciominutowej jazdy była pogrążona w myślach, Barbara i Jack nie odzywali się, jedynie spoglądali na Abby i wymieniali trwożne spojrzenia. Zastanawiała się, czego się dowie. Zapewne było to jedynie omdlenie wywołane stresem, zmęczeniem i niedożywieniem, teraz pluła sobie w brodę, że nic nie jadła, ale zawsze pozostawało ziarnko niepokoju. Jeżeli coś jest nie tak? W końcu nieszczęścia chodzą parami.

- Jesteśmy. – zakomunikował James. Faktycznie, podjechali Mercedesem z przydymionymi szybami pod główne wejście do szpitala.
- Niech pan podjedzie na podjazd dla karetek. – wtrąciła wątłym głosem. Nie będą czekać i przebijać się przez zapewne zatłoczoną poczekalnię. W końcu tutaj pracuje, prawda? Mężczyzna wykonał polecenie i wysiedli. Jack i Barbara od razu ruszyli w jej stronę, chcąc ją podtrzymać, zwłaszcza, że asfalt był oblodzony, ale odrzuciła ten gest. Wejdzie sama. Wszystko jest w porządku, tylko wciąż troszkę kręci się jej w głowie. Ruszyła ostrożnym krokiem w stronę drzwi do szpitala, na wszelki wypadek asekurowana przez nich z obydwu stron. Ich pomoc nie była konieczna, miała się dużo lepiej. Weszli do szpitala i rozejrzeli się po panującym wewnątrz zgiełku. W uszy uderzyła ich mieszanina dźwięków: krzyki, płacz, rozmowy, kwilenie, szuranie, odgłosy radia i telewizora. Zdecydowanie opuścili poczekalnię, kierując się w stronę lekarzy.
- Hej! Kolejka! – krzyknął jakiś pacjent, widząc, że nie zamierzają w niej czekać. Już odwracali się, żeby odpowiedzieć, kiedy ubiegł ich kto inny.
- Pracują tutaj. – powiedział sympatycznym, ale zdecydowanym tonem Gallant. Ignorując pacjenta podszedł do nich.
- Dzień dobry. - kiwnął Carterom i przeniósł wzrok na przyjaciółkę. – Co tu robicie? Wiadomo coś? – dodał z nadzieją, ale oni bezradnie zaprzeczyli.
- Abby straciła przytomność. – wyjaśniła Barbara. – Przywieźliśmy ją na badania. – Gallant spojrzał badawczo na chorą, jakby właśnie zrozumiał, dlaczego tak mizernie wygląda. Od razu podszedł w jej stronę jakby, bał się, że znowu zemdleje. Skrzywiła się lekko i posłała mu spojrzenie w stylu „Nic mi nie jest – tylko panikują”.
- Zaraz się tobą zajmiemy, trójka jest wolna? – zwrócił się do Haleh, która przyglądała się im zarazem zainteresowanym jak i zaniepokojonym wzrokiem. Udawała, że nie widzi współczujących spojrzeń przyjaciół. Haleh potwierdziła i odeszli, nim pielęgniarka zdążyła zadać jakiekolwiek pytania. Gallant poszedł za nimi, przy okazji biorąc z recepcji kartę to wypełnienia. Westchnęła ciężko, zaraz zaczną ją maglować w każdą możliwą stronę… Krew, mocz, wywiad, wszystko, co możliwe.
- Michael, - zaczęła cicho, trochę skrępowanym głosem. – jest Susan?
- Doktor Lewis? – powtórzył jakby nie rozumiejąc o co jej chodzi. Posłała mu sugestywne spojrzenie. – Ach tak, już zaraz ją zawołam. Może chcieliby państwo napić się kawy? – wyprowadził ze sobą Carterów, zostawiając ją samą w cichej sali.
Rozejrzała się po niej z nową perspektywą pacjenta. Już nie było to tylko miejsce jej pracy, niewinnych flirtów, kłótni, przyjacielskich rozmów, ukradkowych chwil z Johnem. Teraz w tym wnętrzu było coś zimnego, przygnębiającego i po raz pierwszy w jej nozdrza zaczął uderzać nieprzyjemny zapach szpitala. Zdjęła płaszcz i usiadła na łóżku, starając się wyrzucić z siebie te niemiłe skojarzenia i przywołać przyjemne wspomnienia, które ku jej irytacji wpędzały ją w nostalgię. Jej rozmyślania przerwało skrzypnięcie nie naoliwionych zawiasów drzwi, które właśnie się otworzyły.
- Abby? Co się stało? Gallant powiedział, że straciłaś przytomność…– do wnętrza niemal wpadła jej przestraszona przyjaciółka. Nieco się uspokoiła, kiedy zobaczyła ją. Od razu podeszła do Abby i uściskała ją. – Jak się masz?
- Mogłoby być lepiej.. – mruknęła cicho ze spuszczoną głową nie chcąc spoglądać w jej oczy.
- Jesteś bardzo blada… szczerze mówiąc wyglądasz jak śmierć… Abby przecież wiesz, że jeżeli czegoś potrzebujesz, rozmowy… czegokolwiek, to możesz na mnie zawsze liczyć.
- Wiem, Susan… Ale tutaj naprawdę nie da się nic zrobić. Chyba, że jesteś cudotwórczynią…
- Tak mi przykro, naprawdę, Abby…
- Wiem. – odpowiedziała słabo i poczuła pod powiekami piekące łzy, które zaczęły wolno spływać po bladych policzkach bez cienia koloru. – Skończmy już to, bo zaraz się rozkleję… - dodała słabo, a Susan nie drążyła tematu wiedząc, że jeżeli Abby będzie chciała z nią o tym porozmawiać, to porozmawia i czując, że sama może się rozkleić...
- Okej. Jak się czujesz? – zapytała troskliwie.
- Dobrze.
- Możesz być ze mną całkowicie szczera, Abby. Wypełnij kartę, - podała jej długopis. – a ja ci pobiorę krew… chyba, że wolisz, żeby zrobiła to Haleh, albo Chunny.
- Nie, ty pobierz…
- Nie chcesz się przebrać? – zapytała widząc, że Abby podciąga rękaw czarnego swetra odsłaniając zgięcie łokcia. Jeżeli się przebierze to, to wszystko wyda się bardziej realne.. Będzie się czuła mniej pewnie, bardziej samotnie, nago. Pokręciła głową, a lekarka nie naciskała. W skupieniu wypełniła kartę, starając się udzielić jak najbardziej rzetelnych odpowiedzi na pytania, a Susan tymczasem pobierała jej krew. Ręka blondynki lekko się trzęsła, ale Abby zdawała się tego nie zauważać pochłonięta wypełnianiem formularza. – Okej, zaznacz w karcie biochemię, morfologię, hematokryt i test ciążowy…
- Nie jestem w ciąży. - przerwała jej.
- To standardowa procedura, Abby. Zresztą sama wiesz. – nie pozostało jej nic innego niż potwierdzić.
- Już. – podała jej wypełnioną kartę i usiadła wygodniej na łóżku.
- Długo byłaś nieprzytomna?
- Ponad trzy minuty.
- W jakiś konkretnych okolicznościach?
- Ne musisz zadawać pytań… Rozmawialiśmy… hmmm, zbyt się rozemocjonowałam i chciałam wyjść, bo kręciło mi się w głowie. Już wcześniej czułam się nienajlepiej, miałam mdłości, zresztą teraz też mam, ale nie miałam zawrotów głowy. Tak, to pewnie, dlatego że niewiele jadłam. – sama udzielała odpowiedzi na nie zadane pytania, standardowe w wywiadzie, A Susan nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu, który wpełzł na jej usta. – Ostatnio mam bezsenność, biorę Sanaval. Na mdłości wzięłam dwa razy Compazin. O stanie psychicznym chyba nic nie muszę mówić… Do tego Ibuprom na ból głowy. Nie mam światłowstrętu, ani nic z tych rzeczy Coś pominęłam?
- Nie w porządku, pani doktor… - odpowiedziała z podziwem. - Wrócę za chwilkę, dobrze? A ty przebierz się w koszulę… Na pewno nie straciłaś przytomności bez przyczyny. Kiedy krew nic nie wykaże zrobimy tomografię. Masz przewlekłe bóle głowy?
- Od tygodnia…
- Okej… nie martw się, Abby. Co przynieść ci do jedzenia?
- Nie wiem… - nie była głodna, jeżeli ma coś zjeść to zje cokolwiek.
- Musisz coś zjeść. – odwróciła się w jej stronę, stojąc tuż przy drzwiach.
- Wiem, Susan. – odparła nieco agresywnym tonem. – Przynieś mi cokolwiek, okej? – dodała już spokojniej. Lekarka popatrzyła na nią bez cienia urazy, lekko uśmiechając się i pokiwała głową. – Susan?
- Tak? – znowu zatrzymała się.
- Nie mów nikomu, dlaczego tutaj jestem, okej?
- Nie ma sprawy, Abby. To zostanie tylko miedzy nami. – zapewniła ją i zniknęła za drzwiami, ukrywając przed nią swoją smutną minę i łzy w oczach..

Abby westchnęła ciężko i zaczęła się przebierać w szpitalną koszulę. Wolałaby zostać w swoim ubraniu, ale wiedziała, że zasady są zasadami i trzeba je przestrzegać. Strannie złożyła zwykłe jeansy i ciemny sweter, i położyła je w rogu łóżka, na którym usiadła.

Świetnie… Ranny John jest niewiadomo, w jakim miejscu afrykańskiego buszu, a o nią martwi się nadopiekuńczy teść i szwagierka z powodu jednego, krótkiego omdlenia. Przecież to się zdarza i wcale nie musi być przyczyną jakiejkolwiek choroby! Co z tego, że wcześniej nie miała zwyczaju mdleć? Tłumaczyła sobie, że mogą być przewrażliwieni ze względu na śmiertelną chorobę Bobby’ego i starała zdusić w sobie lęk, że jednak nie wszystko jest w porządku. Kobieca intuicja podpowiadała jej, że to nie było zwyczajne omdlenie…

Ponownie rozejrzała się po sali, przypominając sobie różne sytuacje, które się w niej odgrywały. Najsilniejszymi wspomnieniami, były te z okres kwarantanny. To tutaj spali i kochali się ze sobą po raz pierwszy. Rozmawiali o bzdurach i tych poważnych rzeczach. Opowiedziała mu, dlaczego jej małżeństwo z Richardem rozpadło się, a on jej, jak czuł się po starcie starszego brata. To było jedno z miejsc, w których wkroczyli na następny poziom związku, całkowicie uświadomili sobie, co czują do siebie i że nie oczekują po swojej znajomości jedynie dobrego seksu – chcą czegoś więcej. Być dla siebie oparciem w trudnych chwilach, móc ze sobą o wszystkim porozmawiać, że chcą stworzyć dla siebie takie miejsce, do którego każde z nich będzie mogło wrócić po ciężkim dniu i odnaleźć w nim spokój.
- Abby, w porządku? – zapytała zaniepokojona Susan, która już od dłuższej chwili mówiła do Abby.
- Hmmm? – wyrwała się z zamyślenia, spoglądając na przyjaciółkę lekko zamglonym wzrokiem. – Sorry, zamyśliłam się… - wytłumaczyła się smutnym głosem, pomimo że były t jak najbardziej wesołe wspomnienie budziły w niej tęsknotę i wprowadzały w ponury nastrój, bo mogło jej już to nigdy nie spotkać.
- Zauważyłam. – powiedziała życzliwie i poklepała ją po ramieniu. – Przyniosłam ci sałatkę z kurczakiem i grzanki z masłem czosnkowym. Może być?
- Jasne.. – popatrzyła sceptycznie na plastikową miskę pełną sałatki, dojrzałą w niej zanurzone w białym sosie kawałki ananasów, kurczaka i kukurydzę i papierowy talerzyk z pięcioma tostami. Ma to wszystko zjeść? Wątpiła, że uda jej się zmieścić w sobie, chociaż połowę z tego, tak skurczył się jej żołądek. Susan spostrzegła jej minę i lekko pozieleniałą twarz, zapach czosnku wywołał w niej znowu mdłości.
- Abby, spróbuj zjeść, chociaż trochę, dobrze? Naprawdę nie chcę patrzeć jak nikniesz w oczach. Zrób to dla siebie, okej? Ja idę uspokoić ojca i siostrę Cartera i wrócę niedługo z wynikami, jeżeli byś czegoś potrzebowała, to mnie wezwij przez peager, okej? – Abby pokiwała twierdząco głową przenosząc sceptyczne spojrzenie z jedzenia na przyjaciółkę i śledziła ją wzrokiem jak wychodzi. Przez krótką chwilę miała ochotę wyrzucić jedzenie i udawać, że je zjadła, ale wiedziała, że wyrządziłaby sobie tym krzywdę, więc z trudem, lekceważąc nudności zabrała się za posiłek.

***
cdn.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
jolek
Praktykant



Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 473
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

 PostWysłany: Wto 21:12, 26 Gru 2006    Temat postu: Back to top

SmileSmile

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Wto 23:21, 26 Gru 2006    Temat postu: Back to top

Very HappyVery HappyVery Happy ;]

***

Susan wzięła głęboki oddech zanim przekroczyła próg świetlicy, dzisiejszy dzień był wyjątkowo ciężki. Masa pacjentów, brak lekarzy, do tego rano pokłóciła się z Chuckiem. Ferwor zajęć ostatnich dni (mnóstwo nadgodzin, dodatkowych dyżurów i przeprowadzka Chucka do niej) skutecznie odsunęły tok jej myślenia od ostatnich smutnych wydarzeń, ale gdy wracała myślami do swoich przyjaciół zaczynała się okropnie bać. Carter był dla niej jak brat, Abby jak siostra, a Luka był przez pewien czas kimś więcej niż przyjacielem i nie do końca pozbyła się uczucia, którym go darzyła. Było to zupełnie coś innego niż w przypadku Cartera czy Chucka, chociaż sama bała się do tego przyznać. Więź między nią, a Carterem była taka jak między siostrą, a bratem. Nie było między nimi magicznego iskrzenia, pasji. Chuck… Z nim było po prostu miło. Wiedziała, że nie jest już pierwszej młodości i powinna znaleźć sobie kogoś, z kim się zestarzeje, kto zapewni jej poczucie bezpieczeństwa i przy kim odnajdzie spokój. To był dokładnie taki mężczyzna. Nie musiała się obawiać, że pewnego dnia od niej odejdzie, znajdzie sobie inną kobietę, bo nie należał do takich mężczyzn. Był typowym pantoflarzem, chciał mieć żonę, z którą będzie mógł stworzyć idealną rodzinę. Domek z ogródkiem, trawnikiem przed domem w doskonałym stanie, psem labradorem i dwójką idealnych dzieci. Najlepiej chłopcem i dziewczynką. Ich związek stawał się coraz bardziej wypełniony przez codzienna rutynę, słowa „namiętność”, „szaleństwo”, „uniesienie”, jak i podobne były im całkowicie obce. Natomiast Luka to była całkowicie inna historia. Historia, o której oboje postanowili zapomnieć kilka miesięcy temu i zachować ją tylko dla siebie.

- Dzień dobry. – przywitała się z Barbarą i Jackiem. Nie musiała się przedstawiać mężczyźnie, bo poznali się już w ciągu ostatnich tygodni. Wyciągnęła rękę w stronę kobiety. – Susan Lewis.
- Barbara Jeunet. – uśmiechały się do siebie. – Wiadomo coś?
- Na razie czekamy na wyniki, niedługo będą, ale jak na razie nie widzę powodów do niepokoju. Bardzo dobrze, że państwo przywieźli Abby, omdlenia zdarzają się dość często, a biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia… ale zawsze lepiej się upewnić…
- Oczywiście. – powiedział Jack, zdawało się, że słowa lekarki znacznie go uspokoiły.
- Wiadomo coś więcej o Johnie i Luce?
- Niewiele. Na razie znaleźli miejsce, w którym najwidoczniej był obóz rebeliantów, tych, którzy napadli na klinikę, w której pracowali. Wciąż szukają… - przez twarz Susan przemknął krótki grymas bólu, który starła z niej jak najszybciej się dało. Jej uczucia należą tyko do niej, nikt nie musi wiedzieć, ani domyślać się tego, co dzieje się w jej sercu… Westchnęła smutno, a Barbara przeszyła ją uważnym spojrzeniem, jakby mogła za jego pomocą wyczytać to, co dzieje się w duszy rozmówczyni.
- Pójdę już. Gdyby mieli państwo jakieś pytania, albo czegoś potrzebowali proszę poprosić pielęgniarki. – nie czekając na reakcję z ich strony odwróciła się, pozwalając spłynąć samotnej łzie po policzku i wyszła z sali.

***
Coraz bardziej się niecierpliwiła, wyniki powinny być już jakieś dwadzieścia minut temu, czekała na nie już od niespełna półtorej godziny. Już miała zadzwonić po Susan i zapytać się czy wszystko w porządku, kiedy drzwi otworzyły się i weszła przez nie blondynka.
- Abby, przepraszam, że jestem dopiero teraz, ale mamy małe urwanie głowy… - zniecierpliwiona i zdenerwowana Ab pokiwała nagląco głową. Wpatrywała się natarczywie w twarz przyjaciółki, która wyrażała troskę, smutek przemieszany ze szczyptą lęku i niepewność.
- Co się stało? – zapytała nerwowo. Susan nie śpiesząc się z odpowiedzią usiadła na brzegu łóżka i popatrzyła na nią ciężko wzdychając. – Coś nie tak?
- Nie denerwuj się. – poprosiła. – Przed chwilą dostałam twoje wyniki. – poinformowała ją ostrożnie, zmarszczyła brwi jakby się nad czymś gorączkowo zastanawiała. Jej mina jeszcze bardziej przestraszyła Abby. Dlaczego Susan nie może jej tak po prostu powiedzieć, o co chodzi? Dlaczego musi to przeciągać, chociaż doskonale wie jak się denerwuje? Wolała usłyszeć najgorszą prawdę, niż trwać w oczekiwaniu. Czuła jak głośno walące serce podjeżdża jej do gardła, a w głowie zaczynają się panoszyć ponure myśli i niewesołe scenariusze przyszłości.
- I???
- Będziesz zaskoczona wynikami, Abby. – uprzedziła ją ostrożnie.
- Boże, Susan, powiedz! – nie wytrzymała i poprosiła niezbyt uprzejmie. To nie jej wina, że poniosły ją nerwy, każdy w takiej sytuacji zachowałby się podobnie.
- Badanie krwi wykazało… - zamilkła, kręcąc młynka kciukami.
- Wykrztuś to. – ponagliła ją blada ze strachu. Białaczka? To dlatego zemdlała? – Jestem chora? Na co?
- Nie! Nawet tak nie myśl! – gwałtownie zaprotestowała. – Po prostu nie wiem jak ci to powiedzieć… bo wiem, że będzie to dla ciebie szokiem… - dokończyła cicho. Do Abby zaczynała dochodzić prawda. Nie mogła w nią uwierzyć. Kręciła głową z niedowierzaniem, starając się odsunąć od siebie tą myśl, ale Susan widząc jej przerażoną minę, wywołaną nie niepewnością, ale poczuciem prawdy, kontynuowała. – Jesteś w ciąży, Abby.
- To niemożliwe… - wykrztusiła. – Miałam miesiąc temu okres… Nie mogę być w ciąży… - była pobladła, a jej oczy otworzyły się nieco szerzej.
- A w tym miesiącu? – zapytała życzliwie i wzięła ją za rękę. Zauważyła konsternację na twarzy Abby. – Ile jesteś spóźniona?
- Trzy dni… tydzień… - kalkulowała myśląc na głos, coraz bardziej zdając sobie sprawę jaka była głupia. Miała tak oczywiste symptomy, ale zrzuciła ja na garb stresu. Mdłości, wrażliwość na zapachy, brak apetytu i miesiączki… - Prawie dwa… - zakończyła głucho. Myślałam, że to z powodu tego wszystkiego… - wytłumaczyła się słabym głosem. To wszystko było tak nierealne!

Zostanie mamą. Będzie miała dziecko. Właśnie teraz, w tak ciężkim i nieoczekiwanym momencie.. To było zbyt przytłaczające. Nie była gotowa na ciążę, ale nie mogła zrobić po raz drugi tego, co uczyniła niegdyś. Mogła przez to przejść tylko w towarzystwie Johna, ale nie sama. Nie da sobie rady ze wszystkimi obawami jakie odczuwała. Co się stanie, jeżeli urodzi chore dziecko, przekaże mu złe geny? A jeżeli sama zachoruje? Potrzebowała Johna, który uspokoiłby ją, przytulił, pocieszył, pomartwił, kiedy tego potrzebowała, razem z nią urządzał pokoik dla dziecka, wybierał imię, uczestniczył w codziennym życiu. Sześć lat temu, kiedy była mężatką nie mogła na nikogo liczyć. Była całkowicie sama, bardziej samotna niż wtedy, gdy była bez partnera. Miała męża, a czuła się mniej mężatką niż przez ostatnie miesiące. Na Richardzie nie mogła polegać, nie rozumiał jej i nie próbował zrozumieć. Kiedyś odnosiła wrażenie, że nie chciał z nią dzielić swojego życia. A teraz doskonale wiedziała, że dokładnie tak było. Zupełnie inaczej było z Johnem. Bardzo długo walczył o nią, o jej miłość, a gdy spoczął na laurach, nie odpuścił. Był to związek, o którym marzyła przez te wszystkie lata, nie musiała udawać kogoś, kim nie była, mogła liczyć na zrozumienie z jego strony, nie obawiała się, że okaże się nietolerancyjny, wiedziała, że spróbuje ją zrozumieć, pomóc jak tylko potrafi, po prostu będzie obok niej na dobre i na złe. Dlatego nie bała się z nim rozmawiać, nawet o tych najczarniejszych chwilach.

Wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w ekran telewizora, właśnie oglądała z Jonem film, ale już dawno pogubiła się w zawiłościach fabuły. Jej myśli były zaprzątnięte przez co innego. Już od dłuższego czasu nad tym się zastanawiała, w końcu kiedyś będzie musiał nadejść na to czas i nie wiedziała, co wówczas się stanie. Nie mogła go zwodzić, musiała postawić sprawę jasno, nim będzie za późno, wylać z siebie potok strachu, niepewności i obaw. Dopiero się zaręczyli, będą Tylko jak zacząć? Nie miała najmniejszego pojęcia...
- Abby? - zapytał cicho, zauważył, że nie jest zainteresowana ekranem, tylko jest zamyślona. Wyczuł, że to coś poważniejszego, bo na jej twarzy widniał wyraz zgryzoty, i od jej aury bił niepokój, a nie szczęście i spokój, jak to było w ostatnich dniach.
- Yhmm? – zapytała wyrwana z zamyślania, unikając jego spojrzenia.
- Nie oglądasz? Nie podoba ci się? Jeżeli chcesz, to możemy…
- Nie, po porostu się zamyśliłam, nie przeszkadzaj sobie. – wytłumaczyła szybko, podciągając koc na kolana. Podsunął się wyżej na kanapie i objął ją ramieniem.
- Co się dzieje?
- Nic… - powiedziała niezbyt przekonywująco, z wzrokiem wbitym w splecione dłonie. Sięgnął po pilota i wyłączył telewizor. Znał Abby na tyle dobrze, że potrafił zauważyć, kiedy coś ją trapi, kiedy chce coś powiedzieć, ale boi się.
- Abby, wiesz, ze możesz ze mną porozmawiać o wszystkim. – uniosła głowę, niepewnie spoglądając mu w oczy. Ma okazję. Musi spróbować.
- John… - zaczęła cicho, nerwowo wyginając palce. – Nie chcę cię zranić… - te kilka słów zaniepokoiło go. Usiadł proso, niemal przewiercając ją spojrzeniem. – Zresztą, nieważne… - zakończyła, widząc jak się boi tego, co mógł usłyszeć. Szybko pokręcił głową przywołując się do porządku. Nie może tak się zachowywać. Są przede wszystkim przyjaciółmi.
- Nie Abby, powiedz mi, proszę. – odparł łagodnym tonem i pogładził ją po ramieniu. – Obiecuję, że cię wysłucham do końca.
- I nie wkurzysz się? – zapytała. Przez chwilę milczał nie wiedząc, czy powinien potwierdzając, ale w końcu pokiwał głową stwierdzając, że powinien to zrobić. Dla niej. Wyczytując z jego twarzy, że jest gotów do rozmowy, wzięła głębszy oddech zastanawiając się jak zacząć.
- Właśnie się zaręczyliśmy… - pokiwał głową. Otworzyła usta i zamknęła je, nie wiedząc co ma mówić dalej. – John, chodzi o to… - urwała.
- Boisz się? Ja też, Abby, jestem przerażony. – szepnął, jak zwykle bezbłędnie odczytując jej uczucia. Wciąż nie patrzyła mu w oczy. Wyciągnął dłoń i uniósł jej podbródek, tak, aby ich spojrzenia połączyły się. Widziała w nim strach, ale nie tylko. Były pełne ciepła i uczucia, on, dojrzał w jej oczach to samo, ale nie tylko, wypełniały je łzy.
- To nie chodzi tylko o to... – dodała w końcu. – Kiedy już się pobierzemy…Pewnego dnia nadejdzie moment, w którym życie we dwoje przestanie ci wystarczać…- wyrzuciła z siebie. Na jego twarz wpłynął ciepły uśmiech, a na krótką chwilę zagościła na niej konsternacja , ale z jego oczu nie zniknęła troska i niepokój.
- Myślę, że nam obu, Abs. – pogładził ją po policzku. Nie potrafiła dłużej utrzymać łez i spłynęły w dół jej twarzy.
- Właśnie, o to chodzi, John. – wyjaśniła łamiącym się głosem. Spojrzał na nią, przez chwilę nie rozumiejąc o co chodzi, ale wkrótce w jego głowie zaczęło się powoli przejaśniać, jednak postanowił czekać. Widząc, że oczekuje jej słów i wcale nie jest zły, jak się obawiała, kontynuowała. – Nie wiem, czy potrafię… Czy dam sobie radę być matką… To cholernie ciężkie.. A poza tym… Co jeżeli dziecko będzie chore, jeżeli ja zachoruję? – gdy zaczęła wylewać z siebie swoje lęki i John nie wyśmiał jej, nie zirytował się, po prostu słuchał jak za dawnych czasów, było dużo lepiej. Otworzyła się całkowicie. Czuła jak uspokajająco przesuwa ręką po jej ramieniu, a od jego ciała bije niesamowite ciepło. – Nie chcę skazać dziecka na tę pieprzoną chorobę… Nie chcę, żeby przeżywało to, co Eric i Maggie… A jeżeli ja zachoruję? Nie chcę, żebyś był uwiązany przy takiej żonie…
- Ab, to nie ‘jakaś żona’, tylko kobieta, którą kocham. Kocham bez względu na to, czy jest chora czy zdrowa, jasne? – wtrącił i pocałował czubek jej głowy. Czując się nieco lepiej pokiwała głową. Jak dobrze było mieć kogoś, komu można się zwierzyć z problemów i wątpliwości.
- John… nie chcę ci zmarnować życia… Nie chcę zniszczyć życia dziecku… Nie potrafię tego zrobić, wiesz? Mówię ci to teraz, żebyś później nie żałował tego, że ożeniłeś się ze mną, a ja nie potrafię dać ci tego, czego pragniesz…
- Abby… cofnijmy się, okej? –wtrącił poważnie. – Jesteśmy przyjaciółmi. Kiedy się związaliśmy doskonale wiedziałem, że nasze wspólne życie nigdy nie będzie łatwe. Oboje mieliśmy ciężką przeszłość, nasze rodziny pozostawiały wiele do życzenia. I wiem, że związek z tobą obejmuje także twoją rodzinę, Abby. Nie tylko z jej zaletami, ale i z wadami. Domyślam się, że decyzja o urodzeniu dziecka jest dla ciebie bardzo trudna. – mówił spokojnym, aksamitnym głosem, który ją uspokajał. Nim spostrzegła, z każdym jego słowem wątpliwości opuszczały ją, i zaczynała się zastanawiać, jak w ogóle mogła mieć tak niedorzeczne myśli. – Ale pamiętaj jedno, Abs. Nie jesteś i nie będziesz sama. Jesteśmy razem i jeżeli kiedykolwiek, będzie ci ciężko, będziesz potrzebowała pomocy znajdziesz we mnie oparcie. Nie opuszczę cię, jasne? Kocham cię i wiem, że chcę z tobą być. Bez względu na to czy będziesz chora czy zdrowa… Nawet, jeżeli nie będziesz chciała dziecka. Kocham cię taką, jaką jesteś. A jeżeli kiedyś będziesz chciała mieć maleństwo, tylko będziesz się bała, to też będę z tobą. Pomogę ci przejść przez tych dziewięć miesięcy jak tylko będę mógł, kiedy maleństwo się urodzi będziesz miała we mnie oparcie. Nie będziesz sama, jasne?
- Jesteś kochany, wiesz? – odpowiedziała ocierając łzy z twarzy. Nie mogła nic na to poradzić, wciąż płynęły. Przypomniało jej się, co zrobiła sześć lat temu i gdyby wtedy na miejscu Richarda był John nigdy nie odważyłaby się tego zrobić. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, co powiedział nie tak. Wtuliła się w niego, wdychając jego zapach i uspokajając biciem jego serca. Gładził jej plecy i szeptał do uszu łagodne słowa.
- Przepraszam, John…
- Lepiej? – zapytał łagodnie, a ona pokiwała głową. – Powiedziałem coś nie tak?
- Nie. Właśnie wszystko powiedziałeś idealnie…
- Wiesz, czasem was nie rozumiem… - stwierdził szczerze. Przygryzła wargę i skierowała na niego swoje spojrzenie.
- Chcesz wiedzieć, dlaczego płakałam? – zapytała, dochodząc do wniosku, ze może, a nawet powinna zwierzyć mu się ze swojej najczarniejszej tajemnicy.
- Oczywiście, Abs. – przejechał ręką po jej włosach, a w jego spojrzeniu czaiło się smutek, ból i lęk o to, co może usłyszeć, ale to był inny rodzaj niepokoju. Bał się o Abby, domyślał się, że usłyszy jedną z niewesołych historii z jej życia. Tak bardzo chciał zdjąć z jej barków, chociaż część bólu, ująć trochę nieszczęśliwych wspomnień z tej przepełnionej czary.
- Sześć lat temu… kiedy byłam z Richardem… -urwała. – Jeżeli mnie przestaniesz kochać, kiedy to usłyszysz, zrozumiem… - dodała zbolałym głosem. Przytulił ją mocno do siebie, nie mogąc patrzeć na jej cierpienie.
- Abby, kochanie, nawet tak nie myśl, jasne?
- Ja… zrobiłam coś strasznego. – kontynuowała, pomimo łez spływających po policzkach. – Wiesz, byłam sama, kompletnie sama. Wracał późno w nocy, wychodził z samego rana. Rzadko kiedy naprawdę rozmawialiśmy… Niby miałam męża, ale byłam samotna, rozumiesz? – zapytała cicho, a on pokiwał głową. – Wtedy okazało się, że jestem w ciąży… - jej głos załamał się. Gładził ją po plecach, czekając aż będzie w stanie kontynuować. – Nie zastanawiałam się długo. To wydawało się być najlepszym z możliwych rozwiązań…Poszłam do lekarza… Zrobił mi… - przymknęła oczy, z trudem wymawiając słowa, przez ogromną gulę, która uformowała się w jej przełyku. Rozwarła powieki i uniosła głowę, spoglądając mu w oczy. Widząc, że się domyśla prawdy, ale w jego oczach nie ma odrazy, której tak się bała, ciągnęła dalej. – Miałam skrobankę…- przycisnął ją jeszcze mocniej do siebie, tak, że przez chwilę nie mogła oddychać i pocałował czubek jej głowy. - Richard nic nie wiedział. Nie zwracał na mnie uwagi, później się dowiedziałam, że sypiał z moja przyjaciółką…Dopiero po fakcie w pełni zrozumiałam, co najlepszego zrobiłam. Nie było nikogo, z kim mogłabym porozmawiać i znowu zwróciłam się w stronę swojego starego przyjaciela… Moje picie stało się ostatecznym początkiem końca naszego małżeństwa. –zakończyła skrywając twarz w jego koszuli i próbując uspokoić oddech. Czekała na jego reakcję, mimo tego, że dzisiaj dał jej doskonałe świadectwo swojej miłości, obawiała się jej. Milczał, w duchu przeklinając tego faceta, który ją do tego popchnął.
- Abby… - szepnął miękko wprost do jej ucha. – Nie wiń się. Nie rób tego, to nie była twoja wina… Obiecuję ci, że przy mnie nie będziesz sama. Obiecuję ci, że nie będę na ciebie naciskał, będę cierpliwie czekał, aż będziesz gotowa, a wtedy pomogę ci we wszystkim. Jesteś dla mnie najważniejsza…
- Przepraszam… Myślałam… Bałam ci to powiedzieć… Już kiedyś chciałam, ale się bałam. – szemrała przez łzy, które teraz, gdy napięcie ją opuściło, wypływały potokami z jej oczu.
- W porządku, kochanie. Jestem tutaj.


- Abby, w porządku? – do jej uszu dotarło niespokojne pytanie Susan.
Przełknęła ciężko, pod wpływem wspomnienia. W gruncie rzeczy nie było smutne, wręcz przeciwnie – przecież wtedy dał dowód swojej miłości, ale w tych okolicznościach budziło w niej smutek i lęk. Posłała przyjaciółce powątpiewające spojrzenie, mimo wszystko pokazując jej, że jednak czuje się nienajgorzej. Zawsze mogłoby być gorzej, prawda? Przecież nie wiedzą najgorszego.
- Zadzwonię po kogoś z ginekologii.
- Nie, na razie nie!
- Abby, ale…
- Proszę, nie. – przerwała jej. Musi poczekać z tym wszystkim, aż sytuacja wyjaśni się. – Obiecuję, ze pójdę do lekarza, ale już po wszystkim, dobrze? – Susan zbadała ją wzrokiem. Widząc, że mówi poważnie, a na jej twarzy widnieje determinacja pokiwała głową. Instynktownie czuła, że jej przyjaciółka nie zrobi nic głupiego.
- Okej, ale pod warunkiem, że zrobię USG i będziesz na siebie uważała, jasne? – niczym grzeczna dziewczynka zgodziła się na te warunki. Susan złapała ją uspokajająco za rękę, chcąc dodać jej otuchy. – Wrócę za chwilkę, idę po aparat.
- Susan, zaczekaj, - powiedziała szybko. – nie mów nic Carterom, dobrze? Sama to zrobię… kiedy nadejdzie a to odpowiedni moment. – zamilkła, nie wyjaśniając, co rozumie przez „odpowiedni moment”, ale obie doskonale wiedziały co się kryje za tym dwoma słowami.

Abby została sama w pokoju i przymknęła oczy, mając wrażenie, że życie znowu wymyka się jej spod kontroli, ale tym razem nie mogła nic zrobić, żeby je powstrzymać. To nie zależało od niej. Walcząc sama ze sobą uniosła drżącym ruchem prawą rękę. Zawisła w powietrzu, czekając na dalsze polecenia wysyłane przez centrum dowodzenia.
Ich dziecko.
Część Johna, która cały czas wzrastała w niej w spokoju, aż do dzisiaj nie dając o sobie znać.
W końcu budzące się w niej macierzyńskie uczucia zwyciężyły i niepewnie położyła dłoń na brzuchu. Przez chwilę doznała niesamowitego odczucia, jakby nie kładła ręki na własnym ciele, ale jakby to był swoisty pomost do świata, w którym znajdował się John. Jego dziecko. Nigdy jej całkowicie nie opuścił… Spod powiek uciekło kilka zbłąkanych łez, które szybko stoczyły się w dół jej policzka.
Będzie matką.
To było tak nierealne, jak cała ta sytuacja. To był drugi taki moment w tym miesiącu, który przewrócił jej życie do góry nogami. I znowu nie wiedziała jak ma sobie z tym poradzić.

Kiedy drzwi do sali otworzyły się, jej dłoń gwałtownie odskoczyła od jeszcze płaskiego brzucha, a na jej twarz wpłynął rumieniec. Czuła się tak, jakby właśnie przyłapano ją na czymś niewłaściwym.

Susan niosła w ręku przenośny aparat USG, pewnie nie chciała zwracać na pracowników swojej uwagi, chociaż stało się to już dawno. Zauważywszy kątem oka, co robiła Abby uśmiechnęła się w duchu. A jednak mimo wszystko, nie jest z nią tak źle…

- Okej, zobaczymy, który to tydzień. – powiedziała z uśmiechem.

Abby wyciągnęła się na łóżku, podciągając szpitalną koszulę, żeby odkryć brzuch. Susan rozprowadziła na nim żel i włączyła maszynę, którą oparła o brzeg łóżka, tak, że obie mogły widzieć na razie ciemny ekran. Serce Abby zabiło szybciej, gdy obserwowała zbliżającą się do jej brzucha końcówkę. W napięciu obserwowała monitor, szukając znajomego obrazu, wciąż było widać tylko brzegi jej macicy i jelita, gdy nagle z czerni wynurzył się mały, fasolowaty kształt. Jej dziecko… Było taki maleńkie… Za kilka miesięcy… powstrzymała się od dokończenia myśli. Na chwilę obecną musi żyć chwilą, nie pozostaje jej nic innego

- Wygląda na szósty tydzień. – niepotrzebnie stwierdziła Susan, Abby doskonale to widziała. Jedna z ich ostatnich nocy, tak pełnych od skrywanych obaw, okazała się brzemienna w skutkach. Zostawił jej pamiątkę dużo większą niż te wszystkie drobne upominki, które znajdywała w różnych katach mieszkania po jego wyjeździe.

Co ma zrobić? Sama sobie nie poradzi, nie będzie w stanie przez to przejść. Co, jeżeli… Bała się na samą myśl. Nie zrobi tego ponownie. Nie potrafi… Nie chce, nawet próbuje wyrzucić to z głowy. Przecież, nawet, jeśli… nie będzie sama, tak jak nie jest sama teraz. Pojedyncza łza wydostała się z kącika jej oka. Potrzebowała go właśnie teraz, przecież obiecał… To nie jego wina, zganiła się.

Malutki kształt poruszył się lekko. Jeszcze nie miał uformowanych kształtów, ale i tak w głębi serca, czuła, że jest cudowny.
- Już? – zapytała Susan po niespełna kilkunastu minutach milczenia. Z pewną skrywaną niechęcią pokiwała głową. Susan wyłączyła aparat i odłożyła go na szafkę, a Abby starła papierowym ręcznikiem bezbarwny żel, który lekko się nagrzał i nieznacznie muskając brzuch z powrotem nasunęła na niego koszulę. – Posłuchaj musisz zacząć więcej sypiać i zacząć jeść.
- Susan, wiem…
- Jeżeli miałabyś problemy z zasypianiem, dam ci kilka tabletek Selofenu, jest bezpieczny w ciąży. Na mdłości nic nie bierz, mleko i kilka ciastek zanim wstaniesz z łóżka może pomóc. Dam ci też opakowanie witamin dla ciężarnych, zażywaj dwie kapsułki rano, podczas śniadania. No i najważniejsze, nie zapominaj, że w każdej chwili możesz do mnie zadzwonić i porozmawiać. Jestem waszą przyjaciółką.
- Wiem, Susan… - powiedziałam ze spuszczoną głową. Usiadła naprzeciwko niej i pozwoliła, żeby Susan otoczyła ją swoimi ramionami i przyciągnęła do siebie, a po chwili także ją objęła. Jak to dobrze mieć świadomość, że nie jest się samotnym…

***


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER Strona Główna -> FanFic Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach