Forum Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER Strona Główna Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER



"To tylko miesiąc"
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER Strona Główna -> FanFic
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Czw 21:45, 07 Gru 2006    Temat postu: "To tylko miesiąc" Back to top

Na p oczatku małe lanie wody, ale póxneij akcja się rozwija^^ enjoy Very Happy

~To tylko miesiąc~


- Powiesz mi w końcu, o co chodzi? - Zapytała swojego współtowarzysza z delikatnym uśmiechem rozlanym na twarzy.
- Pomyślałem sobie, że przydałaby nam się mała przerwa, zwłaszcza po takim dniu jak dzisiejszy - odparł tajemniczo.
- Mmmmm... Ale, o co naprawdę chodzi? - Kobieta nie dawała za wygraną. Próbowała wykorzystać cały swój wdzięk, aby uzyskać odpowiedź. Jej próby zostały skwitowane ciepłym spojrzeniem. Mężczyzna po chwili sięgnął po jej dłoń, która spoczywała na stole i splótł ich palce ze sobą. Zaczął kciukiem głaskać jej delikatną skórę.
- Myślałaś o tym? - Zapytał po chwili przerywając pełną magii ciszę, która zapanowała między nimi. Wbiła w niego zdumiony wzrok, nie mając pojęcia, co ma na myśli. Wydawał się lekko zdenerwowany, nie miała pojęcia, czym.
- O restauracji?
- O nas. O tobie i o mnie - odpowiedział.
- Yhm?
- Przez długi czas szukałem odpowiedniego związku, Abby. Czasem wiązałem się z niewłaściwą osobą, albo ja nie byłem gotowy. Czasami znajdowałem się w niewłaściwym miejscu... Ale teraz... Myślę, że jestem. Naprawdę. A ty, Ab? - Spędził tyle czasu układając sobie w głowie scenariusz TEJ rozmowy, a kiedy przyszedł na nią czas kompletnie zapomniał, co chciał powiedzieć. Miał nadzieję, że nie wyszedł w jej oczach na kompletnego kretyna. Naprawdę była dla niego wszystkim. Ten dzień przed trzema laty, kiedy spotkał ją po raz pierwszy odmienił jego życie na zawsze. Nie zakochał się w niej od razu, ale poczuł do niej pewien rodzaj sympatii, którego nigdy nie odczuwał w stosunku do innych studentów. Później był na nią wściekły, ale szybko mu przeszło - w końcu uratowała mu życie... Powoli zaczęła się nawiązywać między nimi przyjaźń, która bardzo szybko przerodziła się w głębsze uczucie. Gdy poznało się ją bliżej, nie chciało się oddalać od niej ani o krok. Była jedną z tych osób, obok których nie można przejść obojętnie, które zapamiętuje się na zawsze. Był niezmiernie wdzięczny losowi, że skrzyżował ich drogi. Miał nadzieję, że połączą się już na zawsze. Nie wyobrażał sobie swojej przyszłości z nikim innym. To właśnie z Abby chciał się zestarzeć, chciał, żeby ona była matką jego dzieci, chciał się budzić każdego ranka u jej boku i tam zasypiać... Jednym słowem chciał jej całej, był gotów ofiarować jej całego siebie. Jeszcze nigdy nie czuł czegoś podobnego.
- John... - Odparła cichym głosem, unosząc kąciki ust. Kobieca intuicja podpowiadała jej, co zamierza John. Była szczęśliwa, a zarazem przerażona. Buzujące w niej emocje sprawiły, że nie potrafiła racjonalnie myśleć i sklecić prostego zdania. Kochała tego mężczyznę, który siedział naprzeciwko niej całą duszą, każda jej cząstka była mu oddana. Gdy nie była z nim jej myśli były skupione wokół niego, a kiedy byli razem najchętniej nie odsuwałaby się od niego ani o krok, tak desperacko go potrzebowała. W jego ramionach zapominała o wszelkich troskach, a w jego oczach najchętniej gubiłaby się każdego dnia, każdej godziny... Lekko ścisnęła jego dłoń mając nadzieję, że ten gest uświadomi mu jak bardzo jest dla niej ważny. To przy nim czuła się najlepiej i najbezpieczniej. To gdzie byli nie miało znaczenia, najważniejsze było to, że byli razem. Wtedy nie potrzebowali słów, rozumieli się bez nich. Wystarczało im jedna wymiana spojrzeń, uśmiechów i jeden dotyk, aby odczytali swoje myśli i emocje. Dopiero przy nim czuła się kochaną za to, kim jest, a nie, kim próbuje być. Nie bała się ukazać mu swojego wnętrza, wiedziała, że ją zrozumie, albo, chociaż będzie próbował. Nigdy jej do niczego nie zmuszał, nie usiłował narzucić jej swojego zdania. Po tych wszystkich nieudanych związkach nareszcie trafiła na ten właściwy. Ale to nie oznaczało, że nie mieli problemów...
- Naprawdę chcę, żeby nam się udało. Zrobię wszystko, co będzie trzeba. - Mówił całkowitą prawdę. Było warto, chociażby dla jej delikatnego uśmiechu, widoku jej spokojnej twarzy, gdy spała... Każda chwila z nią spędzona była wyjątkowa, a te, które były przed nimi warte oczekiwania.
- Ja też - Szepnęła. Obawiała się, że gdy odezwie się normalnym tonem, głos odmówi jej posłuszeństwa ze wzruszenia. Uśmiechnął się do niej nieco pewniej. Jego wolna dłoń zniknęła pod stołem.
- Wiem, że mieliśmy ciężki okres i wciąż jest przed nami wiele rzeczy, przez które musimy przebrnąć, ale sądzę, że idzie nam dobrze. Myślę, że dorastamy, zmieniamy się... A ty jak uważasz?
- Jestem pewna, że sobie poradzimy... -Odpowiedziała cichym głosem. W ciągu swojego trzydziestoczteroletniego życia jeszcze nigdy się tak nie czuła. Było jej słabo, ale jednocześnie miała w sobie dziwną siłę, z której pomocą byłaby w stanie przeciwstawić się wszelkim przeciwnościom losu, które stanąłby na drodze ich związku. - Razem będzie nam łatwiej. - Otrzymała od niego jeden z tych uśmiechów i spojrzeń, które roztapiały jej serce. Jego dłoń z powrotem znalazła się na stole. Trzymał w niej małe, granatowe, pudełeczko.
- Wczoraj nie poszło to tak jak sobie zaplanowałem... - Zaczął po chwili. Otworzył je i postawił przed Abby. Był w nim najpiękniejszy pierścionek, jaki kiedykolwiek widziała. Rozplótł ich palce, wziął jej dłoń w swoją i uniósł lekko do góry. - Abby, jesteś... Nie ma słów, które określiłyby to, co do ciebie czuję. Wiem, że nie zawsze jestem idealny, ale chcę, żebyś wiedziała, że nikt nie będzie cię kochał bardziej niż ja. - Mówił cichym głosem, patrząc się jej w oczy. - Abby, zostaniesz moją żoną?
- Będę najszczęśliwszą kobietą pod słońcem, John.

***

W ciągu ostatniego miesiąca byli tak szczęśliwi jak nigdy dotąd. Ich związek z dnia na dzień stawał się lepszy, na swojej drodze spotykali coraz mniej problemów. Jego rodzina pogodziła się z tym, że zostanie jego żoną i zaczynali się z tego cieszyć. Najbardziej polubiła ją jego babcia. Abby też lubiła tę starszą kobietę, która była tak ważną osobą dla Johna. Na początku bała się, że będzie przez nią postrzegana jako rywalka, ale szybko rozwiała swoje obawy. Spotkała już większość jego rodziny, która naprawdę była dla niej przemiła. Nie poznała tylko jego matki, która i tak nie miała zamiaru przylecieć do kraju i siostry, która mieszkała we Francji, ale i ona miała ich niebawem odwiedzić. Maggie nareszcie zaczęła brać lekarstwa i była bardzo podekscytowana. Gdy do nich dzwoniła nie przestawała ich zamęczać pytaniami o datę ślubu. Jeszcze o niej nie myśleli. Chcieli, aby odbył się w lato. Ustalenie dokładnego dnia pozostawili na czas, kiedy John będzie z powrotem w domu. Wyjazd do Kongo był jedyną rzeczą, która ją martwiła w tych sielankowych chwilach. Czasami budziła się w środku nocy zlana potem po kolejnym koszmarze. Przytulała się wtedy do niego i znowu zasypiała, wsłuchując się w spokojny rytm jego oddechów. Wiedziała, że rezygnacja z udziału w programie była już niemożliwa, a poza tym chciał tam jechać... Kochała go, więc nie miała zamiaru robić czegokolwiek, co miałoby go unieszczęśliwić. Jednak czułaby się o wiele lepiej gdyby pozostał tutaj, razem z nią. Nawet myślała, żeby pojechać z nim, ale się nie zgodził - stwierdził, że jest to dla niej zbyt niebezpieczne... Strasznie ją to zirytowało, jemu wolno było się narażać, a jej nie? Cieszyła się, że nie będzie tam sam, ale razem z Luką. Miała nadzieję, że miesiąc szybko minie i nim się obejrzy John znowu będzie razem z nią.
Otrząsnęła się z zamyślenia i powróciła do swoich zwykłych zajęć pielęgniarki. Spojrzała w bok i za szybą, która oddzielała urazówkę od zwykłej sali zauważyła swojego narzeczonego, który intubował pacjenta. Pomimo, że dzieliło ich kilkanaście metrów i ściana, czuła, że coś jest nie tak. Jego twarz była nienaturalnie blada i nie gościł na niej ten delikatny uśmiech, który ostatnimi czasy z niej nie schodził. Dokończył zabieg i Chunny zaczęła wentylować. Na chwilę straciła go z oczu, gdy stanął za Prattem. Po chwili przesunął się i odzyskała widok na twarz Johna. Zamienił z kolegą kilka słów, zdejmując z rąk rękawiczki i ściągając jednorazowy fartuch, które rzucił na podłogę, po czym wyszedł z urazówki, znikając w korytarzu.
- Przepraszam na chwilę. - Zwróciła się do młodej kobiety z ostrym zapaleniem płuc, której właśnie zmieniała kroplówkę z glukozą. Wybiegła z sali, żeby z nim porozmawiać. Dojrzała jego oddalające się, lekko przygarbione plecy - John, zaczekaj! - Krzyknęła za nim. Odwrócił się słysząc swoje imię. Tym razem jego twarzy nie rozjaśnił uśmiech, kiedy ją zobaczył. Podbiegła w jego stronę, a on podszedł do niej wolnym krokiem. Przytuliła go i popatrzyła mu w oczy, zauważyła, że są szkliste. Teraz już naprawdę była zaniepokojona, coś było nie tak... - John, co się stało? - Odeszli pod ścianę i przytulił ją, biorąc kilka głębszych wdechów. Czuła jego ciężko walące serce.
- Dzwoniła Emilly... Babcia... Nie żyje. - Odpowiedział cicho.
- O Boże... John... Tak mi przykro... - Przytuliła go mocno i zaczęła gładzić po plecach. Wiedziała, że jest to dla niego straszne przeżycie... Dla niej to też był szok. Wiedziała, że była poważnie chora, ale jeszcze kilka dni temu rozmawiały i wyglądała tak dobrze jak nigdy. Wiadomość o zaręczynach wnuka jakby dodała jej skrzydeł... Tak chciała, żeby ta kobieta była na ich ślubie...
- Kiedy kończysz zmianę? - Zapytał ją.
- Za cztery godziny. Jedziesz do domu? - Odparła. Tak bardzo chciała przy nim być, ale wiedziała, że Kerry nie zwolni jej wcześniej - oprócz niej na dzisiejszym dyżurze była tylko Chunny i Haleh, a było bardzo wielu chorych. Pokiwał twierdząco głową. - Przyjadę od razu. - Dodała i mocniej go uścisnęła.
- Dziękuję, Abby... - Nie odpowiedziała tylko delikatnie go pocałowała. Odsunął się od niej, rzucił jej smutne spojrzenie i odszedł korytarzem. Obserwowała jego oddalającą się sylwetkę z melancholijnym wyrazem twarzy.

***


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Avonelee
Lekarz



Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 1574
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

 PostWysłany: Czw 22:53, 07 Gru 2006    Temat postu: Back to top

znam już to ale jeszcze raz gratuluję talntu twórczosci Wink

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Pią 16:22, 08 Gru 2006    Temat postu: Back to top

***

Wzięła głęboki oddech i zapukała do drzwi rezydencji. Kilkanaście sekund później usłyszała zgrzyt zamka i drzwi stanęły przed nią otworem. Przekroczyła próg i w przyciemnionym wnętrzu dostrzegła sylwetkę Emilly.
- Dobry wieczór, pani Lockahrt. - Usłyszała przywitanie wypowiedziane smutnym głosem.
- Dobry wieczór. - Odpowiedziała cicho, niemal szeptając. Głośniejszy ton wydawał się nie na miejscu. Odnosiła wrażenie jakby cały dom tęsknił za swoją panią i w ciszy opłakiwał jej stratę. - Naprawdę bardzo mi przykro... Jest John?
- Doktor Carter jest na górze... Zaprowadzić panią?
- Zaczekam... - Odparła. Wiedziała, że mimo wszystko John nie chciałby, żeby teraz była z nim. Potrzebował trochę czasu dla siebie, musiał uporać się z tym, co się stało, a ona nie mogła mu w tym pomóc. Dopiero później będzie mogła go wesprzeć swoją obecnością.
- Napije się pani czegoś, albo zje? - Z zamyślenia wyrwał ją głos kobiety. Uświadomiła sobie jak bardzo była zmęczona - spała dzisiaj zaledwie pięć godzin. Wieczorem uczyła się - kilka tygodni temu wróciła na studia - a z samego rana miała dyżur pielęgniarki. John zapewniał ją, że nie musi pracować, że wystarczy jak będzie się uczyła, ale nie chciała, żeby finansował jej naukę. Zamierzała sama za nią płacić, przynajmniej na razie. Nie naciskał na nią, tylko zaakceptował jej decyzję, pomagając jej, w czym tylko mógł. Była wdzięczna losowi, że umożliwił jej poznanie tak wspaniałego mężczyzny.
- Poproszę kawę. - Zdjęła płaszcz i położyła na poręczy.
- Nakryję w salonie.
- Nie trzeba. - łagodnie zaoponowała. Emily wyglądała jakby chciała być teraz sama, uciec od swoich obowiązków, lecz poczucie odpowiedzialności jej tego zabraniało. Otrzymała delikatny uśmiech wdzięczności. Poszła za nią do kuchni i usiadła przy stole, a kobieta przygotowała jej kawę. Mimo tak ciepłego przyjęcia wciąż czuła się w tym domu trochę nie na miejscu. Przepych i służba powodowała, że czuła się jak mała, niepozorna dziewczynka, która poznała księcia z bajki. Postawiła przed nią tackę z cukrem i śmietanką oraz filiżankę pełną czarnego, parującego płynu. - Dziękuję.
- Pani Carter była naprawdę szczęśliwa z państwa zaręczyn... - Gospodyni odezwała się do niej po chwili milczenia. Abby wbiła w nią ciepły wzrok i czekała na kontynuację. - Cieszyła się, że doktor Carter nareszcie znalazł kogoś, kto go naprawdę kocha. - Serce ścisnęło jej się ze wzruszenia, a po policzku spłynęła samotna łza. Słowa Emily wiele dla niej znaczyły.
- Dziękuję... - Odpowiedziała. Nim kobieta zdążyła się odezwać drzwi do kuchni otworzyły się i do pomieszczenia wszedł John. Na jej widok zatrzymał się zdziwiony. Zrobiło jej się go bardzo żal. Jeszcze nigdy nie widziała go tak smutnego. Kołnierzyk koszuli miał rozpięty, krawat poluzowany, a marynarkę musiał zostawić na górze. Wstała z krzesła i podeszła do niego.
- Abby? Myślałem, że jesteś jeszcze w pracy... - Powiedział cichym głosem. Przytuliła go i pocałowała go w głowę.
- Weaver wypuściła mnie wcześniej. - Spojrzała mu w oczy, które były lekko spuchnięte i zaczerwienione. Pieszczotliwie przejechała dłonią po jego policzku.
- Gdyby państwo czegoś potrzebowali będę u siebie. - Przerwała im.
- Poradzimy sobie, Emily... Dziękujemy za wszystko... - Odparł, odprawiając ją. Usłyszeli odgłos zamykanych drzwi i zostali sami. Wtulił się w jej ramiona szukając w nich oparcia w tym trudnym momencie. Gdy jego oddech stał się cięższy od powstrzymywanych emocji zaczęła delikatnie gładzić go po plecach.
- Szzzzz... - Szeptała uspokajająco do jego ucha. - Będzie dobrze, John... Będzie dobrze, kochanie.
- Dziękuję... - Odpowiedział kilkanaście minut później. Wciąż stali na środku kuchni złączeni w uścisku. Posłała mu pełne miłości spojrzenie i pocałowała w policzek. - Gdyby nie ty...
- Szzzzzz.... Nie musisz nic mówić, John... Wiem... Jestem tutaj i zawsze będę...

***

Dni mijały błyskawicznie i nieuchronnie zbliżali się do TEJ daty, której tak się obawiała. Z miesiąca zrobiły się dwa tygodnie, z dwóch tygodni tydzień, z tygodnia trzy dni, a z trzech dni dwa... W przedpokoju czekała spakowana torba, która za każdym razem, gdy na nią spojrzała powodowała bolesne ukłucie serca. Każdą wolną chwilę starała się spędzić z Johnem. Zaniedbała naukę, wiedząc, że podczas następnego miesiąca będzie miała na nią aż zanadto czasu. Już zaczynała za nim tęsknić. Nie potrafiła sobie wyobrazić jak jej życie będzie wyglądało, gdy wyjedzie, w ciągu tego roku przyzwyczaiła się do jego obecności. Dwie szczoteczki w łazience, męska golarka i woda po goleniu na półce, jego ubrania i osobiste przedmioty, zajęta druga strona łóżka przesiąknięta jego zapachem, pasowały tak idealnie jakby ich miejsce było im od początku przeznaczone. Nie wiedziała jak to będzie, gdy nagle tego zabraknie i bała się sobie to wyobrazić. Pocieszała się myślą, że po jego powrocie będzie miała go tylko dla siebie. Zostanie panią Carter... Wciąż było jej ciężko się z tym oswoić. Bała się, że pewnego ranka obudzi się i okaże się, że to był tylko piękny sen.
Uniosła się na ramieniu i wbiła spojrzenie w jego oświetloną księżycową poświatą twarz. Czuła delikatny dotyk męskiej dłoni na talii.
- Co? - Zapytał kilka minut później, gdy wciąż była zajęta milczącą kontemplacją jego oblicza, a między jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. Opadła z powrotem na łóżko i położyła głowę na jego klatce piersiowej a nogę przerzuciła przez jego biodra. Przytulił ją mocniej do siebie i pocałował w głowę.
- Zastanawiam się jak to będzie... - Odparła w końcu przywierając do niego mocniej jakby bała się, że zaraz zniknie. Delikatnie uniósł jej podbródek, aż ich oczy spotkały się, przekazując sobie to, czego nie potrafiłby opisać najzdolniejszy z poetów.
- Przecież wiesz, że już nie mogę zrezygnować.
- Wiem... - Odpowiedziała, chociaż w głębi serca czuła, że gdyby naprawdę chciał to udałoby mu się wycofać. - Tylko... Boję się o ciebie. To Afryka, tam niczego nie możesz być pewien, a już na pewno nie swojego bezpieczeństwa. - Przysunął swoje wargi do niej, zatrzymał się, tak, że przez chwilę mogła poczuć powietrze, które wydychał i pocałował ją z uczuciem. Położył głowę na poduszce, a ona ułożyła się na nim wygodniej, usiłując zagłuszyć swoje obawy, które rosły z minuty na minutę.
- Wrócę, Abby. Obiecuję ci, że wrócę. - Wyszeptał ściskając jej dłoń. Próbowała mu uwierzyć, ale nie potrafiła. W jej sercu wciąż tliła się iskierka niepokoju, która w każdej chwili była gotowa wskrzesić ogień. Pod powiekami poczuła piekące łzy, które usiłowała powstrzymać. Nie chciała, żeby je zobaczył... Przygryzła mocno wargę, ale nie udało jej się ich zatrzymać i po policzku popłynęła łza, a zaraz za nią kolejna. Spływały zostawiając po sobie wilgotny, słony ślad, żeby skapnąć z jej twarzy i tam zakończyć swoją wędrówkę. Gdy wylądowały na jego skórze, objął ją jeszcze mocniej, przytulając brodę do czubka jej głowy i zaczął uspokajająco gładzić jej plecy. Czuła się tak dobrze i bezpiecznie, że zaczęła zasypiać kołysana spokojnym rytmem jego oddechów. Kiedy napięcie jej mięśni opadło pocałował ją w głowę, zastanawiając się czy dobrze zrobił przyrzekając jej swój powrót...

***

Kiedy się przebudziła uświadomiła sobie, że to już dziś...Przez następny miesiąc John będzie w Kisangani. Przekręciła się na bok chcąc na niego spojrzeć, ale strona łóżka, na której spał była pusta. Z sercem walącym jak młot wstała i wyszła do salonu. Wystraszyła się, chociaż wiedziała, że nie wyjechałby bez pożegnania.
- John? - Stał przy komodzie i w milczeniu oglądał ich zdjęcia, które oprawiła w ramki. Podwójna randka w wesołym miasteczku, przyjęcie gwiazdkowe u Susan, kolacja z jego rodziną i wiele, wiele innych. Każda z tych fotografii miała własną, niepowtarzalną historię i wywoływała piękne wspomnienia... Odwrócił się do niej, delikatnie uśmiechając. Podeszła do niego i wtuliła w te silne, męskie ramiona, za których uściskiem będzie tak bardzo tęsknić.
- To tylko miesiąc, Abby... - Powiedział takim tonem jakby chciał przekonać o tym samego siebie. Podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. - Kiedy wrócę zapomnimy, że kiedykolwiek rozstaliśmy się na tak długo... - Dodał i pocałował czubek nosa swojej przyszłej żony.
- Sam w to nie wierzysz. - Szepnęła mu do ucha. Nim odpowiedział poprowadził ją do kanapy, na której usiedli przytuleni do siebie chłonąc swoją obecność.
- Masz rację: nie wierzę. Będę myślał o tobie każdego dnia, każdej sekundy. - Odparł po chwili gładząc jej ramię. Po jej policzku spłynęła łza i wzięła głęboki oddech, aby zapanować nad swoimi emocjami. Wysunęła się z jego objęć, wstała z kanapy i podeszła do komody. Przebiegła wzrokiem po zdjęciach zastanawiając się, które wybrać. Zdecydowała się na te, które zrobiono kilka dni po ich zaręczynach. Gdy ich przyjaciele dowiedzieli się o tym, że planują się pobrać zorganizowali przyjęcie na ich cześć. Weszli razem do świetlicy po skończonej zmianie, a tam czekała na nich niespodzianka. Całą imprezę fotografował Michael, który jak się okazało był całkiem utalentowany pod tym względem. Miała duży dylemat, które z nich oprawić - w końcu zdecydowała się na dwie: jedną, na której John obejmował ją w pasie i drugą, na której się całowali. Wyjęła z ramki tą pierwszą, zastanawiając się nad jeszcze inną. Tym razem wybrała tą, zrobioną przez Erica na ich podwójnej randce. Wróciła myślami do sceny, która była na niej uwieczniona.

Gdy ulubiona piosenka Jodie skończyła się, roześmiana i zmęczona czwórka wróciła do stolika. Eric skupił całą swoją uwagę na dziewczynie, a Abby przewróciła oczami powodując uśmiech na twarzy swojego chłopaka.
- Co? - Zapytała spoglądając na niego.
- Nic. - Odpowiedział radosnym głosem.
- Nie wierzę. - Odparła rzucając mu przeciągłe spojrzenie spod brwi.
- Jesteś piękna, wiesz? - Usłyszała kilka sekund później komplement wypowiedziany poważnym głosem.
- I to cię tak rozśmieszyło? - Spytała, lekko się czerwieniąc. Nic nie powiedział tylko przejechał dłonią po jej policzku wywołując u niej uśmiech. Do ich uszu dobiegły wolne nuty piosenki. Podniósł się z krzesła i gestem zaprosił ją do tańca. Wyszli na środek prowizorycznego parkietu, przytulili się i zaczęli kołysać w rytm utworu. Położyła głowę na klatce piersiowej Johna, wsłuchując się w bicie jego serca. Ramiona zarzuciła na jego szyję, a on objął talię Abby. Uniosła głowę i ich oczy spotkały się. Pochylił się i odszukał jej wargi aby złączyć się z nimi w pocałunku.
- Mógłbym całować cię bez końca. - Wyszeptał.
- Taaak?
- Yhmmm. - Wymruczał tuż przy jej ustach. Nim zabrał się za udowadnianie swoich słów tuż przed nimi błysnął flesz.


- Abby, wszystko w porządku? - Głos, który usłyszała za sobą i ręce obejmujące ją w talii były całkowicie realne. Oparł brodę na jej prawym barku, wpatrując się w fotografię. Odłożyła zdjęcie i pustą ramkę na komodę.
- Tak. - Odpowiedziała i nakryła swoimi jego dłonie, które spoczywały splecione na jej brzuchu. Stali tak przez chwilę w całkowitym milczeniu. - Chcę, żebyś zabrał ze sobą te zdjęcia. - Dodała.
- Będę miał je zawsze przy sobie... - Wyszeptał prosto do jej ucha i złożył na nim delikatny pocałunek. Odwróciła się do niego przodem i odszukała jego usta.
- Samolot masz za pięć godzin? - Zapytała ze smutkiem w głosie kilka minut później.
- Ale muszę być dwie godziny wcześniej. Jedziesz ze mną na lotnisko? - Powiedział ciężko wzdychając. Nie chciał się z nią rozstawać. Przełknęła gulę rozczarowania, która uformowała się w jej gardle i pokiwała głową. Bała się, że głos odmówi jej posłuszeństwa. Wtuliła się w niego mocniej coraz bardziej zdając sobie sprawę, że są to ich ostatnie chwile razem przed miesięczną rozłąką...

***

- Pasażerowie lotu numer pięć tysięcy sto trzydzieści pięć do Paryża proszeni do wejścia "E". - W terminalu rozległ się suchy, pozbawiony jakichkolwiek emocji głos pracownika lotniska. Zastanawiała się czy mężczyzna wie ile te słowa mogą znaczyć - dla jednych przygodę, drugich powrót do szczęśliwego życia, a jeszcze innych, tak jak w ich przypadku, długą rozłąkę. Na każdego podróżującego po zejściu z pokładu samolotu czekało co innego... Jej wzrok przeniósł się na uśmiechniętą parę rozmawiającą po francusku, która podniosła się słysząc ogłoszenie. Wracali do domu, a John go opuszczał na trzydzieści jeden dni... Tak bardzo chciała być na miejscu tej dwójki. Wiedząc, że nie może nic zrobić, aby opóźnić moment rozstania, wstała z pomocą swojego narzeczonego. Bez słowa objął ją w talii i ruszyli w stronę wejścia. Łzy zaczęły napływać do jej oczu, chociaż jadąc tutaj obiecała sobie, że nie będzie płakać. Nie udało jej się ich powstrzymać i po chwili jej policzki były wilgotne. Tak bardzo bolało ją serce... Kiedy zaczęło się miedzy nimi układać tak jak powinno, musiał wyjechać?. Oddałaby wszystko, aby teraz mogli wciąż siedzieć w jej mieszkaniu skupiając uwagę na sobie. Tylko oni, żadnego szpitala ani studiów. Przez poprzedni rok mieli dla siebie niewiele czasu... Przysunęła się do niego bliżej, wiedząc, że za kilkanaście minut już go tutaj nie będzie. Opuścił głowę i zerknął w jej stronę, a ich oczy spotkały się. Widziała w nich smutek i żal. Uniósł kąciki ust do góry próbując dodać jej, a pewnie także i sobie, otuchy.
Nie lubił pożegnań, a już zwłaszcza nie tych z najbliższymi osobami... Czuł się winny, przez to, że zostawiał ją tutaj samą. Sprawiała wrażenie niezależnej i silnej, lecz wiedział, że potrzebuje kogoś, kto się nią zaopiekuje, a jemu przypadł ten zaszczyt. Zastanawiał się kto będzie się troszczył aby nie uczyła się za dużo, zjadła porządny obiad, wyspała się w nocy i po prostu była szczęśliwa. Przez następnych trzydzieści jeden poranków nie będzie mógł obserwować jej spokojnej twarzy gdy spała i łagodnego uśmiechu tuż po przebudzeniu, troski z jaką traktowała pacjentów i rozbawionej miny, gdy któryś z pijanych mężczyzn próbował się z nią umówić. Nie zobaczy brwi, które marszczyła podczas nauki i końcówki długopisu trzymanej przez nią w ustach, ani późniejszych efektów jej ciężkiej pracy na urazówce. Nie zostanie ukołysany do snu jej wyrównanym oddechem, biciem serca i słodkim ciężarem spoczywającym na jego piersi... Pozostanie mu tylko wracanie myślami do chwil, które spędzili razem, dwie fotografie i jej obraz, który na stałe wyrył się w jego sercu. Będzie tęsknił za jej każdą cząstką, za każdą sekundą, którą mogliby dzielić. "Abby" - to jedno imię mogło mówić tak niewiele, ale dla niego było synonimem szczęścia i miłości, synonimem życia. Spojrzał jej w oczy, które były pełne łez. Kiedy płakała czuł się taki bezsilny, a teraz on sam był powodem?.. Westchnął z bólem kiedy doszli do końca długiej kolejki ciągnącej się do wejścia na pokład. Postawił podręczną torbę na podłodze i przytulił ją mocniej do siebie.
- Nie płacz, kochanie... - Wyszeptał do jej ucha, chociaż on sam czuł pod powiekami piekące łzy.
- Nie płaczę. - Odparła łamiącym się głosem, przecząc temu co robiła. Zarzuciła ramiona na jego szyję i pocałowała go, całkowicie zatracając się w tym co robi. Gdy odkleili się od siebie, gwałtownie łapiąc oddech, odsunął się od niej, popatrzył w oczy i delikatnie otarł łzy z jej zarumienionych policzków.
- Abby, niedługo wrócę... - Powiedział.
- Wiem... - Co z tego, ze wiedziała? To nie spowoduje, że z miesiąca zrobi się kilka dni, ani, że będzie jej łatwiej. Oparła głowę o jego klatkę piersiową, wsłuchując się w przyśpieszone bicie serca swojego narzeczonego. - Kocham cię... - Dodała cicho, jakby bała się, że głośniejsze wymówienie tych magicznych słów sprawi, że stracą swoją wartość. Uśmiechnął się słysząc tą deklarację z jej ust złożył pocałunek na jej czole.
- Ja ciebie też, Ab... Najbardziej pod słońcem. - Szepnął i wziął głęboki oddech. Z trudem zdławił sobie emocje, które w nim obudziła. Podniósł wzrok ponad jej ramieniem i spostrzegł, że kolejka znacznie zmniejszyła się. Zaraz będą musieli się rozstać... Pogładził jej plecy i wyswobodził z jej objęć. Rzuciła wystraszone spojrzenie w stronę kolejki, szacując ile jeszcze zostało im czasu. - Pójdę pożegnać się z tatą. - Wyjaśnił. Zerknęła za niego, kilka metrów za nimi stał jego ojciec. Kompletnie zapomniała, że przyjechał razem z nimi. Pokiwała głową i puściła jego dłoń, którą wciąż trzymała. Odszedł w stronę starszego mężczyzny, a ona wyjęła ze swojej torebki chusteczkę, którą osuszyła policzki.
Stanął przed ojcem z ponurym uśmiechem na twarzy. Objęli się i poklepali po plecach, tak jak mężczyźni mają w zwyczaju.
- Uważaj na siebie.
- Będę. - Zapewnił go. - Zrobisz coś dla mnie? - Dodał po chwili niepewnym głosem.
- Oczywiście.
- Zaopiekuj się Abby, dopóki nie wrócę z powrotem, dobrze? - Wyjaśnił o co mu chodzi odwracając się w jej stronę, wyglądała na tak smutną i zagubioną, że chciał podejść i przytulić ją, sprawić, żeby uśmiech wrócił na jej piękną twarz...
- Nie ma sprawy, synu. - Odpowiedział doskonale rozumiejąc, co jego potomek ma na myśli. Poklepał go po plecach, uścisnął dłoń i dodał: - Idź do niej.
- Do zobaczenia. - Pożegnał się i wrócił do swojej przyszłej żony. Kiedy zobaczyła, że zmierza w jej stronę rozłożyła ramiona i przytuliła go mocno do siebie. Podniosła głowę i pocałowała go.
- Kochanie, nie martw się... - Złapał oddech i szepnął jej do ucha. Wzruszenie ściskało go za serce. - To tylko miesiąc, zobaczysz, że minie bardzo szybko.
- Nic nie mów... - Odpowiedziała cicho, czując się coraz gorzej gdy wypowiadał kolejne słowa. W jego głosie brakowało przekonania. Rozpaczliwie wpiła się w jego wargi, mając nadzieję, że uda im się uszczknąć jeszcze trochę czasu... - Bądź ostrożny, John... - Przestrzegła go. Jej oczy były pełne łez, a wargi drżały.
- Proszę pana, musi pan już wejść. - Odezwała się łagodnym tonem pracownica lotniska.
- Kocham cię, Abby. - Szepnął jej do ucha i pocałował je. Nie udało jej się zatrzymać łez i na jej policzkach pojawiły się wolno spływające, przeźroczyste krople.
- Ja ciebie też... - Odpowiedziała. - Masz wszystko? - Podniósł torbę z podłogi i pokiwał głową. Przejechał dłonią po jej ramieniu, spojrzeniem przekazując jej milczące pożegnanie. Emocje ściskały go za gardło, sprawiając, że miał problem ze złapaniem oddechu. - Do zobaczenia za miesiąc... - Dodała, a na jego twarz wpłynęła jeszcze smutniejsza mina. Skinął swojemu ojcu, który nadal stał kilka metrów za nimi. Zerknął na nią po raz ostatni i odwrócił w stronę bramki. Podał kobiecie swój bilet, torbę położył na taśmie, a sam przeszedł przez wykrywacz. Z ciężkim sercem z powrotem wziął swój podręczny bagaż i zniknął w rękawie prowadzącym na pokład samolotu. Jego serce krwawiło z bólu... Tak bardzo nie chciał jej opuszczać. Wyobrażał sobie jak za nim spogląda z tym smutnym wyrazem twarzy i łzami na policzkach... Żal ścisnął go jeszcze mocniej za gardło, kiedy przekroczył próg samolotu. Śledziła wzrokiem jego sylwetkę znikającą w korytarzu i jedyne o czym marzyła to to, aby zrezygnował z wyjazdu... Gdy straciła go z oczu poczuła się tak, jakby straciła część siebie... Nie minęło jeszcze pięć minut, a ona już rozpaczliwie tęskniła. Starając się kompletnie nie rozkleić podeszła do szyby zza której było widać pasy startowe. Jej sercem zawładną nieopisany lęk gdy obserwowała wzbijający się w powietrze samolot. Nie była w stanie powstrzymać szlochu, który targał jej ciałem gdy maszyna znikała na horyzoncie...

***


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
JohnCarterIII
Administrator



Dołączył: 24 Wrz 2005
Posty: 917
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wielbark

 PostWysłany: Pią 17:04, 08 Gru 2006    Temat postu: Back to top

ledwo co przebrnołem przez jej 1szy post a tutaj dowaliła drugi jeszcze większy Razz
kiedy ja to przeczytam, matko boska !
na początku troche wieje nudą, ale ogólnie coraz bardziej mi się podobają te wszystkie ficki Smile


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Avonelee
Lekarz



Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 1574
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

 PostWysłany: Pią 17:12, 08 Gru 2006    Temat postu: Back to top

wszystkie są śuper Wink....

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Pią 17:25, 08 Gru 2006    Temat postu: Back to top

Hehehe, wiem jestem okropna^^ A to dopiero początek^^ cieszę sie^^

Nie mam co robic, wiec dowalę kolejny Very Happy

***

Czas upływał godzina za godziną, minuta za minutą w żółwim tempie. Jeszcze nigdy tak się nie wlókł. Z niecierpliwością odliczała dni do jego powrotu, a kartek w kalendarzu wcale nie chciało ubywać. Każde zerknięcie na tarczę zegara wywoływało u niej westchnięcie irytacji i ukłucie żalu. Jednak przemijanie było nieodłączną częścią natury i już za tydzień jej przyszły mąż miał być z powrotem. Uwielbiała nazywać go swoim "przyszłym mężem". Pod tym określeniem skrywała się obietnica szczęśliwego życia przy boku ukochanej osoby, tego, czego brakowało jej przez dotychczasowe lata. Nie bała się momentu, w którym złączą się na zawsze, wręcz przeciwnie - oczekiwała tego z utęsknieniem. Gdy wychodziła za mąż po raz pierwszy była pełna obaw i wątpliwości. Miała nadzieję, że teraz ich brak oznaczał trafny wybór. Nie, to nie była nadzieja... Była tego tak pewna, jak niczego innego. Przy nim chciała się zestarzeć, a w przyszłości urodzić mu dziecko. Uśmiechnęła się do siebie na jego wspomnienie. Zastanawiała się czy też o niej rozmyśla, bo ona nie mogła przestać. Zawsze, gdy miała wolną chwilę, jej myśli wędrowały w jego stronę, ale nie zawsze były pogodne. Nie potrafiła przestać bać się o niego. Wciąż nie wiedziała, co wywołuje ten niewyjaśniony lęk... Starała się spychać go jak najdalej w głąb świadomości, ale nie zawsze to się udawało. Wtedy wyjmowała z torebki odbitki fotografii, które miał ze sobą i wyobrażała sobie, że John ogląda je w tym samym czasie. Wówczas niepokój nieco się zmniejszał, ale nie znikał.
- Pani doktor? - Z zamyślenia wyrwał ją głos pacjentki.
- Jeszcze nie "pani doktor". - Zwróciła się do nieco młodszej od siebie pacjentki, która studiowała architekturę (była bardzo wygadana i już zdążyła opowiedzieć jej historię swojego szczęśliwego związku, i była szalenie zainteresowana, gdy dojrzała pierścionek na palcu Abby).
- Czym jest tych parę miesięcy? Mi zostały jeszcze dwa lata...
- Teraz może zaboleć. - Uprzedziła, uśmiechając się ciepło. Polubiła tą dziewczynę, dla takich pacjentów jak ona chciało się pracować.
- Aaau! - Pisnęła, gdy Abby polała jej dłoń płynem dezynfekującym, a po chwili wbiła igłę tuż pod skórę, wstrzykując niewielką ilość lidokainy, a po chwili powtórzyła zabieg dookoła rany.
- Przepraszam, już nie powinno boleć. Co projektowałaś?
- Tym razem wymarzony dom...Miałam słuchawki na uszach i nie usłyszałam, że Adrian wrócił z pracy i podchodzi do mnie od tyłu, żeby mnie pocałować... Podskoczyłam i wbiłam sobie nożyk. No, ale na szczęście projekt nie ucierpiał. - Abby uśmiechnęła się, widząc zaangażowanie dziewczyny. Zerknęła na zegarek, minęły dwie minuty - lidokaina powinna zacząć działać. Rozpakowała igły i nić, aby zacząć zszywać ranę.
- Mi też się to zdarza. - Zapewniła przypominając sobie chwile, gdy zbyt pochłonięta nauką nie słyszała, kiedy John do niej mówi.
- I co na to pani narzeczony? Adrian zawsze się śmieje. - Spostrzegła, że twarz Allison łagodnieje na wspomnienie mężczyzny.
- Mój narzeczony...
- Abby, co robisz dziś wieczorem? - Nim zdążyła dokończyć do sali weszła Susan.
- Nie ma mowy, Susan. - Zaoponowała. Doskonale wiedziała co blondynka ma zamiar zaproponować. Już tydzień po wyjeździe Johna ona, Neela i Gallant za najwyższy punkt honoru postawili sobie wyciągnięcie Abby na jakąś imprezę. Nie docierało do nich to, że ona nie ma ochoty nigdzie wychodzić. W ciągu następnych dwóch tygodni nie ustawali w zaproszeniach, lecz Abby nie przyjęła żadnego z nich.
- Co tym razem? Znowu się uczysz? Jeżeli jeden wieczór poświęcisz przyjaciołom, to nic się nie stanie. I tak jesteś najlepsza na roku, zapamiętaj, że nie wszystkim stażystom to mówię.
- Ale nie wszyscy stażyści są twoimi przyjaciółkami i wychodzą za mąż za swojego najlepszego przyjaciela. Poza tym mam zaległości.
- Wcale cię nie faworyzuję, tylko stwierdzam fakt. Tym razem nie dam się spławić. Kiedy ostatni raz gdzieś byłaś? Nie możesz zaszyć się w czterech ścianach, z nosem w książkach czekając na powrót Cartera!
- Po pierwsze, wcale nie siedzę cały czas w książkach, po drugie - czy nie mówiłam ci, że każdą niedzielę spędzam na obiedzie z jego rodziną.
- To się nie liczy. Abby! Kiedy po raz ostatni wyszliśmy gdzieś razem? Rozumiem, kiedy jest Carter, ale teraz? Wraca za półtora tygodnia, pobierzecie się i co? Zaręczam cię, że będziesz tęskniła do tych słodkich chwil samotności i rozrywki z przyjaciółmi!
- Skąd ty możesz o tym wiedzieć Susan. - Rzekła z uśmiechem. Nie czuła zirytowania, wręcz przeciwnie rozbawianie. Mimo wszystko miło było wiedzieć, że ktoś poza Johnem interesuje się jej losem. - Jesteś mężatką od trzech tygodni i nie uwierzę, że jesteś nieszczęśliwa i masz dość. Kto zajął łazienkę??? - Nie mogła się powstrzymać od złośliwej uwagi, która wywołała rumieniec na policzkach lekarki. Allison starała się sprawiać wrażenie, jakby nie słuchała rozmowy przyjaciółek, ale nie wyszło to zbyt dobrze. Utkwiła wzrok w dłoniach Abby, które zręcznie zszywały skaleczenie, zbliżając się do końca.
- A ty? - Susan nie pozostała dłużna, wypominając jej jeden epizod z Carterem. Teraz z kolei Abby zaczerwieniła się. - Abby, nie daj się prosić. Stęskniliśmy się za twoim towarzystwem! Kto będzie tańczył hoola na środku stołu z parasolką we włosach? Wyobrażasz sobie Gallanta w trzcinowej spódniczce kręcącego biodrami? - Abby chcąc nie chcąc parsknęła śmiechem. Poczuła, że mięknie. Zakończyła szew i uniosła głowę spoglądając na Susan.
- Okej.
- Wiedziałam, że w końcu się zgodzisz!
- Taaak? - Zapytała powątpiewając w jej słowa. - Nie wyglądałaś na pewną. Ale tym razem chodźmy w jakieś spokojniejsze miejsce. Nie chcę znowu kupować sobie nowych butów... - Przypomniała blondynce o wydarzeniu, które miało miejsce na poprzedniej imprezie.
- Nie ma sprawy. - Powiedziała odchodząc w stronę drzwi. - Już ci nie przeszkadzam. - Gdy wyszła Abby uśmiechnęła się sama do siebie.
- Zrobione, Allison. Musisz uważać na wodę, nie wolno moczyć szwów, a za tydzień przyjdź na ich zdjęcie. Raz dziennie możesz przemywać skaleczenie dwudziestoprocentowym roztworem jodyny, żeby zdezynfekować, dobrze?
- Jasne, dziękuję, doktor Lockhart. I... Miłej zabawy. - Dodała, kiedy Abby wstała z taboretu.
- Dzięki. - Dziewczyna nie musiała jej tego życzyć. Wiedziała, że będzie się doskonale bawić... Może chwila wytchnienia w otoczeniu przyjaciół pozwoli jej się na pozbycie tego lęku, który wciąż ją nękał?

***


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
jolek
Praktykant



Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 473
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

 PostWysłany: Pią 19:20, 08 Gru 2006    Temat postu: Back to top

super lekturka Smile niecierpliwie czekam na ciąg dalszy Smile)))

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Avonelee
Lekarz



Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 1574
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

 PostWysłany: Pią 23:19, 08 Gru 2006    Temat postu: Back to top

jak szybko...trzymaj tak dalej Very HappyVery Happy

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Pią 23:53, 08 Gru 2006    Temat postu: Back to top

***

~ Kongo - dzień 24 ~

John siedział w cieniu, oparty plecami o pień palmy kokosowej, jak zdarzało mu się zawsze gdy miał chwilę czasu dla siebie, a więc niezbyt często. Od rana do wieczora lekarze, pielęgniarki i wolontariusze pracujący w szpitalu w Matendzie nie mieli chwili wytchnienia. Chorych było mnóstwo, czego nie można powiedzieć o personelu, czy medykamentach, które zdawały się być niezbędne w pracy, którą wykonywali. Lecz tak było w Chicago, świecie odległym od tego, zdawałoby się o miliony lat świetlnych, gdzie codzienne życie ułatwiały cuda techniki. A tutaj człowiek musiał polegać na sobie, a lekarze do ratowania ludzkiego życia nie mieli nowoczesnych sprzętów i leków. Niemal wszystko pozostawało w rękach lekarza. Johna nie opuszczały myśli, że gdyby miał dostęp do tych środków udałoby mu się ocalić więcej ludzkich istnień... Na domiar złego tutejsza okolica była rozchwiana politycznie. Wciąż dochodziły do nich informacje o zamachach organizowanych przez rebeliantów, a wraz z tymi smutnymi wiadomościami do szpitala trafiali kolejni ranni, którym, w większości przypadków już nie można było pomóc... Nie polepszało to jego samopoczucia. Nie mógł zrozumieć jak może istnień taka niesprawiedliwość na świecie. Przed wyjazdem nie spodziewał się, że zastanie tutaj istne piekło... Na razie klinika, ani nikt z personelu nie ucierpiał, ale obawiał się, że już niebawem może się coś wydarzyć. Ognisko "walki" coraz bardziej zbliżało się w ich stronę. Wielokrotnie rebelianckie ugrupowania przejeżdżały nieopodal ich obozu, lecz na szczęście jeszcze do niczego nie doszło. Razem z Luką zauważył, że z każda taką "wizytą" mężczyźni stają się coraz bardziej śmiali. Miał nadzieję, że jego już tutaj nie będzie. Do wyjazdu został mu jeszcze niespełna tydzień. Nie będzie tęsknił za tym miejscem, co nie znaczy, że żałuje tego wyjazdu. Potrzebował go. W Ameryce ludzie żyli zamknięci we własnej skorupie, nieczuli na to, co się dzieje wokół nich. Nie mieli pojęcia, co się dzieje na Czarnym Kontynencie. Czuł, że to wszystko, czego był świadkiem pozwoli mu być jeszcze lepszym lekarzem, bardziej otwartym na pacjentów...
Spoglądał zamyślonym wzrokiem w fotografię, którą dostał od Abby przed wyjazdem. Pobyt tutaj dał mu tez okazję do rozmyślań nad ich związkiem. Wiedział, że to, co zrobił, było najlepszą z decyzji, które podjął. Już nie mógł się doczekać swojego powrotu, do którego został niespełna tydzień.
- Wiedziałem, że cię tu znajdę. - Przerwał mu Luka. W ręku trzymał dwie butelki piwa. Usiadł obok niego, posyłając mu wyrozumiały uśmiech. John sądził, że będzie z pacjentami, w końcu zostali teraz sami w klinice - reszta ekipy pojechała do pobliskiego miasta po wyposażenie i załatwić formalności. Jego przyjaciel podał mu butelkę chłodnego napoju.
- Nie możesz doczekać się powrotu, co?
- Aż tak to widać?
- No cóż... Nie obrazisz się? - Roześmiał się. Aż trudno uwierzyć, że w ciągu zaledwie miesiąca Luka mógł tak się zmienić. Dotąd ponury i nieszczęśliwy, teraz sypał dookoła żartami i rozsyłał uśmiechy. John domyślał się, że to za sprawą Gillian. Zaprzeczył. - Kiedy nie pracujesz wyglądasz jakbyś za wszelką cenę usiłował się stąd wyrwać i żałujesz tego wyjazdu?
- Świetnie... Wiesz, wcale nie żałuję. To co tutaj się dzieje... W Ameryce tego się nie da zrozumieć... Nie sądziłem, że to będzie tak wyglądało...
- Wiem, co masz na myśli... W Chorwacji, gdy była wojna, wszystko wyglądało podobnie Zresztą wojna, to wojna. Nie ma znaczenia, na jakiej półkuli, w jakim kraju, czy z jakich powodów wybuchła. Ważne jest to, że ludzie umierają bezsensowną śmiercią, często nie wiedząc, dlaczego... Ci którzy za to odpowiadają nie mają pojęcia, czym jest prawdziwa wojna... Nie widzą tego, co się dzieje na ulicach atakowanych miast... Nie widzą konających w męczarniach ludzi, ich rodzin... Izolują się od tego... A inne kraje nie robią nic, żeby to zmienić... Zresztą, nieważne... Tęsknisz za nią. - Zmienił temat, gdy zaczął się zbyt unosić emocjami. Domyślał się, że mówienie o wojnie było dla niego zbyt trudne, zresztą już teraz mógł dojrzeć smutek w jego oczach... Jego słowa nie były pytaniem, miały charakter stwierdzenia i nie oczekiwał odpowiedzi. - Abby jest świetną kobietą, chociaż czasami ciężko z nią wytrzymać. Cóż, nam nie wyszło, ale mam nadzieję, że z tobą będzie szczęśliwa, Carter.
- Mam rozumieć, że udzielasz mi błogosławieństwa? - Spytał z zainteresowaniem, nigdy nie zrozumie tego mężczyzny, a później pociągnął długi łyk z butelki.
- Poniekąd, Carter.
- Czuję się wyróżniony. - Zaśmiał się, bo ton Luki stracił nieco powagi. - A ty, cieszysz się, że wracamy? - Europejczyk nie odpowiedział, lecz wzruszył ramionami. - Czyżby miało to związek z Gillian? To coś poważnego?
- Nie wiem, Carter. - Odpowiedział w przerwie między pociągnięciami z butelki. Nim Carter zdążył się odezwać do ich uszu dobiegł odgłos rozklekotanych ciężarówek zmierzających drogą. Wytężyli słuch, marszcząc brwi i wymienili zaniepokojone spojrzenia.
- Chyba jest za wcześnie na ich powrót... - Mruknął, a Luka otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz rozmyślił się. Odgłos stawał się coraz głośniejszy, a oprócz tego mogli usłyszeć awanturnicze głosy mężczyzn. Teraz już byli pewni, że to nie ich współpracownicy... Zamarł, mając nadzieję, że to tylko przesłyszenie, a tumany kurzu unoszące się nad drogą są przewidzeniem, że to wyobraźnia płata im figla.
- Carter... - Pomimo że krzyknął jego głos utonął w morzu hałasu. Padli na ziemię, osłaniając się przed płomieniami, które wzbiły się w gorącą, afrykańską atmosferę; wybuchł kolejny granat, tym razem z prawej strony. Usłyszeli krzyki i odgłosy wystrzałów z karabinów, dobiegające z budynku, który stanął w ogniu. A więc stało się to, czego tak się obawiał... Zamknął oczy, w myślach odtwarzając twarz Abby, jej spojrzenie i nie mógł powstrzymać wspomnienia słów, które wypowiedziała przed jego wyjazdem: "boję się o ciebie"... Kobieca intuicja znowu potwierdziła, że rzadko zawodzi... Powinien jej posłuchać, ale już jest za późno... Ścisnął ich fotografię, którą wciąż trzymał w dłoni, jakby miał nadzieję, że doda mu odwagi. Szepnął: "Kocham cię", chociaż wiedział, że tego nie usłyszy. Złapał oddech, gorący od ognia, i pełen pyłu, miał wrażenie jakby rozrywało mu płuca, a pożar zajął jego wnętrzności. Mimo wszystko musiał to zrobić. Osłaniając oczy podniósł się, nie zważając na protesty Luki. Sądząc, że nikt go nie widzi, czym prędzej pobiegł w stronę szpitala. Był już nieopodal celu, gdy powietrze przeszyły kule, zdawało się, że strzały trwają w nieskończoność... Padł na ziemię, czując przejmujący ból, przeszywający całe ciało. Nim osunął się w nicość, zdążył szepnąć: "Abby"...

***


xD


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
jolek
Praktykant



Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 473
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

 PostWysłany: Czw 23:58, 21 Gru 2006    Temat postu: Back to top

jest szansa na jakiś równie ciekawy i wciągający ciąg dalszy? Smile

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Pią 9:04, 22 Gru 2006    Temat postu: Back to top

a i owszem^^ Very Happy nie wiem czy równie ciekawy, ale cd ejst Very Happy

***

Korzystając z chwili przerwy Abby wyszła na zatoczkę dla karetek. Już od wczorajszego wieczoru czuła, że coś jest nie tak i wciąż nie mogła zdusić w sobie tego uczucia. Usiadła na ławce i zapaliła papierosa. Wdychała papierosowy dym głęboko do płuc, mając nadzieję, że dzięki temu uspokoi się, lecz tak się nie stało. Już miała wyjąć z paczki kolejnego, ale ze szpitala wyszła Chunny.
- Abby, u twojego pacjenta spadła saturacja i jest splątany!
- Co? Cholera! - Jeszcze dwadzieścia minut temu było dobrze... Schowała paczkę Malboro do kieszeni i pobiegła za pielęgniarką. W takich chwilach zapominała o swoim prywatnym życiu w całości poświęcając się pracy, teraz była wdzięczna losowi, że tak się dzieje. Przy Anthony'm stali Pratt i Susan, a rodzice chłopca skutecznie utrudniali im pracę zadając pytania i panikując. - Co się stało? - Zapytała, wkładając jednorazowy fartuch i rękawiczki.
- Tachykardia! Stracił przytomność!
- Niech państwo wyjdą. - Chunny wyprowadziła przerażonych rodziców z sali. Abby podeszła do pacjenta, zastanawiając się co to może być, żadne z nich nie miało pojęcia na co choruje ten piętnastolatek. Jeszcze raz wzięła jego kartę, a Connie wentylowała. Skupiła się na wynikach morfologii: podwyższony poziom eozynofile i neutrofili... Jego rodzice mówili, że niedawno wrócili z Indii. Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł...
- Może to schistomatoza? Poziom eozynofili jest wysoki, co może być wywołane zarażeniem Schistosoma heamatiobium... Poziom neutrofili też jest niepokojąco wysoki, co sugerowałoby zakażenie krwi. A niedawno wrócili z Indii. - Lekarze wymienili spojrzenia, zastanawiając się nad słowami stażystki.
- Abby, jesteś genialna! - Powiedział Pratt. Odsunął się od chłopca i podszedł do telefonu. Już miał wykręcić numer, kiedy monitor zaczął piszczeć.
- Saturacja spadła do 60! Cholera, asystolia! - Jak to możliwe, że jego stan zdrowia uległ tak nagłej zmianie? Pratt rzucił słuchawkę.
- 3 miligramy atropiny, Abby, chodź zaintubujesz. - Wzięła przyrządy i rozpoczęła intubację. Poszło jej szybko i sprawnie, już nabrała w tym wprawy. - Świetnie. Elektrody do trzystu. Odsunąć się. - Przyłożył defibrylator do piersi dziecka i nacisnął przycisk. Nic. - Miligram epinefryny, elektrody do trzystu pięćdziesięciu. - Powtórzył zabieg. Wciąż bez rezultatu. - Cholera jasna! Ampułka gentamycyny i miligram epinefryny... - Abby nie usłyszała reszty jego słów. Jej uwagę przykuł mężczyzna stojący przed urazówką, bynajmniej nie ojciec chłopca. Miała wrażenie, że jej serce stanęło, tak jak przed chwilą u tego chłopaka... Przyjaciele coś do niej mówili, ale nie słyszała co, w ogóle nie docierały do niej żadne odgłosy. Pochwyciła spojrzenie swojego przyszłego teścia i już wiedziała, że jej obawy potwierdziły się... Jego oczy były pełne smutku i bólu.
- O Boże... - Jęknęła. To nie mogło być prawdą, nie mogła go stracić... Łyżka do intubacji*, którą wciąż trzymała, wypadła jej z rąk i wylądowała na podłodze z głośnym, metalicznym odgłosem, który przebił się przez skorupę, wyciągając ją ze stanu otępienia.
- Abby, wszystko w porządku? - Zapytała Susan. Abby, nie zwracając uwagi na lekarkę, niczym w transie wyszła z urazówki.
- Pani doktor, czy Anthony... - Zwrócił się do niej ojciec chłopaka.
- Przepraszam... - Niewyraźnie mruknęła, unosząc rękę, żeby dał jej spokój. Stanęła przed ojcem Johna. Nic nie powiedział, utkwił wzrok w jej twarzy, a z bliska, Abby zauważyła, że jego źrenice są nienaturalnie rozszerzone. Widziała w nich wszystko, nie musiał tego mówić, już wiedziała co się stało. Pod natłokiem myśli zakręciło jej się w głowie i zachwiała się. Od upadku uchroniła ją szybka reakcja pana Cartera, który ją podtrzymał.
- Abby, tak mi przykro... - Jego głos był cichy i przygaszony. - Zadzwonili pół godziny temu... Nie chciałem do ciebie dzwonić, pomyślałem, że powinnaś usłyszeć to osobiście...
- To niemożliwe... To nie mogło się stać... Nie... - Powtarzała usiłując przekonać samą siebie. - Prosiłam, żeby nie jechał... Nie powinnam go puścić... - Z każdym słowem jej głos łamał się coraz bardziej, w końcu nie wytrzymała i zaczęła dygotać, drżącą dłonią zakryła usta, kręcą głową. - Nie... Nie... Nie..
- Abby, tak mi przykro... - Powiedział nie wiedząc jak zareagować. Wciąż trzymał ją za ramię, żeby się nie przewróciła. Wyglądała jakby z każdą kolejną sekundą trudniej było jej się utrzymać na nogach, jakby to wszystko stanowiło dla niej niewyobrażalny ciężar, któremu nie jest w stanie podołać. Po raz kolejny zaprzeczyła, mając nadzieję, że jej sprzeciw zmieni bieg wydarzeń i cofnie czas. Zaniepokoił się, gdy zachwiała się niebezpiecznie, a jej kolana ugięły się.
- To nie możliwe... Nie może.... - Nie potrafiła dokończyć. Przecież John nie mógł umrzeć, to wszystko na pewno było okrutnym żartem, a jemu nic nie jest... Za tydzień wróci i znowu wszystko będzie tak jak dawniej. Kiedy zrozumiała, że jej niedoszły teść nie ma zamiaru wycofać swoich słów, jej ciałem wstrząsnął szloch. Mężczyzna podszedł o krok do przodu i przytulił ją, pozwalając się wypłakać...

***

cdn.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Avonelee
Lekarz



Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 1574
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

 PostWysłany: Pią 18:14, 22 Gru 2006    Temat postu: Back to top

nie bedę się rozpisywać .... JEST IDEALNE !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
jolek
Praktykant



Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 473
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

 PostWysłany: Pią 18:51, 22 Gru 2006    Temat postu: Back to top

świetne! aż łezki na końcu naszły mi do oczu Sad

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Pią 21:21, 22 Gru 2006    Temat postu: Back to top

Very Happy

***

Podniosła się z kanapy, stojącej w świetlicy. Nie potrafiła sobie przypomnieć jak tam dotarła. Obraz sprzed ostatnich kilkudziesięciu minut była zamazany i niewyraźny, docierała do niej tylko ta straszna informacja, że John nie żyje... Wciąż nie mogła w to uwierzyć. Pamiętała, że ktoś dał jej jakieś tabletki, po których się uspokoiła, lecz teraz musiały przestać działać, bowiem świadomość tego co się wydarzyło dotarła do niej ze zdwojoną siłą.
- Jak się czujesz, Abby? - Zapytał się pan Carter. Usiadła przy stole, naprzeciwko niego.
- Jak to się stało... - Starała się przemówić spokojnym i opanowanym głosem, lecz nie mogła powstrzymać drżenia. - Co panu powiedzieli?
- Nie wiadomo co dokładnie się wydarzyło. - Utkwił wzrok w kubku z kawą, który zrobiła mu jedna z pielęgniarek. Nie mógł patrzeć w jej pełne bólu oczy... - W klinice był tylko John i drugi lekarz z waszego szpitala, nie pamię...
- Luka. - Przerwała mu. - Luka Kovac... - Szepnęła. To było zbyt ciężkie... Dwóch najważniejszych mężczyzn w jej życiu...
- Tak. Reszta personelu pojechała do innego miasta, bodajże Yagabi.
- Yangambi... - Poprawiła go nieprzytomnym tonem. Przed oczami widziała mapę okolicy Kisangani, którą zapamiętale czytała od czasu, gdy dowiedziała się gdzie John spędzi dwa tygodnie. Czyż nie powinna widzieć JEGO twarzy?
- Dokładnie... Kiedy wrócili... - Urwał, spoglądając z niepokojem na jej twarz.
- Co się stało?
- Szpital stał w płomieniach... - Odpowiedział szeptem, z niepokojem wyczekując jej reakcji. Zacisnęła dłonie na brzegu stołu i złapała kilka głębszych wdechów, próbując się uspokoić.
- By... - Głos odmówił jej posłuszeństwa. - Byli... Tam?
- Nie wiadomo, Abby...
- O Boże... - W wyobraźni widziała różne scenariusze, jak John ginie w płomieniach, w męczarniach, minuta po minucie bez możliwości ucieczki... - O mój Boże... - Poczuła jak zbiera jej się na mdłości. Wzięła kilka głębszych oddechów, aż uspokoiła żołądek.
- Abby, do końca nie wiadomo co się wydarzyło... Nie denerwuj się. Nie znaleziono ich.
- Nie??? - Wstąpiła w nią nadzieja. A jednak jest szansa, że żyje! - W takim razie nie wiadomo, że nie żyją!
- Abby, poczekaj... Daj mi skończyć... - Sprowadził ją na ziemię, chociaż sam chciał pochwycić się tych słów i uwierzyć w nie. Jego ostatni syn... Los miał mu go odebrać? Czy śmierć Bobby'ego nie była już wystarczającym ciosem w ich rodzinę? Spojrzała na niego z wyrzutem, że tak brutalnie ściągnął ją na ziemię. - Przed zgliszczami leżały ciała pacjentów... Nikt nie przeżył...
- Boże...
- Wszędzie było pełno łusek po nabojach... Na środku placu... Była kałuża krwi... - Urwał zaciskając pięści. Abby pobladła jeszcze bardziej, a jej wnętrzności ścisnęły się gwałtownie. Dlaczego los musiał być tak okrutny? Nie dane było jej zaznać szczęścia? Czemu mężczyźni, których kochała albo okazywali się jedną wielką pomyłką, albo spotykało ich coś takiego? Spojrzała na niego wyczekująco, postanawiając, że cokolwiek usłyszy zachowa zimną krew... - A w niej leżała... - Przerwał po raz kolejny, już miał kontynuować, kiedy drzwi do świetlicy otworzyły się. Odwróciła się, mężczyzna siedział na wprost nich. Do pokoju weszła Kerry.
- Przepraszam, ja tylko na chwilę. - Powiedziała cicho, ze współczuciem spoglądając na swoją przyjaciółkę. Lekarka podeszła do swojej szafki. Abby śledziła jej ruchy, a po chwili zaczęła przesuwać wzrokiem po równym rzędzie szafek, dłużej zatrzymując się na należącej do Johna. Przecież to niemożliwe... Miał już nigdy z niej nie skorzystać, a jego miejsce zajmie ktoś inny? Już nie będzie siedział na kanapie czekając aż skończy swój dyżur... Nie, nie może tak myśleć, skarciła się. Wszystko skończy się dobrze, musi się tak skończyć... Przecież obiecał, że wróci, prawda? Dał jej słowo, że nigdy jej nie opuści.
- Co leżało?
- Wasze zdjęcie.
- O Boże... O mój Boże... - Wiedziała, że miał je zawsze przy sobie, a to znaczyłoby, że... Jej żołądkiem wstrząsnęły skurcze. Tym razem mdłości nie chciały odejść. Próbowała głęboko oddychać, chociaż każdy haust wciągającego powietrza wywoływał w niej ostry ból. Nic. W końcu wstrzymała oddech, aż zakręciło jej się w głowie. Wyobraźnia podsyłała jej okropne scenariusze: John zostaje trafiony, zatrzymuje się z wyrazem grozy na twarzy, kładzie dłoń na ranie, kolana uginają się pod nim i wreszcie upada, a fotografia, którą trzymał w zaciśniętej dłoni, kiedy mięśnie zwiotczały, wypada... Nie mogła złapać tchu. Czuła, że zaraz zwymiotuje. Przykryła usta i wstała, wybiegając ze świetlicy pod zaniepokojonymi spojrzeniami Kerry i pana Cartera. Nie mogła wyrzucić z wyobraźni zniekształconej przez ból i strach twarzy, którą tak kochała. Próbowała dobiec do toalety, ale torsje dopadły ją tuż za drzwiami, nad koszem na śmieci. Gdy opróżniła żołądek, nie było jej lepiej, wciąż kręciło jej się w głowie, a do tego miała wrażenie, jakby całe siły witalne uciekły z niej niczym powietrze z przedziurawionego balonu... Po chwili ktoś delikatnie położył rękę na jej plecach, odprowadzając do najbliższego wolnego łóżka. Dała się prowadzić, nie mając siły, aby stawić jakikolwiek opór.
- Abby jak się czujesz? - Z trudem rozpoznała głos Susan. Nie siliła się na odpowiedź, wiedziała, że to pytanie ma charakter czysto retoryczny. Jej ciałem znowu wstrząsnęły torsje, tym razem zwróciła resztki zawartości żołądka do nerki. Czuła się fatalnie. Nie zauważyła, kiedy lekarka oddaliła się od niej, aby wrócić po chwili z niewielką strzykawką.
- Powinno pomóc... - Powiedziała ponownie, robiąc jej zastrzyk. Nie zastanawiała się, co waśnie trafiło do jej krwioobiegu. Susan była jej przyjaciółką i bezgranicznie jej ufała. Zresztą teraz wszystko zdawało się nieważne, cały otaczający ja świat był mieszaniną barw i dźwięków. Przez ową mglistą barierę przebijał się jedynie jeden dźwięk dochodzący z zakamarków pamięci. "Wszystko będzie dobrze" - wypowiedziane nieco ponad rok temu... Czy wtedy podejrzewali, co ich rozdzieli? Setki tysięcy mil i świadomość, że mogą się już nigdy nie zobaczyć?
Susan miała rację i faktycznie po kilku minutach, a być może i kilkudziesięciu, (czas nagle stał się mało istotny i dla niej zatrzymał się w tym momencie, gdy ujrzała twarz swojego niedoszłego teścia), jej samopoczucie fizyczne poprawiło się.
- Abby, nie powinnaś... - Zaczęła, gdy Abby wstała z leżanki.
- Nic mi nie jest... - Mruknęła niewyraźnie. Przechodząc między pacjentami dotarła do drzwi świetlicy. Zatrzymała się przed nimi na chwilę, nie będąc pewna czy chce znowu stanąć twarzą twarz z tymi wydarzeniami. Najchętniej zaszyłaby się w miejscu, gdzie zło tego ponurego świata jej nie dosięgnie. Łudząc się, że za chwilę obudzi się z tego koszmarnego snu. Lecz doświadczenie nauczyło ją, że takie uciekanie wcale nie jest najlepszym rozwiązaniem. Nacisnęła klamkę i przekroczyła próg.
Kerry siedziała obok pana Cartera; wyglądało na to, że zamilkli w pół zdania, kiedy weszła. Bez słowa zajęła swoje miejsce.
- Lepiej się czujesz? - Zapytała Kerry. Nieświadomie pokiwała głową. Właśnie sobie coś przypomniała, słowa, które niedawno usłyszała. Znaleziono jedno zdjęcie... Przed wyjazdem dała mu dwa. Chwytając się tej informacji niczym ostatniej deski ratunku utkwiła spojrzenie w mężczyźnie.
- Znaleźli jedno zdjęcie, prawda? - Nie czekając na odpowiedź kontynuowała - John miał ze sobą dwa, jestem pewna, że miał je ze sobą... Skoro nie znaleźli ciał... Powinnam tam lecieć, żeby go znaleźć... - Nie spostrzegła zaniepokojonej wymiany spojrzeń, także nie wiedziała, że ton jej głosu jest pełen paniki.
- Abby, to nie jest dobry pomysł...
- Do cholery! Mam tu siedzieć, nie wiedząc czy mój narzeczony żyje? Żyć jak gdyby nigdy nic, zostawiając go w tej pieprzonej dżungli??? - Wybuchła łamiącym się głosem. Nie dali po sobie poznać, że jej gwałtowna reakcja ich zaskoczyła.
- Nie to miałem na myśli, Abby. Uważam, że nie powinnaś tam jechać. John nie pogodziłby się, gdyby coś ci się stało... Doskonale wiesz jak tam niebezpiecznie. - Otworzyła usta, aby odpowiedzieć, lecz ciągnął dalej. - Nie znasz terenu. Poszukiwaniami już zajęły się odpowiednie służby. Naprawdę nie musisz w nich uczestniczyć. - W głębi serca wiedziała, że ma rację, ale mimo wszystko poczuła ukłucie żalu. Co będzie jeśli go nie znajdą? Albo co gorsza znajdą, ale... Bała się dokończyć tą myśl. Zrezygnowana wypuściła powietrze z płuc i utkwiła wzrok w blacie stołu.
- Abby, idź do domu... Porozmawiam z dziekanem, jest moim starym znajomym i na pewno da ci urlop. Nie powinnaś teraz pracować. - Powiedziała Kerry. Chciało jej się krzyczeć z bólu i frustracji, czemu do cholery, wszyscy wiedzą co jest dla niej lepsze? Jednak trudno było się nie zgodzić z kobietą. Nie nadawała się do pracy, mogła wyrządzić jeszcze więcej szkody, zamiast pomóc. Pokiwała głową, akceptując ofertę. Kerry wstała i wyszła, posyłając w ich stronę smutne spojrzenie. Przez myśl przeszło jej, że w końcu ona też znała Johna i to dłużej niż ona sama. Na pewno był dla niej kimś więcej niż kolegą z pracy.
- Abby, John przed wyjazdem poprosił, żebym coś dla niego zrobił. - Uniosła głowę spoglądając na niego z zainteresowaniem. - Chciał, żebym opiekował się tobą do jego powrotu. - Złapał głęboki oddech. Po policzku Abby potoczyła się łza, której nie mogła utrzymać pod powieką. Czyżby John spodziewał się, że nie wszystko potoczy się po ich myśli i chciał być pewien, że nie będzie zdana sama na siebie?
- No i? - Ku jej zdziwieniu w jej głosie nie pobrzmiewały tak wyraźnie emocje, był tylko lekko zduszony, a miała wrażenie jakby od ich nadmiaru miała się udusić.
- Pomyślałem, że na razie... - Doskonale wiedziała co się kryje za tymi słowami i wzdrygnęła się. - Mogłabyś się wprowadzić do naszego domu. - Spojrzała na niego, rozważając propozycję. Czy poradzi sobie sama? Do tej pory zazwyczaj więcej czasu spędzała w szpitalu i na uczelni, niż w domu, ale skoro teraz ma wziąć urlop... Bała się czym to mogłoby się skończyć. Samotnie spędzony czas w opustoszonych czterech ścianach i ta okropna niepewność, na pewno popchnęłaby ją w stronę butelki. Naprawdę nie chciała znowu tego zrobić i zawieść jego zaufania... Z drugiej strony czy mieszkanie w jego domu, wśród jego rodziny nie dostarczy jej jeszcze więcej bólu. " Ale nie będziesz sama..." - Szeptał jej do ucha cichy głosik. No i gdyby były nowe wieści, dotarłyby do niej od razu...
- Abby nalegam... - Dodał widząc niepewność na jej twarzy. Westchnęła ciężko i pokiwała głową.

***


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Pią 21:23, 22 Gru 2006    Temat postu: Back to top

Very Happy

***

Podniosła się z kanapy, stojącej w świetlicy. Nie potrafiła sobie przypomnieć jak tam dotarła. Obraz sprzed ostatnich kilkudziesięciu minut była zamazany i niewyraźny, docierała do niej tylko ta straszna informacja, że John nie żyje... Wciąż nie mogła w to uwierzyć. Pamiętała, że ktoś dał jej jakieś tabletki, po których się uspokoiła, lecz teraz musiały przestać działać, bowiem świadomość tego co się wydarzyło dotarła do niej ze zdwojoną siłą.
- Jak się czujesz, Abby? - Zapytał się pan Carter. Usiadła przy stole, naprzeciwko niego.
- Jak to się stało... - Starała się przemówić spokojnym i opanowanym głosem, lecz nie mogła powstrzymać drżenia. - Co panu powiedzieli?
- Nie wiadomo co dokładnie się wydarzyło. - Utkwił wzrok w kubku z kawą, który zrobiła mu jedna z pielęgniarek. Nie mógł patrzeć w jej pełne bólu oczy... - W klinice był tylko John i drugi lekarz z waszego szpitala, nie pamię...
- Luka. - Przerwała mu. - Luka Kovac... - Szepnęła. To było zbyt ciężkie... Dwóch najważniejszych mężczyzn w jej życiu...
- Tak. Reszta personelu pojechała do innego miasta, bodajże Yagabi.
- Yangambi... - Poprawiła go nieprzytomnym tonem. Przed oczami widziała mapę okolicy Kisangani, którą zapamiętale czytała od czasu, gdy dowiedziała się gdzie John spędzi dwa tygodnie. Czyż nie powinna widzieć JEGO twarzy?
- Dokładnie... Kiedy wrócili... - Urwał, spoglądając z niepokojem na jej twarz.
- Co się stało?
- Szpital stał w płomieniach... - Odpowiedział szeptem, z niepokojem wyczekując jej reakcji. Zacisnęła dłonie na brzegu stołu i złapała kilka głębszych wdechów, próbując się uspokoić.
- By... - Głos odmówił jej posłuszeństwa. - Byli... Tam?
- Nie wiadomo, Abby...
- O Boże... - W wyobraźni widziała różne scenariusze, jak John ginie w płomieniach, w męczarniach, minuta po minucie bez możliwości ucieczki... - O mój Boże... - Poczuła jak zbiera jej się na mdłości. Wzięła kilka głębszych oddechów, aż uspokoiła żołądek.
- Abby, do końca nie wiadomo co się wydarzyło... Nie denerwuj się. Nie znaleziono ich.
- Nie??? - Wstąpiła w nią nadzieja. A jednak jest szansa, że żyje! - W takim razie nie wiadomo, że nie żyją!
- Abby, poczekaj... Daj mi skończyć... - Sprowadził ją na ziemię, chociaż sam chciał pochwycić się tych słów i uwierzyć w nie. Jego ostatni syn... Los miał mu go odebrać? Czy śmierć Bobby'ego nie była już wystarczającym ciosem w ich rodzinę? Spojrzała na niego z wyrzutem, że tak brutalnie ściągnął ją na ziemię. - Przed zgliszczami leżały ciała pacjentów... Nikt nie przeżył...
- Boże...
- Wszędzie było pełno łusek po nabojach... Na środku placu... Była kałuża krwi... - Urwał zaciskając pięści. Abby pobladła jeszcze bardziej, a jej wnętrzności ścisnęły się gwałtownie. Dlaczego los musiał być tak okrutny? Nie dane było jej zaznać szczęścia? Czemu mężczyźni, których kochała albo okazywali się jedną wielką pomyłką, albo spotykało ich coś takiego? Spojrzała na niego wyczekująco, postanawiając, że cokolwiek usłyszy zachowa zimną krew... - A w niej leżała... - Przerwał po raz kolejny, już miał kontynuować, kiedy drzwi do świetlicy otworzyły się. Odwróciła się, mężczyzna siedział na wprost nich. Do pokoju weszła Kerry.
- Przepraszam, ja tylko na chwilę. - Powiedziała cicho, ze współczuciem spoglądając na swoją przyjaciółkę. Lekarka podeszła do swojej szafki. Abby śledziła jej ruchy, a po chwili zaczęła przesuwać wzrokiem po równym rzędzie szafek, dłużej zatrzymując się na należącej do Johna. Przecież to niemożliwe... Miał już nigdy z niej nie skorzystać, a jego miejsce zajmie ktoś inny? Już nie będzie siedział na kanapie czekając aż skończy swój dyżur... Nie, nie może tak myśleć, skarciła się. Wszystko skończy się dobrze, musi się tak skończyć... Przecież obiecał, że wróci, prawda? Dał jej słowo, że nigdy jej nie opuści.
- Co leżało?
- Wasze zdjęcie.
- O Boże... O mój Boże... - Wiedziała, że miał je zawsze przy sobie, a to znaczyłoby, że... Jej żołądkiem wstrząsnęły skurcze. Tym razem mdłości nie chciały odejść. Próbowała głęboko oddychać, chociaż każdy haust wciągającego powietrza wywoływał w niej ostry ból. Nic. W końcu wstrzymała oddech, aż zakręciło jej się w głowie. Wyobraźnia podsyłała jej okropne scenariusze: John zostaje trafiony, zatrzymuje się z wyrazem grozy na twarzy, kładzie dłoń na ranie, kolana uginają się pod nim i wreszcie upada, a fotografia, którą trzymał w zaciśniętej dłoni, kiedy mięśnie zwiotczały, wypada... Nie mogła złapać tchu. Czuła, że zaraz zwymiotuje. Przykryła usta i wstała, wybiegając ze świetlicy pod zaniepokojonymi spojrzeniami Kerry i pana Cartera. Nie mogła wyrzucić z wyobraźni zniekształconej przez ból i strach twarzy, którą tak kochała. Próbowała dobiec do toalety, ale torsje dopadły ją tuż za drzwiami, nad koszem na śmieci. Gdy opróżniła żołądek, nie było jej lepiej, wciąż kręciło jej się w głowie, a do tego miała wrażenie, jakby całe siły witalne uciekły z niej niczym powietrze z przedziurawionego balonu... Po chwili ktoś delikatnie położył rękę na jej plecach, odprowadzając do najbliższego wolnego łóżka. Dała się prowadzić, nie mając siły, aby stawić jakikolwiek opór.
- Abby jak się czujesz? - Z trudem rozpoznała głos Susan. Nie siliła się na odpowiedź, wiedziała, że to pytanie ma charakter czysto retoryczny. Jej ciałem znowu wstrząsnęły torsje, tym razem zwróciła resztki zawartości żołądka do nerki. Czuła się fatalnie. Nie zauważyła, kiedy lekarka oddaliła się od niej, aby wrócić po chwili z niewielką strzykawką.
- Powinno pomóc... - Powiedziała ponownie, robiąc jej zastrzyk. Nie zastanawiała się, co waśnie trafiło do jej krwioobiegu. Susan była jej przyjaciółką i bezgranicznie jej ufała. Zresztą teraz wszystko zdawało się nieważne, cały otaczający ja świat był mieszaniną barw i dźwięków. Przez ową mglistą barierę przebijał się jedynie jeden dźwięk dochodzący z zakamarków pamięci. "Wszystko będzie dobrze" - wypowiedziane nieco ponad rok temu... Czy wtedy podejrzewali, co ich rozdzieli? Setki tysięcy mil i świadomość, że mogą się już nigdy nie zobaczyć?
Susan miała rację i faktycznie po kilku minutach, a być może i kilkudziesięciu, (czas nagle stał się mało istotny i dla niej zatrzymał się w tym momencie, gdy ujrzała twarz swojego niedoszłego teścia), jej samopoczucie fizyczne poprawiło się.
- Abby, nie powinnaś... - Zaczęła, gdy Abby wstała z leżanki.
- Nic mi nie jest... - Mruknęła niewyraźnie. Przechodząc między pacjentami dotarła do drzwi świetlicy. Zatrzymała się przed nimi na chwilę, nie będąc pewna czy chce znowu stanąć twarzą twarz z tymi wydarzeniami. Najchętniej zaszyłaby się w miejscu, gdzie zło tego ponurego świata jej nie dosięgnie. Łudząc się, że za chwilę obudzi się z tego koszmarnego snu. Lecz doświadczenie nauczyło ją, że takie uciekanie wcale nie jest najlepszym rozwiązaniem. Nacisnęła klamkę i przekroczyła próg.
Kerry siedziała obok pana Cartera; wyglądało na to, że zamilkli w pół zdania, kiedy weszła. Bez słowa zajęła swoje miejsce.
- Lepiej się czujesz? - Zapytała Kerry. Nieświadomie pokiwała głową. Właśnie sobie coś przypomniała, słowa, które niedawno usłyszała. Znaleziono jedno zdjęcie... Przed wyjazdem dała mu dwa. Chwytając się tej informacji niczym ostatniej deski ratunku utkwiła spojrzenie w mężczyźnie.
- Znaleźli jedno zdjęcie, prawda? - Nie czekając na odpowiedź kontynuowała - John miał ze sobą dwa, jestem pewna, że miał je ze sobą... Skoro nie znaleźli ciał... Powinnam tam lecieć, żeby go znaleźć... - Nie spostrzegła zaniepokojonej wymiany spojrzeń, także nie wiedziała, że ton jej głosu jest pełen paniki.
- Abby, to nie jest dobry pomysł...
- Do cholery! Mam tu siedzieć, nie wiedząc czy mój narzeczony żyje? Żyć jak gdyby nigdy nic, zostawiając go w tej pieprzonej dżungli??? - Wybuchła łamiącym się głosem. Nie dali po sobie poznać, że jej gwałtowna reakcja ich zaskoczyła.
- Nie to miałem na myśli, Abby. Uważam, że nie powinnaś tam jechać. John nie pogodziłby się, gdyby coś ci się stało... Doskonale wiesz jak tam niebezpiecznie. - Otworzyła usta, aby odpowiedzieć, lecz ciągnął dalej. - Nie znasz terenu. Poszukiwaniami już zajęły się odpowiednie służby. Naprawdę nie musisz w nich uczestniczyć. - W głębi serca wiedziała, że ma rację, ale mimo wszystko poczuła ukłucie żalu. Co będzie jeśli go nie znajdą? Albo co gorsza znajdą, ale... Bała się dokończyć tą myśl. Zrezygnowana wypuściła powietrze z płuc i utkwiła wzrok w blacie stołu.
- Abby, idź do domu... Porozmawiam z dziekanem, jest moim starym znajomym i na pewno da ci urlop. Nie powinnaś teraz pracować. - Powiedziała Kerry. Chciało jej się krzyczeć z bólu i frustracji, czemu do cholery, wszyscy wiedzą co jest dla niej lepsze? Jednak trudno było się nie zgodzić z kobietą. Nie nadawała się do pracy, mogła wyrządzić jeszcze więcej szkody, zamiast pomóc. Pokiwała głową, akceptując ofertę. Kerry wstała i wyszła, posyłając w ich stronę smutne spojrzenie. Przez myśl przeszło jej, że w końcu ona też znała Johna i to dłużej niż ona sama. Na pewno był dla niej kimś więcej niż kolegą z pracy.
- Abby, John przed wyjazdem poprosił, żebym coś dla niego zrobił. - Uniosła głowę spoglądając na niego z zainteresowaniem. - Chciał, żebym opiekował się tobą do jego powrotu. - Złapał głęboki oddech. Po policzku Abby potoczyła się łza, której nie mogła utrzymać pod powieką. Czyżby John spodziewał się, że nie wszystko potoczy się po ich myśli i chciał być pewien, że nie będzie zdana sama na siebie?
- No i? - Ku jej zdziwieniu w jej głosie nie pobrzmiewały tak wyraźnie emocje, był tylko lekko zduszony, a miała wrażenie jakby od ich nadmiaru miała się udusić.
- Pomyślałem, że na razie... - Doskonale wiedziała co się kryje za tymi słowami i wzdrygnęła się. - Mogłabyś się wprowadzić do naszego domu. - Spojrzała na niego, rozważając propozycję. Czy poradzi sobie sama? Do tej pory zazwyczaj więcej czasu spędzała w szpitalu i na uczelni, niż w domu, ale skoro teraz ma wziąć urlop... Bała się czym to mogłoby się skończyć. Samotnie spędzony czas w opustoszonych czterech ścianach i ta okropna niepewność, na pewno popchnęłaby ją w stronę butelki. Naprawdę nie chciała znowu tego zrobić i zawieść jego zaufania... Z drugiej strony czy mieszkanie w jego domu, wśród jego rodziny nie dostarczy jej jeszcze więcej bólu. " Ale nie będziesz sama..." - Szeptał jej do ucha cichy głosik. No i gdyby były nowe wieści, dotarłyby do niej od razu...
- Abby nalegam... - Dodał widząc niepewność na jej twarzy. Westchnęła ciężko i pokiwała głową.

***


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER Strona Główna -> FanFic Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach