Forum Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER Strona Główna Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER



Phoebe
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER Strona Główna -> FanFic
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
cofeinka
Salowy



Dołączył: 28 Lis 2006
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Fire Room

 PostWysłany: Wto 22:35, 28 Lis 2006    Temat postu: Back to top

ja pisałam o LFN (nie wiem czy znasz) jak co moge podac stronke gdzie je znajdziesz, no i teraz dla urozmaicenia przerzuciłam się na ER Smile i tworze zupełnie alternatywną wizję Smile kolejna część równie dobra, jedyny zarzut: dlaczego taka krótka Razz

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Wto 22:47, 28 Lis 2006    Temat postu: Back to top

nie znam Wink poprosze o polski tytuł Very Happy
To wrzuć swojego, chętnei poczytam Very Happy
Staram się dawkowac^^ Bo już mi sie kończy to, co mam napisane, a neistety pisanie nowych części mi nie wychodiz...

~*~

W salonie było ciepło, za sprawą kominka, w którym tlił się niewielki ogień, ale Abby czuła chłód. Już od kilku godzin siedziała po turecku, palce stóp całkowicie jej zdrętwiały. Obok niej na kanapie leżał koszyk ze śliwkami, miseczka na pestki i pudełko kruchych pierniczków, jej apetyt był tym czymś, czego nie zakłócały żadne przeciwności. Oglądała niemal pedantycznie posegregowane fotografie w pięć wielkich albumów w skórzanej oprawie. Ilustracja życia jej samej i najbliższej rodziny. Ona jako niemowlak na rękach u Maggie, trzymana wysoko w powietrzu przez tatę, już starsza przytulona do dużego brzucha Maggie w ciąży z Ericiem, ona z młodszym braciszkiem, wreszcie zdjęcia z różnych akademii. Z jednej strony nie wiedziała, dlaczego wciąż ogląda te zdjęcia, skoro każdy widok uśmiechniętej mamy wychylającej z barwnego kartoniku ściskał ją za gardło, a z drugiej strony coś kazało jej je oglądać. Podciągnęła otulający ją koc niemal pod brodę, zrzucając jeden z albumów ze zdjęciami z ostatnich lat. Schyliła się w dół, żeby go podnieść, ale westchnęła z frustracją, bo przez swój duży brzuch nie była w stanie dosięgnąć nawet brzegu kanapy, żeby podnieść album musiała rozprostować nogi, położyć się na boku i dopiero wtedy sięgnąć po niego. Nim udało jej się go ostatecznie podnieść, raz wymknął jej się z palców, ponownie spadając na podłogę. Gdy wreszcie jej się udało uśmiechnęła się z satysfakcją i usiadła tak, jak poprzednio. Zatrzymała wzrok na skórzanej okładce z wytłoczonymi ornamentami, która była oparta o jej brzuszek i westchnęła. Dopiero po chwili zauważyła, że zza prostą linię oprawy wysuwa się tył rogu jakiegoś zdjęcia. Zdziwiło ją to, bo zawsze pilnowała porządku w albumach, o jakimś zapodzianym i zdjęciu bez swojego miejsca nie było mowy. Otworzyła go w miejscu, gdzie się znajdowało, żeby sprawdzić co to za fotografia. Gdy spostrzegła tyłu odręczną adnotację, zapisaną zdecydowanie nie jej charakterem pisma jej serce zamarło. Poznałaby go wszędzie. Podniosła kartonik bliżej oczu, żeby ją odczytać: „Kocham Cię. Żebyś nigdy nie zapomniała”. Poczuła, że wszystko w jej wnętrzu zaczyna się łamać i przeżycia sprzed śmierci matki wracają do niej. Chwilowo o nich zapomniała, ale doskonale wiedziała, że prędzej czy później będą musiały wrócić. Nigdy nie usłyszała z jego ust tych słów. Nigdy nie spodziewała się, że dopadną ją właśnie w takiej chwili, kiedy wszystko będzie za ich plecami, a jednak niewyjaśnione. Kiedyś chciała, żeby jej to powiedział, ale nie dziś, nie teraz, a mimo wszystko, gdzieś w głębi serca poczuła ukłucie radości, chociaż sama nie chciała się do tego przyznać, przed samą sobą. Przejechała opuszkiem palców po słowach, zastanawiając się, czy upływ czasu może zniszczyć to, co za sobą niosą. Bez zastanowienie odparłaby, że tak, ale po chwili zaczęłaby się wahać, czy aby na pewno tak jest. Po chwili bezmyślnego wpatrywania się w napis, odwróciła zdjęcie obrazem w swoją stronę i jeszcze intensywniej uderzyła w nią fala wspomnień.

Chłodny jesienny dzień, ale temperatura ich serc bardziej pasowała do lata. Padał deszcz, chłodne krople jak szpilki wbijały się w ich odkryte twarze, ale zarazem przyczyniły się do stworzenia jeszcze bardziej romantycznej atmosfery. Żółtawe, ciepłe światła ulicznych latarni, porozstawianych w równym odstępie w parkowej alejce, roztaczały wokół każdego klosza kulistą, tęczową aurę – przez krople wody rozszczepiało się światło. Doskonale współgrały z liśćmi drzew, w odcieniach najprzeróżniejszych czerwieni. Część z nich już opadła, częściowo zasłaniając zimny i ciemny asfalt, tworząc barwny dywan. Stąpali po nim trzymając się za rękę i śmiejąc się do wszystkiego jak dzieci.

Właśnie skończyli dyżury i zamiast wracać kolejką prosto do domu, postanowili zrobić sobie spacer. W międzyczasie zaszli do przytulnej kawiarenki, w której unosił się aromatyczny zapach kawy i słodkich wypieków. Zamówili po dużej kawie ze śmietanką i cynamonem oraz szarlotkę, którą karmili się nawzajem. Tego wieczoru cały świat stracił na znaczeniu, stał się niewidoczny, liczyli się tylko oni, tylko oni byli na tej wielkiej planecie. Żadne zło nie mogło ich dosięgnąć, byli wieczni. W kąciku ust Johna osiadł puchaty kawałek bitej śmietany i Abby zachichotała. Skierowała łyżeczkę w tamtą stronę, żeby ją zebrać, ale w połowie drogi cofnęła rękę i odłożyła łyżeczkę na talerzyk. Oparła się nadgarstkami o stolik i uniosła się na ramionach, wychylając w przód. Obserwował w milczącym oczekiwaniu jej ruchy, a gdy jej ciepłe, zwilżone kawą, pachnące wargi dotarły do jego kącika ust, ze smakiem zlizując słodką piankę, przymrużył z rozkoszą oczy i rozmyślnie przekręcił głowę, aby jej wargi wylądowały na jego i połączyły się w lekkim, smakowitym pocałunku. Po takim pysznym deserze nabrali ochoty na małą wycieczkę do parku, na której złapał ich deszcz.

John, jak przystało na gentlemana zdjął swoją kurtkę i przykrył ją.
- Jest zimno…- zaoponowała, chociaż ten gest bardzo jej się spodobał.
- Zimno? – powtórzył z udawanym niedowierzaniem rozglądając się wokół siebie. Przyciągnął ją do siebie tak, że stykali się ciałami. Zadarła głowę do góry, a on swoją nieco opuścił i nakrył jej usta swoimi, odbierając jej oddech i resztki rozumu. Kiedy odkleił się od niej z cichym mlaśnięciem, tonącym w rytmicznych uderzeniach deszczu złapała gwałtownie powietrze, uśmiechając się prawie jak wariatka. – Mi jest gorąco. Okropnie gorąco.
- W to nie wątpię – zachichotała, tuż przy jego ustach i przejechała po nich wargami i lekko je przygryzła. Wtedy nieoczekiwanie zerwała się do biegu, a on po chwili dezorientacji podążył za nią. Kiedy ją dogonił, chwycił ją za dłoń i pobiegli ramię w ramię, śmiejąc się i wystawiając twarze na deszcz. Nikt, kto ich mijał nie podejrzewał, że ta dwójka jest po trzydziestce i wykonują jak najbardziej odpowiedzialny zawód.
- Abby, zaczekaj, nie mam siły!
- Cienias – zatrzymała się i stwierdziła pieszczotliwie, to słowo w jej słowach nie brzmiało ani trochę obraźliwie. Pogroził jej żartobliwie palcami, a ona pokazała mu język, a po chwili uśmiechnęła się niemal rubasznie. Postąpiła krok do przodu, aż poczuła ciepło bijące od jego ciała. Stanęła na palcach, zbliżając się do jego ucha. – Oczywiście nie TO miałam na myśli – szepnęła prosto do niego, tonem nie pozostawiającym wątpliwości, co ma namyśli, żeby nie zrozumiał jej słów na opak musnęła czubkiem języka jego małżowinę, a prawą dłonią przejechała wzdłuż jego boku, zatrzymując się przy kieszeni spodni.
- Abby…
- Co? – zapytała niewinnie, a on nieoczekiwanie przyciągnął ja do siebie i zamknął pocałunkiem.
– Nie pogrywaj tak ze mną.
- Jak?
- Już sama wiesz jak. Chodź idziemy, bo jeszcze chwila na tym deszczu, a przez następne dwa tygodnie nie będziemy mogli wychylić nosa z łóżka.
- Brzmi kusząco – skwitowała rozśmieszając go, ale poszła za nim. Wyszli z parku, z powrotem wkraczając na miejskie ulice, ale ich dobry nastrój nie ulotnił się. Śmiali się, obejmowali, całowali, a niemal każdy, kto ich minął oglądał się za nimi, a to kręcąc głową, a to z pobłażliwym uśmiechem, tłumacząc ich stan szaleńczym zakochaniem. Wtedy natknęli się na automat do robienia zdjęć. Jak mogliby się wahać przed wejściem do środka i uwiecznieniem tego cudownego dnia? No właśnie…Weszli do ciasnej kabiny, zamykając za sobą drzwiczki i postawili swoje torby na podłodze. John usiadł na okrągłym taboreciku, a ona na jego kolanach. Objął ja ramieniem w pasie i zetknęli swoje głowy.
- Gotowa?
- Zawsze – John nacisnął guzik, świadczący o ich gotowości do fotografii. Błysnął flesz. Zanim aparat zrobił drugą z pięciu fotografii, przekręcili głowy i zetknęli usta w pocałunku, którego nie mogli, a także nie chcieli przerwać i na pozostałych zdjęciach byli pogrążeni do reszty w sobie, nawet nie zwracając uwagi na błyskające białe światło.


Zastanawiała się przez chwilę jak to jest, że do tej pory to dobre wspomnienie zostało zagrzebane, pod tymi złymi. Ktoś, kiedyś jej powiedział, że kobieta pamięta tylko te złe rzeczy, a o dobrych zapomina bardzo szybko, a wtedy go wyśmiała. Dopiero teraz zrozumiała jak wiele prawdy kryje się w tamtych słowach. Nie chciała być taka. Nie chciała zgorzknieć, rozpamiętując tylko te złe chwile, momenty, które raniły ją do głębi. Nie chciała przelać swojej złości na Phoe. Wzięła łyk aromatycznego powietrza, czując w sercu ukłucie. Chociaż sama się do tego nie przyznawała, tęskniła za tamtymi wesołymi chwilami, tymi przepełnionymi rozmową, romantycznymi kolacjami, na które zabierał ją od czasu do czasu, tymi długimi wieczorami sam na sam, gdy nie mieli siebie dosyć, mogliby się w sobie pogrążyć do reszty. Tęskniła za nim. Zaczęła odsiewać wspomnienia związane z ojcem swojej córeczki, aby wydobyć te szczęśliwe. Chciała przelać do serca Phoe trochę radości i spokoju, wierzyła w to, co się mówi, że dziecko odczuwa to, co czuje jego matka, gdy jest w jej łonie.
Ich pocałunek podczas zagrożenia ospą.
Wspólny taniec na balu charytatywnym w Muzeum Historycznym.
Kiedy przyszedł do niej do domu, żeby powiedzieć, ze wszystko przemyślał i mogą porozmawiać.
Ich krótkie wakacje nad jeziorem.
Wycieczka do Oklahomy, żeby przywieźć chorą Maggie.
Właśnie… Maggie. Znowu przypomniała sobie tam te chwile, kiedy próbowała popełnić samobójstwo, kiedy leżała w brudnym, ciemnym pokoju. Rozmowa z Maggie, podczas której przyznała jej się do aborcji. Słowa Maggie, zapewniające ją, że nie będzie chora. I znowu powróciły do niej wątpliwości. Co jeżeli jej matka myliła się? Jeżeli zachoruje? Przypomniała sobie własne dzieciństwo. Bez ojca, z matką, którą trzeba było się opiekować, z młodszym bratem, którym też musiała się zajmować. Lata samotności, lęku, poczucia bezradności. Momenty bliskie załamania, gdy nie marzyła o niczym innym jak o ucieczce jak najdalej od swojej rodziny. Jej ojciec, który nigdy sam nie zadzwonił, czekał aż ona albo Eric przyjdą do niego. Nie potrafił zrozumieć, że za każdym razem, gdy się z nim widzieli, w domu czekało a nich piekło. Ukradkowe pewne zazdrości spojrzenia, rzucane na rodziny, jakich było pełno wokół niej. Szczęśliwe rodziny, ze zdrową matką, ojcem, który chodził każdej niedzieli z dziećmi do parku. Puszczał z nimi latawce, uczył jeździć na rowerze, kupował lody i watę cukrową. Tarzał się z nimi po zielonej trawie, łaskotał je. Konspirował z dziećmi za plecami mamy, żeby mogły pójść do kina na film, jakiego nie pozwalała im obejrzeć. Ubóstwiał córkę ponad wszystko. Dumny robił zdjęcia dzieciom, gdy szli na bal maturalny. To wszystko ją ominęło. Straciła ojca, kiedy od nich odszedł, gdy miała siedem lat. Teraz zrozumiała, że nie chce, żeby jej córka miała takie życie… Przecież, chociaż między nimi się posypało, Phoebe może mieć ojca. Może uczestniczyć w jej wychowaniu. Co prawda nie wyobrażała sobie tego. Kiedyś byli przyjaciółmi i było wspaniale, ale nie potrafiła wyobrazić sobie, jak mija czas, a oni żyją obok siebie, a zarazem tak daleko. On ma własne życie, ona własne i w każdym znajdują się te specjalne osoby… Widok tamtej kobiety z Johnem tak zabolał… Ale nie może zrobić tego samego błędu. Nie może pozwolić, aby jej uczucia odebrały Phoe tę drugą najważniejszą osobę.

Przygryzła wargi i złapała się na tym, że jej wzrok błądzi od wiszącego telefonu w kuchni, do tego stojącego na stoliku obok kanapy. W jej umyśle rozgrywała się teraz batalia: „zadzwonić, nie zadzwonić?”. Czuła, że jeżeli nie zrobi tego teraz, nie zrobi tego w ogóle. Zacznie wyszukiwać przeszkód, nawet ta najbardziej absurdalna, byłaby skłonna powstrzymać ją od telefonu. Musi zadzwonić. Jest to winna córce. Odłożyła album na wolne miejsce obok siebie i sięgnęła po aparat telefoniczny. Położyła go sobie na kolanach, wpatrując się w niego milcząco. Już miała go odstawić na miejsce. Co powie? Zadzwoni jak gdyby nigdy nic, prosząc o chwilę rozmowy? „To nie będzie telefon jak gdyby nigdy nic. Coś ich łączy. Na pewno chciałby, żeby zadzwoniła, prawda?” przekonywała się. I to skutecznie, bowiem nie odłożyła telefonu, ale podniosła słuchawkę. „Jeden zero dla mnie” pomyślała „Pięćdziesiąt procent mamy już za sobą, Phoe, teraz wystarczy wykręcić numer…”[/i] Jej ręka, wbrew jej myślom, zatrzymała się w pół drogi do tarczy z cyframi. Wzięła głęboki wdech, uspokajając ciężko walące serce i pokonała resztę drogi. Wykręciła pierwsze trzy cyfry numeru i zawahała się przed wystukaniem czterech następnych, ale pokonała ten irracjonalny niepokój. Przyłożyła słuchawkę do ucha, wsłuchując się w sygnały. Po drugim już miała się rozłączyć, ale powstrzymał ją odgłos odbierania połączenia. Zamilkła, nie wiedząc jak zacząć.
- Halo? – w jej uchu rozległ się ciepły kobiecy głos. Przez chwile myślała, że to tamta kobieta, ale wtedy uświadomiła sobie, ze dobrze zna ten głos, to Emily ich gospodyni – Tutaj rezydencja Carterów, w czym mogę pomóc?
- Dobry wieczór… - odezwała się w końcu, bardzo cicho i miała wątpliwości, czy Emily ją usłyszała.
- Dobry wieczór, w czym mogę pani pomóc?
- Jest John Carter? Chciałam z nim rozmawiać… - powiedziała, już nieco głośniej.
- Chodzi pani o Doktora Cartera, czy jego ojca? – zapytała uprzejmie.
- Doktora…
- Bardzo mi przykro, ale nie ma go w tej chwili w domu. Przekazać mu jakąś wiadomość?
- Nie…
- Na pewno?
- Niech mu pani powie, że dzwoniła Abby… Będzie wiedział, o co chodzi… - poprosiła po chwili zastanowienia.
- To wszystko?
- Tak, dziękuję bardzo, do widzenia.
- Do widzenia. – kobieta rozłączyła się. Abby uśmiechnęła się słabo, czując ulgę, że udało jej się przełamać. Co prawda najgorsze jeszcze przed nią, ale jakoś to będzie, racja?

~*~

xD


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
cofeinka
Salowy



Dołączył: 28 Lis 2006
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Fire Room

 PostWysłany: Wto 22:56, 28 Lis 2006    Temat postu: Back to top

Polski Nikita (La Femme Nikita) leciał dawno na polsacie, póxniej na tvn, a ostatnio na tvn7 Smile a swojego o ER pisze.. ale zapowiada się jeśli dobrze pójsdzie mała saga Smile wprowadze minimum 2 nowe postacie Wink

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Wto 22:59, 28 Lis 2006    Temat postu: Back to top

Wiem, ale nei oglądałam^^ Phoebe to też "mała" saga :d Na szczęście sie troche skurczyła, bp inaczej pisałabym ją jeszcze z 10 lat...

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
cofeinka
Salowy



Dołączył: 28 Lis 2006
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Fire Room

 PostWysłany: Wto 23:02, 28 Lis 2006    Temat postu: Back to top

ja lubię coś innego odejście od tematu lecz zachowanie pewngo kanonu. Kusze się i na prowokacyjne teksty, i na perversyjna, ale i nieco komiczne. Niektóre zaś nieziemsko powazne, dostoje i charakterysyczne. Zobaczymy jak bedzie teraz Smile z ER

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Wto 23:08, 28 Lis 2006    Temat postu: Back to top

ja własnie utrzymuje bardziej poważnie Razz I neistety częśto dialogi wymykaja się spod mojej kontroli Sad

~*~

Otarł twarz biały puchowym ręcznikiem, który zwisał mu z jeszcze wilgotnych po prysznicu ramion. Przez rękę przerzucił sportową torbę, w której miał żel pod prysznic, spodenki, koszulkę i buty, w których ćwiczył. Żwawym krokiem ruszył w stronę parkingu, na którym zostawił Jeep’a, pozdrawiając skinieniem głowy dozorcę, który siedział przy wejściu.
Czuł miłe napięcie w mięśniach i lekkie zmęczenie. Niedawno odkrył, że regularne wizyty na siłowni nie dość, że dobrze wpływają na jego zdrowie i kondycję, to jeszcze skutecznie oczyszczają umysł.
Wsiadł do samochodu, rzucił na tylne siedzenie torbę, podniósł z siedzenia pasażera butelkę mineralnej, odkręcił ją i pociągnął z niej długi łyk. Kiedy skończył odłożył ja na miejsce i przymknął oczy pozostając na krotką chwilę w bezruchu oddychając głęboko i czerpiąc przyjemność z łagodnego pulsowania, które odczuwał w każdym mięśniu. Odpalił auto i odjechał spod klubu fitness, kierując się w stronę domu. Nie jechał na około, jak to zazwyczaj robił, bo za trzy godziny zaczynał swój dyżur. Nie zastosował się do prośby Susan i pracował, bo gdyby został w domu zwariowałby. Nie potrafiłby przestać myśleć o tym, co się dzieje w jego życiu i użalałby się nad sobą. Dzięki pracy udawało mu się zapomnieć chociaż na chwilę. Czasem miał nadzieję, ze uda mu się spotkać Abby, ale jego przyjaciele tak układali grafik, żeby nie spotkali się. Z jednej strony był rozżalony, a z drugiej cieszył się, bo wiedział, że Abby nie jest łatwo, a takie posunięcia oszczędzają jej niepotrzebnych emocji.

Zaparkował w garażu, wziął torbę i wszedł do domu. Z niepokojem zauważył, że ma mało czasu, bo są korki. Żwawym krokiem wszedł na górę, przebrał się, zostawił brudne ubrania na łóżku i zszedł na dół, żeby coś przekąsić w kuchni, bo w szpitalu pewnie nie będzie miał chwili dla siebie przez następnych dziesięć godzin…
- Ooo, - odezwał się z sympatią spotykając po drodze Emily. – mamy coś do jedzenia? Zaraz zaczynam dyżur…
- Może być zupa szparagowa?
- Jasne, mogłabyś podgrzać, zapomniałem, że mam do wypełniania jeszcze kilka kart… - poprosił ją, odwracając się w stronę schodów.
- Był do pana telefon – zatrzymała go. Coś w tonie jej głosu podpowiadało mu, że był to telefon, na który czekał od bardzo długa… Odwrócił się powolnym ruchem i zawiesił spojrzenie na jej twarzy.
- Kto dzwonił? – zapytał z napięciem wyczuwalnym w głosie.
- Jakaś kobieta, przedstawiła się jako Abby – odpowiedziała szybko, nie patrząc mu w oczy. Słysząc jej słowa poczuł jak każda komórka jego ciała stężała z niepokoju.
- Coś się stało? Zostawiła jakąś wiadomość?
- Nie… - pokręciła głową z autentycznym rozżaleniem. - Kiedy się zapytałam czy chce zostawić wiadomość, powiedziała, że wystarczy jeżeli przekażę panu, że dzwoniła „Abby”.
- Dziękuję… - westchnął ciężko, kurcząc się w sobie. Zapomniał o jedzeniu, teraz najważniejsze dla niego było to, po co dzwoniła Abby. Czy miała jakieś problemy? Coś było nie tak? Tak bardzo czekał na ten telefon przez ostatnie tygodnie. Układał sobie w myślach, co jej powie, ich późniejszą rozmowę… Po ich ostatnim spotkaniu czuł, że zaczyna się w niej cos łamać i niebawem będzie gotowa na rozmowę. I już niedługo wszystko jej wyjaśni, a ona, jak we wszystkich bajkach przytuli się do niego, pocałuje go i będą żyli długo i szczęśliwie. Niestety, tak działo się tylko w snach… Znał ją wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że coś takiego nigdy się nie stanie…
- Doktorze Carter? – zapytała niepewnie, zwracając na siebie jego uwagę. – Będzie dobrze… - nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się w jej stronę z powątpieniem. Podszedł do stolika, na którym stał telefon i podniósł słuchawkę, wahając się chwilę przed wykręceniem numeru.
- Zupę podać z grzankami? - gospodyni zwróciła się w jego stronę po raz ostatni. Spojrzał na nią nie wiedząc o co jej chodzi; zapomniał, że jest głodny.
- Rozmyśliłem się… dziękuję… - odpowiedział cicho, pochłonięty myślami. Nie zauważył pełnego współczucia spojrzenia, jakim obdarzyła go Emily.

Ciężko westchnął i wystukał na klawiaturze kilka pierwszych cyfr, zastanawiając się jak zacząć rozmowę. Ma powiedzieć: „Cześć, tutaj Carter” najzwyczajniejszym w świecie tonem? Jakby między nimi nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego? Nic, o czym nie chcieliby zapomnieć. Rozważał w myślach co może jej powiedzieć, wsłuchując się w sygnały. Jeden. Cisza. Kolejny. Nic. W końcu, po czwartym sygnale podniosła słuchawkę.
- Halo? – usłyszał jej zaspany, lekko zachrypnięty głos. Tęsknił za nim. W Afryce tyle razy chciał po prostu wykręcić jej numer i słuchać jej głosu. Nie ważne czego.... Mieszanka emocji dopadła go ze wszystkich stron. Chciał żeby mówiła. Tak jak kiedyś dzwonił do niej po dyżurze, kiedy nie miał siły do niej iść. Nie wiedział, co powiedzieć, zapomniał jak się mówi… Przymknął oczy i ciężko przełknął. – Halo? – powtórzyła zaniepokojonym i zniecierpliwionym głosem.
- Cześć… - odezwał się w końcu, niepewnym głosem. Nie odpowiedziała, ale wiedział, że rozpoznała go. Zdawało mu się, że zamarła po drugiej stronie. Zapadła między nimi cisza i żadne z nich nie wiedziało jak ją przerwać. Dzisiaj, Abby żałowała, że do niego zadzwoniła. Już zapomniałam, dlaczego to zrobiła, nie wiedziała, co chciała mu powiedzieć. Myślała, że wystarczy wykręcić numer, a wszystko między nimi od razu się wyjaśni. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki… A tymczasem… - Emily powiedziała, że dzwoniłaś… - w końcu zdecydował się przerwać milczenie, które zapanowało między nimi.
- Yhm… - potwierdziła słabo.
- Coś się stało? – zapytał zaniepokojony.
- Nie. Zresztą nieważne… Muszę kończyć, bo właśnie wychodziłam na spacer… - wymyśliła pierwsze lepsze wytłumaczenie najzwyczajniej w świecie tchórząc.
- Abby… - szepnął cicho. – Jeżeli czegoś potrzebujesz…
- Radzę sobie! – zaprzeczyła gwałtownie, a po chwili zganiła siebie w myślach. Nie zrobił nic złego. Chciał dobrze, to ona pierwsza zadzwoniła… Doszła do wniosku, że powinna mu powiedzieć dlaczego zadzwoniła. Mimo że cos kazało jej trzasnąć słuchawką i uciec jak najdalej stamtąd. Zamknąć się w sobie i wszystko przespać… - Zadzwoniłam wczoraj, bo…
- Bo?
- Wczoraj chciałam porozmawiać… Dziękuję, że zadzwoniłeś… - dodała po chwili milczenia, dochodząc do wniosku, że kiedyś porozmawiać muszą…
- A dzisiaj? – zapytał cicho, czując radość na dźwięk tych słów. To pierwszy krok, żeby wszystko wyjaśnić!
- Na pewno jesteś zajęty… - próbowała się wykręcić, usprawiedliwiając przed samą sobą swój strach.
- Nic nie jest ważniejsze… - zaczął, ale urwał w połowie zdania, uświadamiając sobie, że nie może działać zbyt szybko. – To znaczy na pewno znajdę dla ciebie czas… - usłyszał westchnięcie po drugiej stronie aparatu i mimo odległości wiedział, że Abby cieszy się, że nie musiała prosić o tę rozmowę. – Kiedy ci pasuje? – skrzywił się, uświadamiając sobie jak formalnie i sztucznie brzmią te słowa. Jak mogli doprowadzić swoją znajomość do takiego stanu???
- Może być jutro? – upewniła się, rozmyślając właśnie nad tym samym, co on. Phoebe wywinęła salto w jej brzuchu, jakby podświadomie wyczuwając myśli mamy.
- Tak – Miał już plany na jutro, ale nie były ważne, gdyby powiedziała, ze chce z nim porozmawiać właśnie w tej chwili poleciałby do niej nie wahając się dwóch sekund.
- Może być dwunasta?
- Powiedz, kiedy będziesz mogła, a ja się dostosuję, Abby.
- Carter… - pokręciła głową po swojej stronie. To wszystko przyszło tak łatwo. Umówili się na rozmowę, ale tak naprawdę najtrudniejsze jest dopiero przed nimi… - W takim razie może być o pierwszej w Doc Magoo?
- Kawa i ciastko jak za dawnych czasów? – zauważył z uśmiechem, którego ona nie widziała. Zapadła między nimi cisza. Kolejna gafa, Carter! Zganił się. – Przepraszam…
- W porządku – odparła po chwili, chociaż oboje doskonale wiedzieli, że w porządku nie jest. I nie będzie, przynajmniej nie zanosi się na to… Ale jutro jest ich szansa. Szansa, którą dali sobie oboje. Muszą ją wykorzystać.

~*~

i to byłby na razie koniec^^


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
cofeinka
Salowy



Dołączył: 28 Lis 2006
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Fire Room

 PostWysłany: Wto 23:11, 28 Lis 2006    Temat postu: Back to top

Boże jak ja uwielbim dialogi, gre słów, niedopowiedzeń, a jednak majestatycznych gestów, czesem nabierających sensu póxniej... ahhh się rozmarzyłam... kolejne cudo. Abby skad znajdujesz czas na pirsanie. TAKIE PIANIE i w takiej ilości??

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Wto 23:17, 28 Lis 2006    Temat postu: Back to top

<wstydzi się>
Nie przesadzasz troszkę? Very Happy Tego ficka piszę od ponad roku, więc trochę czasu się znalazło Very Happy Oprocz tego ciągle jakies pisałam Very Happy Wiesz, jak mam zacięcie to jest dużo łatwiej, bo gdy mija mania to jest gorzej Sad Od wieeeków nie wychodzi mi napisanie nic sensownego ;/


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
cofeinka
Salowy



Dołączył: 28 Lis 2006
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Fire Room

 PostWysłany: Wto 23:29, 28 Lis 2006    Temat postu: Back to top

Uwierz, że wiele czytałam i to jest naprawdę bardzo dobre!!!!! Ja nie przesadzam bo nie jestem ogrodnikiem Razz ah musze wziąśc się za mojego porządnie bo pomysły jątrza mi się w głowie...

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Pon 21:47, 22 Sty 2007    Temat postu: Back to top

~*~
Czas płynął błyskawicznie. Nim zdążyła się obejrzeć, była dwunasta. Z każdą mijającą chwilą, która przybliżała ją do niechybnego spotkania z Johnem czuła coraz większy ucisk w gardle. Oczywiście wiedziała, że jakby się postarała udałoby się jej wymigać, ale wtedy musiałaby wtajemniczyć Lukę albo Susan, żeby mogli ją przekonywująco kryć – a tego nie chciała. Byli jej przyjaciółmi i tak wiele im zawdzięczała, jednak tę rozmowę musiała przejść sama. Nie pomogą jej. Ich rady jedynie mogą sprawić, że stchórzy, a wtedy nie będzie potrafiła spojrzeć im w oczy. Już teraz wielokrotnie czuła na sobie ich ukradkowe spojrzenia pełne wyrzutu – bądź, co bądź John także był ich przyjacielem…

Brała na siebie jak najmniej obciążające i niewymagające wiele uwagi zajęcia. Nie dość, że zaawansowana ciąża ograniczała jej sprawność, to dzisiaj była wyjątkowo roztargniona, uciekając myślami do spotkania, które miało się odbyć za niespełna dwadzieścia minut. Właśnie kończyła zszywać rękę młodej kobiety, która rozcięła ją sobie podczas szykowania obiadu, przynajmniej tyle udało jej się zapamiętać, a i tak kosztowało ją to niemało wysiłku.

Zamyślona podniosła wzrok znad ręki, na twarz dziewczyny. Pacjentka coś mówiła, jednak żadne słowo nie docierało do uszów Abby. Była zbyt zafrasowana własnymi przeżyciami i rozterkami, aby przejmować się życiem innych ludzi. Wiedziała, że jest to bardzo egoistyczna postawa, ale nic nie mogła na to poradzić.

- Pani doktor, w porządku? – usłyszała pacjentkę. Zorientowała się, ze od kilkudziesięciu sekund trzyma nieruchomo rękę z igłą, która zawisła w połowie ruchu.
- Przepraszam, zamyśliłam się… - mruknęła niewyraźnie i wróciła do swojego zajęcia. Tym razem pracowała dużo sprawniej i nie minęło pięć minut, zanim udało jej się zszyć ranę.

Dziesięć minut.

Za dziewięć minut usiądzie w Doc Magoo, w którym jak zwykle będzie się unosił nieprzyjemny zapach smażonego oleju i kwaśny odór kawy, przemieszany ze szpitalnymi wyziewami przyniesionymi przez rozmaitych pracowników szpitala, odwiedzających i pacjentów.
Za dziesięć minut przez tamte wahadłowe drzwi z okrągłym okienkiem wejdzie mężczyzna, z którym niegdyś poszłaby na koniec świata.
Za jedenaście minut spojrzy jej w oczy niszcząc misternie przez nią utkaną zasłonę zapomnienia.
Za dwanaście minut spróbuje ich niezręczną rozmowę skierować na właściwy Temat.
Natomiast za trzydzieści minut wyjdzie stamtąd z sercem w miliardach kawałeczków i nieznośnym uciskiem w dołku, odbierającym oddech.

Abby była pesymistką i niemal zawsze malującą się przed nią rzeczywistość widziała w czarnych barwach – tego nauczyło ją ciężkie życie, które wiodła.

Unikając przyjaciół ruszyła z urazówki w stronę świetlicy, gdzie ubrała się i wyszła z niej.
- Chunny, wychodzę na przerwę! – krzyknęła nie zwalniając swojego kaczego chodu, który prowadził ją prosto do baru.

Drzwi przekroczyła minutę po trzynastej. Rozejrzała się po wnętrzu z głośno bijącym sercem, którego echo dudniło jej w uszach.

- Abby! – krzyknął z głębi pomieszczenia, jeszcze zanim go dojrzała.

Ten głos. To spojrzenie. Ten uśmiech. Nawet stolik był ten sam.

Dla odmiany, stanęło jej serce. Przez krótką chwilę nie mogła się oprzeć wrażeniu deja vu. Kiedyś też wołał ją z głębi tego pomieszczenia, z delikatnym uśmiechem na ustach i spojrzeniem rozjaśniającym się na jej widok. Ale wtedy nie miała pod sercem ich córki i nie było między nimi tej bariery, którą sami między sobą wybudowali. Mimowolnie spostrzegła, że jednak jego uśmiech nie jest taki sam jak niegdyś. Tym razem kryło się za nim zaniepokojenie, lęk i… tęsknota…

Powolnym krokiem podeszła do stolika, przy którym siedział nad kubkiem kawy.
- Dzień dobry… - zaczęła niepewnym i skrępowanym tonem. Uśmiechnął się szerzej, nie spuszczając oka z jej twarzy. Zdjęła granatowy płaszcz, odsłaniając swój okrągły brzuszek.
- Cześć. Pięknie wyglądasz – wykrztusił, a ona odchrząknęła, bojąc się, że kilka takich frazesów wystarczy, aby całkowicie straciła głowę. Chrząknęła sugestywnie, przypominając mu o charakterze rozmowy, jaką mieli prowadzić. – Przepraszam – dodał na usprawiedliwienie. – Co zamawiasz?
- Nic, dziękuję – odpowiedziała tak samo zduszonym tonem. Nerwy sprawiły, że robiło jej się niedobrze. Phoebe wyczuła stan mamy i teraz wierzgała dziko w jej brzuchu, przypominając o swojej obecności. Zapadła między nimi niezręczna cisza. John wpatrywał się w nią z takim samym natężeniem, a gdzieś na obrzeżach umysłu zaświtała jej myśl, że świetnie wygląda. Natomiast Abby tym bardziej uciekała spojrzeniem, im bardziej wzrok Johna stawał się palący. Już nie było między nimi takiej komfortowej atmosfery, jak niegdyś. Przynajmniej nie potrafili jej odnaleźć w bagażu nieporozumień i trosk.

- Więc… - zaczął po chwili – chciałaś porozmawiać. Stało się coś wyjątkowego?
- Nie uważasz, że cała ta sytuacja jest wyjątkowa? – prychnęła. Nie wiedziała jak to się stało, ale John umiejętnie postanowił wyprowadzić ją z równowagi. W jej wnętrzu toczyła się gonitwa najprzeróżniejszych emocji.
- Nie to miałem na myśli, nie chciałem cię zdenerwować…
- Doprawdy?
- Abby… Proszę cię, spróbujmy porozmawiać jak dwoje dorosłych ludzi, nie zamykaj się przede mną i nie odtrącaj moich prób… zróbmy to dla dobra naszej córki – dodał po chwili milczenia, które między nimi zapadło. Wiedziała, ze ma rację, ale mimo wszystko z trudem się uspokoiła. Zawsze broniła się atakując innych. Wzięła kilka głębszych wdechów, nie podnosząc spojrzenia znad zaschniętej plamy kawy na granatowym blacie.
- Po prostu stwierdziłam, że prędzej czy później będziemy musieli porozmawiać… A termin porodu zbliża się coraz bardziej, więc…
- Bardzo się cieszę, że się zdecydowałaś – w jego głosie pobrzmiewała autentyczna radość, która zgasła bardzo szybko. Wziął głęboki oddech – Abby, naprawdę nie chciałem, żeby to wszystko między nami się tak potoczyło, wierz mi… Byłaś, jesteś…
- Carter – przerwała mu szybko, wyrzucając z siebie palące słowa. Nie chciała tego słyszeć. Bała się płynących z jego ust słów. – Nie rozmawiajmy o tym, okej? Nie teraz… Proszę – dodała stanowczo, widząc, że zamierza zaoponować. Niechętnie skinął głową.
- W takim razie, przejdźmy do konkretów – temperatura jego głosu spadła o kilka stopni. Poczuła wstręt do samej siebie, słysząc te słowa. Przecież to ich córka, żywa istota! A nie żaden konkret! Jednak wiedziała, ze to nie wina Cartera… - Na kiedy masz wyznaczony termin?
- Na piętnastego.
- Coburn cię prowadzi?
- Yhm. – Jej irytacja wzrastała wprostproporcjonalnie do zadawanych przez niego suchych pytań, tak samo wyprutym z emocji głosem.
- Ciąża przebiega bez problemów?
- Do cholery, przestań! Rozmawiasz o jakimś przypadku, czy o własnym dziecku?! – nie wytrzymała. Nie zauważyła, że przez twarz Johna przebiegł cień satysfakcji.
- Myślałem, że właśnie takiej rozmowy oczekujesz. – Zamilkła. Pociągnął kilka łyków kawy z papierowego kubeczka. – Zastanawiałaś się jak dać na imię naszej małej?

Te dwa słowa zabolały jeszcze bardziej, niż obojętny ton, który przybrał przed chwilą. Uświadomiły jej jak wiele straciła, jak wiele stracili, cała trójka… Delikatna nuta, która rozbrzmiewała w tym określeniu rozczuliła ją i sprawiła, że wcześniejsza złość znikła bez śladu, ustępując miejsca smutkowi i tęsknocie. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Zauważył, kropelki łez, które osadziły się w ich kącikach. Nawet nie zastanawiała się, skąd John wie, że spodziewa się córki. I nie zastanawiając się długo odpowiedziała na jego pytanie, sprawiając, że zaniemówił.
- Phoebe Millicent.

cdn.


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
jolek
Praktykant



Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 473
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

 PostWysłany: Wto 22:23, 23 Sty 2007    Temat postu: Back to top

wow Smile świetne... zwłaszcza po tak długiej przerwie Smile niecierpliwie czekam na ciąg dalszy Smile

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Avonelee
Lekarz



Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 1574
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

 PostWysłany: Czw 20:36, 08 Lut 2007    Temat postu: Back to top

bardzo dobre...gronkie brawa Smile

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Pią 0:02, 09 Lut 2007    Temat postu: Back to top

Dzięki dziewcyzny! Very Happy

- Phoebe Millicent.
- Czy…?
- Tak. – Nie musiał kończyć pytania, doskonale wiedziała, co chciał powiedzieć. Na jego twarzy odbijały się różnorakie emocje. Szok. Radość. Wdzięczność. Niezrozumienie.
- Dlaczego? – jedno krótkie pytanie, na które odpowiedź mogła zmienić wszystko. Gdyby tylko odpowiedziała zgodnie ze swoimi uczuciami, a nie kierując się podszeptem rozumu…
- Nie pytaj się mnie… nie umiem na to odpowiedzieć… - mówiła głosem cichym, niepewnym. – Może chciałam, żeby moja córka miała chociaż imię, które byłoby drogie dla jej ojca? Nie wiem…
- Abby… - szepnął ze wzruszeniem. Nawet nie podejrzewał, że mogłaby tak myśleć.– To nie tak… nawet tak nie myśl…
- Uhhh… - Phoebe postanowiła o sobie przypomnieć, ruszając się gwałtownie w jej wnętrzu. Zastanawiała się, czy Phoe słyszy ich rozmowę i czy emocje, które odczuwa jej nie szkodzą.
- Coś się stało? – zaniepokoił się.
- Nie, Phoe przypomniała o sobie. – Nie dało się nie zauważyć, że jego twarz zmieniła wyraz. Pojawiła się na niej dotąd niespotykana czułość. Jakby już kochał to maleństwo.
- To musi być wspaniałe uczucie…
Otworzyła usta i zaraz je zamknęła. Nie miała pojęcia, co powiedzieć. Wiedziała, co się kryje za tymi słowami. I tęskniła za tym, Pragnęła, żeby jego ręka znalazła się na jej brzuchu i nakryła go czułym gestem, przekazując uczucie Phoe.
- Jest… - odpowiedziała po chwili. Ich oczy spotkały się, a kąciki ust uniosły w lekkich uśmiechach. Atmosfera między nimi znowu była taka jak za dawnych czasów. Jakby nic się nie zmieniło. Milczeli nie przerywając kontaktu wzrokowego.
- Chcesz dotknąć? – zapytała wiedziona nagłym impulsem i niemal od razu pożałowała własnych słów. Nim opuściła wzrok zdążyła zauważyć wyraz zdumienia na jego twarzy, który zamienił się w radość w najczystszej postaci.
- Mogę…? – upewnił się. Wiedziała, ze już nie mogła odmówić. Nie patrząc mu w oczy skinęła głową i starała się za wszelką cenę zignorować przyśpieszone bicie serca.

John, wciąż niepewnie wyciągnął się nad stolikiem, zawisając w powietrzu. Powolnym ruchem, zbliżał rękę w stronę jej brzucha okrytego grubym wełnianym swetrem morskiej bary z dużym golfem. Gdy jego dłoń znalazła się kilka centymetrów od niego, zamarła bez ruchu, ale niespełna pięć sekund później John pokonał owe wahanie.

Moment styku ich ciał był wyjątkowy. Poczuli coś, czego nie dane było im doświadczyć nigdy wcześniej. Nie było to seksualne podniecenie, ani nic z nim związanego. Między nimi narodziło się coś całkowicie nowego – połączyła ich wspólna, naturalna, a zarazem nadzwyczajna miłość do dziecka, które Abby nosiła w sobie.

Zanim cokolwiek poczuł minęło kilkanaście sekund. Już myślał, że nic nie wyczuje, kiedy nagle Phoebe poruszyła się. Było to delikatny, aksamitny ruch. Ktoś mógłby wziąć go za zwykłe burczenie w brzuchu, ale oboje doskonale wiedzieli, że to ich córka… Istota, która mimo wszystko powstała z miłości… Dla Johna było to wspaniałe przeżycie, dostarczyło mu takich emocji, których istnienia nawet nie podejrzewał, a tym bardziej nie potrafił ich nazwać. Zamarł w bezruchu, delektując się tą chwilą i bojąc się zburzyć więź, która właśnie wytworzyła się między nim a Abby. Abby widząc mieszankę uczuć malującą się na jego twarzy milczała. Nawet nie potrafiłaby znaleźć słów, które pasowałyby do sytuacji. Żadne z nich nie oddałyby magii, która niezaprzeczalnie była obecna.

Sekundy mijały, zamieniając się w minuty, lecz oni wciąż trwali w tej dziwnej pozie. W końcu John podniósł wzrok, napotykając spojrzenie Abby. Tlił się w nim niewielki uśmiech i głębokie poczucie tęsknoty. Przez myśl przemknęło mu, że tęskniła za tą chwilą i chciała, aby powtarzała się ona częściej, ale niemal od razu stwierdził, że owe wrażenie jest absurdalne i na pewno tak nie jest… jak bardzo się mylił… W tym jednym spojrzeniu, wszelkie tamy, będące między nimi zniknęły.
- Wow… - szepnął, niezdolny znaleźć słów, będących w stanie to opisać. – To fantastyczne…
- Yhm… Trudno w to uwierzyć, prawda? Że jest tam żywa istotka… - Uśmiechnął się w odpowiedzi i niechętnie usiadł z powrotem. Wciąż patrzyli sobie w oczy.
- Abby… Nie chcę stracić ani chwili z jej dorastania… Nie chcę, żeby to, co wydarzyło się między nami odebrało Phoebe ojca…
- Nawet tak nie myśl! Nigdy bym tak nie zrobiła… – Na jego twarz wpłynął wyraz ulgi.
- To świetnie! – jego słowa nawet w połowie nie oddawały jego entuzjazmu. Abby uśmiechnęła się lekko i niepewnie, radując się z tej reakcji. Po chwili nieco spoważniał. – Abby, jeżeli będziesz potrzebowała pomocy, to wiedz, że możesz na mnie liczyć… Nawet w środku nocy.
- Ostatnio wszyscy mi to mówią. – Uśmiechnęła się blado, na wspomnienie przyjaciół.
- Ale nie wszyscy są ojcami twojego dziecka – odpowiedział.
- I nie wszyscy wyjechali bez słowa, łamiąc mi serce – zripostowała się, pomimo wcześniejszego przyrzeczenia, że nie będą poruszać spraw dotyczących ich związku. Otworzył usta, po czym je zamknął.
- Abby…
- Nie, nieważne. Nie powinnam była. Taka dyskusja do niczego nie prowadzi.
- Ale… - Wiedział, że Abby źle robi. Muszą to wszystko sobie wyjaśnić i spróbować wybaczyć, bo inaczej nigdy nie uda im się pogodzić z tą sytuacją… Utkwił spojrzenie w jej twarzy, przysłoniętej z jednej strony kosmykiem włosów, który wymknął się zza lewego ucha. Energicznie pokręciła głowę, sprawiając, że kosmyki wsunięte za drugie ucho, także opuściły swoje miejsce.
- Carter, choć raz mnie posłuchaj, okej? – Wzruszył ramionami, dając jej do zrozumienia, że nie ma innego wyjścia. Przez jego twarz przemknął krótki grymas, któremu nie potrafiła przypisać żadnego uczucia, ani myśli, jednak John milczał.

Zapanowała między nimi cisza. Żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć, a przynajmniej oboje uznali, że to, co przyszło im na myśl nie jest odpowiednie aby się tym podzielić. Po minucie, albo dwóch, gdy zdawało się, że ich rozmowa chyli się już ku końcowi i Abby postanowiła wrócić do pracy, John zabrał głos.

- Mógłbym być przy porodzie? – wypalił, a po chwili spuścił wzrok. Abby otworzyła usta w zdumieniu. Nie pomyślała o tym. Wciąż sam moment porodu i to wszystko, co będzie po nim zdawało jej się niezwykle odległe. Gdy odzyskała rezon spojrzała na niego. Mogła przysiąc, że Carter właśnie żałuje swojego pytania, które zadał zanim zdążył się zastanowić.
- Ja… - zaczęła, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Wiem, zachowałem się jak dupek i nic mnie nie usprawiedliwia, - mimo wszystko kontynuował temat – ale sama wiesz, że moment narodzin jest… - przerwał szukając odpowiedniego słowa.
- Wiem, co masz na myśli – odparła szybko, unikając spojrzenia mu w oczy. Czuła, że powoli ta sytuacja zaczyna ją przerastać, chociaż rozmowa nie potoczyła się według najczarniejszych scenariuszy, które rodziły się w jej głowie. Chciała zostać sama. Musiała to przemyśleć… Wstała, ignorując jego zaskoczony i rozczarowany wzrok. – Muszę wracać do pracy, przerwa nie trwa wiecznie… - wytłumaczyła się, doskonale wiedząc, że on wie, ze jej słowa są jedynie wymówką.
- Abby…
- Nie wiem, muszę się zastanowić. Nie myślałam o tym. – zaczęła szybko, przerywając mu w połowie wypowiedzi. Pośpiesznie narzuciła na siebie płaszcz, nie zapinając go.
- Ale przynajmniej mogłabyś zadzwonić, kiedy będziesz potrzebowała pomocy… - odpowiedział, nie kryjąc swojego rozczarowania.

Nie tego oczekiwał po tej rozmowie. Wiedział, że nie będzie łatwo, ale mimo wszystko tliła się w nim iskierka nadziei, że po tej rozmowie wszystko wróci do normy.

Otworzyła usta, żeby coś mu odpowiedzieć, ale zamknęła je, stwierdziwszy, że nie ma to sensu. Sama się dziwiła, że niemal przez cały czas udało się jej zachować spokój. To było do niej niepodobne, ale bynajmniej chwilowo tego nie żałowała. Kłótnia była ostatnim, czego potrzebowała, jeszcze za bardzo by się uniosła i nie daj Boże, sprowokowała akcję porodową…

Pokiwała głową, siląc się na wymuszony uśmiech. Wstał.
- Wracam do szpitala.
- Skoro musisz… - Zignorowała komentarz.
- Do widzenia – rzuciła, patrząc w plamę kawy na podłodze. Nie czekając na odpowiedź odwróciła się i czym prędzej odeszła od mężczyzny.

Idąc w stronę wyjścia, odczuwała, jak tłumione dotąd emocje szukają ujścia. Serce zaczynało bić coraz szybciej, dławiło ją w gardle, a oddech łapała z coraz większym trudem. Drzwi majaczyły w oddali, a ona za każdym razem zbliżała się coraz bardziej w ich kierunku. Zaślepiona, nie spostrzegła, że potrąciła kelnerkę. Drzwi. Wyjście z tego przeklętego baru, w którym – poniekąd – wszystko się zaczęło. Bez słowa minęła, kobietę, która podnosiła porcelanowe łupiny z podłogi i niemal w akcie desperacji dopadła drzwi. Nareszcie mogła odetchnąć, chociaż gula w jej gardle nie chciała się zmniejszyć…

Co z nimi będzie??? Dlaczego to wszystko musiało być tak cholernie skomplikowane???

***
zbliżamy się ku końcówce częśći 1 Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
jolek
Praktykant



Dołączył: 01 Gru 2006
Posty: 473
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

 PostWysłany: Pią 11:21, 09 Lut 2007    Temat postu: Back to top

jak ona potrafila zachować taki spokój??? naprawdę super fragmencik, no i wreszcie rozmawiają, a przynajmniej próbują....

Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Abby Carter
Stażysta



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 1272
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Śro 11:55, 24 Wrz 2008    Temat postu: Back to top

Ekhm, nie wiem, czy jeszcze ktokolwiek pamięta ten 'mały' twór <wstydzi>. Odrobinkę go zaniedbałam, przez pewien czas nawet nie planowałam do niego wrócić, ale. No właśnie ale - w moim życiu wydarzyło się parę rzeczy, spotkałam pewnych ludzi, którzy dali mi insiprację, pomogli znaleźć wiarę i znowu uwierzyć. Jednym słowem zmobilizowali mnie, świadomie, bądź trochę mniej. Dziękuję :*

No to, jedziem z tym koksem Wink


***

Następne dni mijały jej pod znakiem zbliżającego się rozwiązania. Jak żartowała, starała się korzystać z ostatnich chwil starej ery, nim nadejdzie ta nowa, w której wszystko stanie całkowicie na głowie. Nie żyła złudzeniami. Wiedziała, że małe dziecko młodej, niedoświadczonej – a zwłaszcza samotnej matce przyniesie całkowitą zmianę. Już nie ona będzie najważniejsza. Nie jej potrzeby, pragnienia, nadzieje, plany. Gdy ta mała istotka zawita na świecie wszystko zacznie się kręcić wokół niej. Naturalny porządek w ludzkiej populacji. Hierarchia wartości jej córki również ulegnie zmianie pewnego dnia.

Już wszystko było gotowe na przyjęcie Phoebe. Po przemeblowaniu jej sypialni powstał w niej kącik dla dziecka, z malutkim łóżeczkiem z bladoróżowym baldachimem, przy którym wisiała piękna pozytywka z ręcznie rzeźbionymi drewnianymi barwnymi aniołkami, która wygrywała łagodną melodię kołysanki – to prezent od Johna. O bok łóżka stała oparta płyta przewijaka z gąbką pokrytą ceratą w wesołe zwierzątka. Obok stała mahoniowa (podobnie jak łóżeczko) szafa wypełnioną niezbędnymi artykułami do pielęgnacji niemowląt: wszelkimi pudrami, zasypkami, kremami, pieluszkami, oraz wieloma ubrankami, które tak pieczołowicie zbierała, gdy tylko dowiedziała się, że będzie miała córkę. Reszta ekwipunku każdego młodego rodzica była w łazience (różowiutka przezroczysta wanienka i delikatne mydła i szampony dla maluszków) i kuchni (butelki każdego możliwego kształtu i pojemności, smoczki ze słodkimi ornamentami oraz herbatka z kopru – na wypadek kolki). A przy drzwiach stała Torba, symbolizująca poród, który mógł się zacząć w każdej chwili.

Kiedyś była położną. Teraz jest lekarką. Wiedzę na temat ciąży ma w małym palcu, nawet wyrwana z głębokiego snu, nim na dobre odzyskałaby trzeźwość myśli potrafiłaby podać wszystkie symptomy zbliżającego się porodu. Zdawała sobie sprawę także z tego, iż u wielu kobiet nawet na dwa tygodnie przed nim mogą się pojawić pierwsze zwiastuny tego niezwykle ważnego wydarzenia. Oczywiście – były one dość trudne do zauważenia, jednak Abby miała wrażenie, że u niej występują. Nie mogła się nadziwić ile razy w ciągu dnia ogarniała ją przemożna chęć ponownego zrewidowania ekwipunku czekającego na tę małą istotkę. Ile razy nie mogła się powstrzymać przed zajściem do sklepu dla dzieci. I ile razy, będąc w owych sklepach razem z Susan, również oczekującej dzieciątka już za pięć miesięcy, po prostu MUSIAŁA sama coś kupić. A na domiar złego jej i tak wilczy apetyt chyba osiągnął apogeum. Jadła, jadła i jeszcze raz jadła. Na nic zdawały się przebłyski rozsądku i próby powstrzymania się. Jeżeli nie wzięła do ust Marsa, albo grillowanej ryby z ziemniakami w mundurkach i pyszną surówką, gdy naszła ją na nią ochota, to najzwyczajniej była chora. Chora ze złości i ogarniającej ją frustracji. Po dokonaniu szybkiego bilansu, dochodziła do wniosku, że dużo lepiej zjeść jednego „niewinnego” batonika niż rzucić się wściekła na Bogu ducha winnego sprzedawcę w kiosku. Albo motorniczego. Co prawda słyszała, ze wielokrotnie ciężarnym morderstwa uchodziły płazem, bo powszechnie wiadomo, że jest to stan, w którym wszystko – dosłownie i w przenośni – staje na głowie, jednakże nie chciała przekonywać się o tym na własnej skórze.

*

Spacerowała zatłoczoną nie znaną jej uliczką, próbując nie zdeptać żadnego z gołębi, które sprawiały wrażenie nieustraszonych. W jej uszach rozległ się najpiękniejszy dźwięk kościelnych dzwonów, jaki kiedykolwiek słyszała. Wybijał się ponad tonem ulicznego gwaru i rozmów, w śpiewnym języku – francuskim. Chociaż go nie znała bez trudu rozumiała, co mówią mijający ją ludzie. Dziwne. Bardzo dziwne. Jak się tutaj znalazła? Jakim cudem przeniosła się ze swojego przytulnego mieszkania w centrum Chicago na tę dziwną ulicę? Między kamienicami z przełomu wieków przedzierały się ostre, świetlne promienie odbijając się w kałużach i migocząc w opalizującym upierzeniu ptaków. Wyszła zza zakrętu a przed nią pojawił się wielki wykuty w brązie pomnik mężczyzny. Czy aby na pewno nie znała tego miejsca…? Ta kobieta odziana w czerwony strój u jego podnóży… rozmawiająca z gołębiami wydała jej się znajoma. Rozejrzała się dookoła. Już wiedziała gdzie jest.
- Proszę pani… - tym razem do jej uszu dobiegły słowa wypowiedziane nienaganną angielszczyzną. Odwróciła się w stronę mężczyzny, który też był dziwnie znajomy, chociaż wiedziała, że widzi go po raz pierwszy. Wyglądał jak kloszard – długa, biała broda, zniszczone ubranie upstrzone barwnymi plamami farby, rozklejone, starte buty. Przed nim, na sztaludze, spoczywał wyłaniający się z mglistej wizji artysty obraz. Wyjątkowy obraz, już mogła to stwierdzić. - Moja… - Jednak nie dosłyszała jego słów. Nagle, ni stąd, ni zowąd plac wyłożony kocimi brukami plac przemienił się w rwącą rzekę, której ciepły prąd pociągnął ją za sobą.


Otworzyła oczy dysząc ciężko. Spowijał ją mrok, a jedynym jasnym punktem w sypialni była podświetlana tarcza budzika. Trzecia w nocy. Wciąż otaczała ją ta nieprzyjemna wilgoć, jakby w pełni nie udało jej się przebudzić. A jednak czuła się w pełni rozbudzona. Dotknęła poduszki. Sucha. Ale wciąż to czuła. Wyciągnęła rękę w stronę nocnej szafki, gdzie spoczywała lampka. Nie zdążyła dotknąć dłonią włącznika, gdy jej podbrzusze przeszyła ostra fala bólu.
- Co do cholery… - rzuciła w przestrzeń zduszonym szeptem, łapiąc się za brzuch. I nagle wszystko stało się jasne. Ta wilgoć wcale nie była pozostałością snu. Ona… rodziła.

Zaczęła ją ogarniać panika. Co teraz? Środek nocy. Jest sama… I na dodatek to tak cholernie boli! Jak mogła być tak naiwna i wierzyć, że gdy nadejdzie ten moment zachowa na tyle zimnej krwi, żeby móc działać według planu, który sobie ustaliła? Głupia. I nawet nie zauważyła tak oczywistych symptomów!

Kolejny silny skurcz przeszył jej podbrzusze. Pięknie. Wygląda na to, że wbrew wszelkim zasadom jej córcia ma zamiar szybko opuścić swoje dotychczasowe lokum. Korzystając z chwili przerwy, ciężko dysząc spróbowała usiąść. Gdy już jej się to udało zaświeciła nocną lampkę.

„Okej. Wszystko będzie dobrze… Poradzimy sobie – przekonywała samą siebie coraz bardziej rozpaczliwym tonem. – Zadzwonimy do… nie, nie do taty… - nagle jej myśli przeszyła oczywista myśl – do wujka Chucka. Polubisz go, naprawdę. I będziesz się bawić z jego córcią. Albo synkiem. Tylko najpierw musisz wyjść… Au! Oj, kochanie… a wiesz, że mamusia nie chciała znieczulenia?”

Drżący głos pośród groteskowo oświetlonej ciemności mimo wszystko dodawał jej otuchy. Nigdy nie sądziła, że to wszystko będzie tak trudne… Dziewięć miesięcy samotnego radowania się z nowego życia wzrastającego pod jej sercem. Dziewięć miesięcy niepokojów, czy aby na pewno z małą jest wszystko w porządku… A teraz? Teraz czeka ją najtrudniejsze. Ostateczny sprawdzian, test, który będzie trwał nieprzerwanie przez następnych kilkanaście lat…

- Och dosyć! – mruknęła, przerywając chaotyczne i sentymentalne rozmyślenia. To nie pora nostalgii…! Jeżeli nie zacznie dalej urodzi tutaj, we własnym łóżku bez niczyjej pomocy. Prawie jak w Doktor Quinn. Tyle, że bez przystojnego Indianina, który przeciąłby pępowinę. Sięgnęła po słuchawkę telefonu, próbując wydobyć z zakamarków pamięci numer do Chucka i Susan. Wykręciła go, z napięciem wsłuchując się w miarowe sygnały.

- Halo?! – Wreszcie po drugiej stronie rozległ się zaspany męski głos. – Jest trzecia w nocy, do cholery! – Mężczyzna nie czekając na jakąkolwiek rekację wyładował swoją frustrację. Auć..! Podwójne auć, znowu ten cholerny skurcz! Widać, musiała jęknąć, bowiem, Chuck spasował. – Wszystko w porządku? Kto mówi?
- Chuck… - zaczęła, lecz jej podbrzusze znowu przeszył ból i urwała w połowie zdania. – Cholera.
- Abby? Co się stało? – zapytał wystraszony. - Susan, Abby dzwoni! – Do jej uszu dobiegły zduszone zapewne przez ramię, do którego przyłożył słuchawkę, słowa. – Co? Jak to! Daj mi ją! – Pomyślałby kto, że ona tu rodzi. To ona powinna panikować!
- Abby, co się dzieje? – Głos Susan był drżący i zaspany.
- A co może się dziać? – warknęła. Niech to już się skończy! – Odeszły mi wody…
- Co ile masz skurcze? – zapytała rzeczowym tonem, powstrzymując emocje. – Chuck, ubieraj się – zwróciła się do niego.
- Co pięć minut…
- Rozwarcie?
- Zwariowałaś? Niby jak mam sprawdzić? – warknęła zirytowana i wzięła głęboki wdech, próbując przygotować się na kolejny atak.
- Racja. Przepraszam. A wody? – Zerknęła na mokrą plamę na łóżku. Ufff… Żadnych śladów krwi.
- W porządku… Susan… - zaczęła cicho, gdy pierwszy szok minął i do głosu doszło przerażenie tym, co ją czeka.
- Będzie dobrze. – Uspokoiła ją łagodnie. - Kończę, zadzwonię do ciebie za chwilę, z samochodu. Będziemy za kilkanaście minut. Połóż się i nie denerwuj. Ach, jeszcze jedno… Dzwoniłaś do Cartera?

To nazwisko podziałało na nią jak zimny prysznic. Carter… Carter… Chciał być przy narodzinach małej. Tylko teraz nie wiedziała czy jest na to gotowa. Czy tego chce… Czuła, ze powinna go powiadomić, ale perspektywa jego obecności przy tym wydarzeniu nie była czymś, co napawało ją radością. Przynajmniej teraz, gdy perspektywa wspaniałej chwili narodzin córki mimo wszystko była dość odległa. Później nad tym pomyśli. Zdecydowanie. Przecież nie urodzi za pięć minut!

- Nie… Nie dzwoń do niego… - Uprzedziła pytanie.
- Dobrze – mruknęła nieprzekonana Susan, decydując się nie wypowiadać własnego zdania na ten temat. – Będziemy niedługo, mamusiu.
- Dziękuję…
- Nie ma za co. W końcu to moja chrześnica, prawda?

***

- No, Abby, jeszcze troszkę… Już widzę główkę. – Wreszcie te trzy upragnione słowa wypowiedziane przez Coburn po blisko czterech godzinach bolesnego wysiłku. To już końcówka. Zaraz zostanie wynagrodzona. Przytuli córkę. Spełni swoje marzenia z ostatnich dziewięciu miesięcy. Naprawdę poczuje się matką…
- Wspaniale Abby! – powiedziała podekscytowana Susan, ściskając jej dłoń.

Przez te godziny nie opuściła jej ani na minutę, chociaż zapewne bezpośredni uczestniczenie w porodzie w jej obecnym stanie musiało ją napawać strachem, a co najmniej niepokojem. Kochana Susan… Chuck przez cały czas siedział przed porodówką – zapewne wyglądał jak oczekujący z niecierpliwością przyszły tatuś… Szkoda tylko, że ten, który powinien był tam siedzieć był nieobecny… Po chwili sobie uświadomiła, że to była jej własna decyzja. To ona nie chciała Cartera podczas tego wydarzenia… Ale czy aby na pewno postąpiła właściwie? Jak mogła pozbawić go widoku pierworodnej w pierwszych minutach po narodzeniu? Jak mogła to zrobić Phoe? Co jej powie, gdy ta zapyta się, czy jej tata denerwował się, gdy przychodziła na świat? Że tata nic nie wiedział, bo ona nie chciała, aby przy tym był? Czy będzie potrafiła to zrobić patrząc jej prosto w oczy?

- Susan… - stęknęła między skurczami. – Zadzwoń po Cartera… - wydyszała, czując przypływ nowej fali bólu.
- No, Abby, dalej…. 1… 2… 3… Przyj!
- Aaaaaa! Ufff – uuuffff…. Ufffff! Aaaaa! – Ostatni wysiłek. Ostatnie minuty. Pochłonięta najważniejszym sprawdzianem w dotychczasowym życiu nie zauważyła spojrzenia, które wymieniła Susan z Janet.
- Abby… w zasadzie Chuck zadzwonił po niego już wcześniej… - niepewnie powiedziała Susan, gdy Abby głośno oddychała, próbując nabrać sił. Gdyby nie to, że była tak bardzo zmęczona powiedziałaby co nieco Susan… Tylko, że nie miała ani siły ani ochoty. Znowu ktoś uznał, że wie lepiej od niej… I po raz pierwszy nie zirytowało jej to…
- Jak to…? – wysapała jedynie.
- Abby, to już ostatni raz! Bądź dzielna, świetnie ci idzie. Główka już wyszła. Masz śliczną córcię.
- Poprosić Cartera, Abby…? – zapytała niepewnie Susan. Jak mogła być taka naiwna i wierzyć, że nie utrzymuje z nim kontaktu? W końcu to jej przyjaciel… A poza tym Chuck na pewno poczuł smak solidarności przyszłych ojców.
- Niech cię szlag! Taaaaaaaaaak, auuuuuuuu! – Jej słowa utonęły w kolejnym skurczu. Na szczęście ostatnim… Dłoń Susan trzymała kurczowo ściśniętą w swojej, dlatego ta nie mogła odejść od łóżka położniczego ani na chwilę. Dlatego też Coburn poprosiła jedną z sióstr o jego zawołanie.

Młoda kobieta wyszła z sali, z delikatnym uśmiechem na twarz, a drzwi za nią nie zdążyły się zamknąć, bowiem wręcz wbiegł przez nie zaaferowany mężczyzna. Wyglądało na to, że Carter już od dłuższego czasu był przygotowany na taki obrót wydarzeń, bo już był odpowiednio ubrany w ochronny fartuch.
Na jego twarzy malował się szereg najróżniejszych emocji. Od strachu, poprzez niepewność aż do niewymownej radości. Zostanie ojcem. Już nim jest. Za chwilę będzie mógł na własne oczy zobaczyć ten najwspanialszy cud. Cud nowego życia, powstały z zaledwie dwóch komórek dzięki miłości łączącej dwoje ludzi. Żadne przeciwności, ani nieporozumienia nie były w stanie mu przeszkodzić. Ich dziecko. Nie przetrwali próby czasu, lecz razem stworzyli coś najpiękniejszego. Phoebe.

Zatrzymał się na progu i niepewnym wzrokiem pojrzał na scenę rozgrywającą się przed jego oczyma. Już tyle razy w swoim życiu był świadkiem porodów, odbierał je w najdziwniejszych okolicznościach. Ale nigdy, nigdy nie odczuwał czegoś takiego. Zawsze zastanawiał się, jaką magię muszą odczuwać rodzice, a teraz sam jej doświadczał. Niemal nabożnym spojrzeniem mierzył zmęczoną, leżącą na łóżku kobietę.
- Nie stój tak! – warknęła zirytowana, wyrywając go z zadumy. – Do cholery rodzę twoją córkę!!! – Uśmiechnął się. Gdyby nie kontekst uznałby te słowa za najpiękniejsze z możliwych. Kobieta będąca jedyną miłością jego życia. I ta druga. Również najważniejsza. Chwiejnym krokiem podszedł w stronę łóżka położniczego.
- Zostawię was samych. – Susan widząc uczucia wypisane na twarzy przyjaciela postanowiła wyjść. – Jesteś wspaniała, gratuluję mamusiu! – Pocałowała przyjaciółkę w czubek głowy i puściła jej dłoń. Przechodząc obok Cartera, który był w połowie drogi do Abby położyła dłoń na jego ramieniu uśmiechając się promiennie. – Tobie też gratuluje, tatuśku.
- Będziesz tak stał? – warknęła Abby, czując kolejną falę bólu, tym razem dużo słabszą. Szybko podszedł do niej, zajmując miejsce Susan.
- Abby… - szepnął głosem pełnym emocji.

I wtedy to się stało. Ponad odgłosy krzątaniny typowej dla porodówki wybił się najpiękniejszy odgłos. Mocny i dźwięczny. Rozdzierający, podszyty szokiem i strachem, a jednocześnie tak cudowny. Płacz noworodka.
- Gratuluje! Macie śliczną córeczkę! – powiedziała Coburn, po czym spojrzała na Cartera, z nożyczkami w dłoni: - Doktorze Carter? – Oczywiście było to pytanie retoryczne. Jak mógłby nie chcieć przeciąć pępowiny własnej córki?

Odurzony emocjami podszedł do lekarki, lecz mimo że na nią patrzył, nie widział jej. Jego wzrok spoczywał na dziecku. Jego córce. Zdanie tak oczywiste, a przesycone mnóstwem ukrytych sensów, skomplikowanych korelacji, kruchych emocji. Zdanie piękne i porażające w swej mocy. Co z nimi będzie? Nie wiedział.
Phoebe…
Maleńka istotka wychylająca spod niebieskiej szpitalnej chusty. Jej maciupeńkie stópki nieprzerwanie młócą powietrze dookoła, jakby – chociaż nie potrafi jeszcze chodzić – chciała uciec z tej ziemskiej rzeczywistości. Wrócić tam, skąd ją brutalnie wyrwano. Pielęgniarki jeszcze jej nie umyły i była pokryta warstwą mazi. Już nie raz widział noworodki, ale żadne z nich nawet nie wydawało mu się ładne, zawsze się dziwił jak nowi rodzice mogą tak się zachwycać nad swoimi pociechami. Aż wreszcie – zrozumiał. Po raz kolejny przekonał się, że do niektórych zachowań i uczuć po prostu należy dorosnąć.
- John? – z pełnego ukontentowania zamyślenia wyrwał go głos Coburn. Otrząsnął się i przeniósł na nią spojrzenie. Wyciągała ku niemu dłoń z nożyczkami chirurgicznymi. Z zawstydzeniem zauważył, że kiedy je od niej dobierał ręka mu drżała.

Gdy zbliżał się bliżej dziewczynki w jego wnętrzu budziły się coraz to nowsze emocje. Teraz mógłby przysiąc, że mała na chwilkę przestała płakać, spojrzała się na niego i… uśmiechnęła. Do diabła z tym, że noworodki się nie uśmiechają i tak wiedział swoje!
- Hej… - szepnął niepewnym głosem.
Popatrzył na nią nieporadnie. Niby jak ma wziąć na ręce tak kruchą istotkę? Zwalczył w sobie irracjonalny niepokój – przecież nie raz miał na rękach noworodki – i niepewnie wziął wierzgające maleństwo na ręce. Tym razem zdecydowanie przestała płakać i się na niego spojrzała!
- Kochanie, obiecuje, że nie będzie bolało…. Tatuś zrobi to delikatnie. – szepnął w jej kierunku, i z przypływem ojcowskiej dumy doszedł do wniosku, że zrozumiała, czego wyrazem był błysk w wielkich błękitnych oczkach. Jego córka. Nie udało mu się powstrzymać drżenia dłoni, ale jak najbardziej wprawnie i delikatnie odciął i przewiązał pępowinę córeczki.
- John… - usłyszał zza pleców zmęczony, przepełniony trudnymi do zdefiniowania emocjami głos. Uniósł dziecko do piersi, spoglądając na nie z czułością. Co z tego, ze znowu zaczęła płakać? Cmoknął ją w głowę i podszedł w stronę z której dochodził głos.

Abby wyglądała na wykończoną. Chociaż była cała czerwona i spocona, emanowała subtelnym blaskiem, a z oczu wyzierała czułość. Była najpiękniejszą kobietą na świecie. Zawsze to wiedział, odkąd tylko ją zobaczył… Teraz, krocząc w jej stronę z ich córką przytuloną do piersi był najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Wszystkie problemy przestały się liczyć. Niedomówienia i niesnaski jakby obróciły się w proch dzięki pojawieniu się tej małej doskonałości. To co przyniesie jutro i każdy kolejny dzień rysowało się w różowych barwach. Bo przecież w obliczu takiego cudu nie można pozostać niewzruszonym, prawda? Przynajmniej miał taką nadzieję…

Koniec części pierwszej
Cdn*

*pisze się, powoli i w wielkich bólach, ale się pisze Smile


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Fanów Serialu Ostry Dyżur - ER Strona Główna -> FanFic Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach